27.12.2014

Święta ciut inaczej

Wiem, że już po świętach, ale przybiegłam najszybciej jak mogłam, by wrzucić tego fika. Niby świąteczny, niby nie, mam jednak nadzieję, że Wam się spodoba. 

 Zdrowych wesołych świąt Wam wszystkim! 

Tytuł: "Święta ciut inaczej"
Długość: Ponad 4k słów
Gatunek: AU, humor, obyczaj





— Czyś ty zdurniał, młocie?! — wrzasnął Sasuke, gdy wysiadł z samochodu. — Chcesz nas pozabijać, kretynie?! Nie dość, że wrobiłeś mnie w ten wyjazd, to jeszcze chcesz rozbić nas na drzewie! Nie wiesz od czego są hamulce?!
            — No, już, już, nie drzyj się. Przecież nic się nie stało. — Uzumaki wzruszył beztrosko ramionami, stając obok niego.
            — Nic się nie stało?! — Sasuke zacisnął pięści, słysząc, jak Naruto bagatelizuje problem. — Zatłukę cię, idioto! — Popchnął Uzumakiego w tył, a ten zachwiał się i przewrócił, bo zahaczył nogą o wystający spod cienkiej warstwy śniegu kamień.
            — Sasuke, odbiło ci? Chcesz mnie zabić?
            — Owszem. Mi przynajmniej się to uda — wycedził Uchiha, sztyletując go spojrzeniem. — A niby co innego powinienem zrobić? Przez ciebie tu jesteśmy! — zatoczył ręką łuk, wskazując otoczenie.
            Choć nie było tam nic do oglądania, Naruto rozejrzał się automatycznie. Same pola i jedna ubita droga. Kilka słupów telegraficznych i majaczący w oddali zarys ciemnego lasu. Żadnych zabudowań, kompletna pustka, na której coś tak trywialnego jak znaki drogowe są czystą abstrakcją.
            — Oj tam. Przecież to na pewno gdzieś niedaleko. — Naruto nie tracił wiary. — Raz dwa, znajdziemy tą mieścinkę. — Zaczął wstawać, jednak przezornie zrobił krok w tył, byle dalej od wściekłego Uchihy. — Przecież ta droga dokądś musi prowadzić, nie?
            — Twoja logika powala. — Sasuke ze wszelką cenę starał się opanować szalejące nerwy. Wziął głęboki oddech, policzył w myślach do dziesięciu i to wszystko na nic! Przy Naruto, nawet najświętszy człowiek mógłby zostać mordercą.
            — Mów mi mistrzu! — zaśmiał się Naruto, próbując rozładować napiętą atmosferę, jednak zmrużone oczy partnera, ledwo widoczne spod naciągniętej na głowę czapki, nie zostawiły mu złudzeń, co do tego, czy mu się udało.
            — W takim razie, mistrzu, siadasz z tyłu i trzymasz gębę na kłódkę, bo jak nie, to cię utopię w najbliższym rowie, który zawiera śladowe ilości wody, jasne? A jak będzie zamarznięta, to rozwalę ci łeb o krę — wycedził powoli brunet.
            — Ta jest — wymamrotał niewyraźnie Naruto i potulnie wsiadł do samochodu. Groźba, którą usłyszał, skutecznie zniechęciła go do jakichkolwiek dyskusji.
            Uchiha zajął miejsce kierowcy i odpali silnik. Był zły jak diabli, bo zamiast siedzieć w ciepłym pokoju pod kocem, z kubkiem kakao w ręku, błądzili od kilku godzin, szukając pewnego pensjonatu. I po co? No tak, przecież to Naruto wymyślił sobie, że chociaż raz powinni spędzić święta Bożego Narodzenia z dala od domu, co dla Sasuke było kompletnie niezrozumiałe, bo to przecież czas rodzinny, który spędza się właśnie z bliskimi, a nie jeździ po świecie w poszukiwaniu przygód.
Zacisnął mocniej palce na kierownicy i ruszył z miejsca. Jakiż był głupi, że się na tą eskapadę zgodził! Dziurawy, oblodzony asfalt uniemożliwiał szybką jazdę, co było dla niego kolejnym podwodem do frustracji. A przecież Uzumaki twierdził, że wie, gdzie jechać, bo wszystko wcześniej sprawdził. Zapomniał tylko to zapisać, a jego pamięć odmówiła posłuszeństwa. W dodatku telefon nie miał obecnie zasięgu, a nawigacji w wyposażeniu auta nie posiadali, więc byli skazani na szukanie po omacku.
Niestety, Naruto, który chciał koniecznie prowadzić, zawiódł na całej linii. Twierdził, że podszkoli swoje umiejętności, jeżdżąc po mniej uczęszczanych drogach, bo prawko zdał dopiero kilka miesięcy temu. Za kółkiem siadał głównie po to, by dostać się na uczelnię i z powrotem, więc dłuższy kurs dobrze by mu zrobił. Efekt jednak był taki, że wywiózł ich cholera wie gdzie, a Sasuke nie mógł się zorientować, jak się stąd wydostać. W ogóle nie rozpoznawał tego miejsca, a Naruto swobodnie stwierdził, że jak dla niego to nawet i zgubić się mogą. W końcu dziś Wigilia i jeśli zapukają do jakiegoś domu, to ktoś na pewno ich ugości, co Uchiha skomentował głośnym prychnięciem. Nawet jeśli doszłoby do tego, że nie dotrą nigdzie, w życiu nie będzie pukał do obcych drzwi!
Z wolna zapadał zmierzch, drogi nie znali, ludzi wokół nie było, może nawet niedługo skończy im się paliwo. Piękne święta, nie ma co!
            Prowadził ostrożnie auto, omijając dziury i wertepy. Kilka kilometrów później zauważył majaczące w oddali budynki i wypuścił z ulgą powietrze z płuc. Znalazł je szybciej, niż się spodziewał. Przyspieszył nieznacznie, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie dojechał.
            — Jasna cholera! — sapnął, wjeżdżając na teren, który mylnie wziął za cywilizację. — Naruto! — zwrócił się do milczącego chłopaka.
            — Hę? — mruknął, otwierając oczy. — Co jest?
            — Nic, matole. Dojechaliśmy.
            — Co? Już? — Podniósł się do siadu, rozglądając się.
            Sasuke zawsze zastanawiało to, jak można usnąć w dosłownie każdych warunkach. I w dodatku tak szybko, jak robił to Uzumaki. On męczył się za każdym razem, gdy tylko musiał spać gdziekolwiek indziej niż w swoim wygodnym łóżku. A Naruto, nieważne gdzie się znajdował, zawsze bez problemu zapadał w sen. Nawet nie musiał się niczym okryć, ani wymagać względnej ciszy. Sasuke zaraz skrzywił się, bo wiedział, że dla niego ta noc do udanych należeć nie będzie.
            — To, że dojechaliśmy, nie znaczy, że do celu podróży. Dojechaliśmy do miejsca, gdzie prawdopodobnie żyją ludzie. Może jak kogoś spotkamy, powie nam, w którym kierunku mamy jechać i gdzie jest najbliższa stacja benzynowa.
            — Jak to prawdopodobnie? — Naruto zbliżył nos do szyby, marszcząc brwi. — Przecież to zwykła wieś, Sasuke! Tutaj żyją ludzie. — Uśmiechnął się szeroko i zaraz zaczął przeciskać się na przednie siedzenie koło kierowcy.
            — Współczuję im. Pewnie nie mają pojęcia o postępie cywilizacyjnym, tak są odcięci od świata.
            Naruto chciał już coś powiedzieć, jednak zrezygnował, licząc w myślach do dziesięciu. Tak, wiedział, że trochę zawinił, bo chciał zabrać Sasuke do górskiego pensjonatu, tak by z okna mieli wspaniały widok na góry, a tymczasem wylądowali w nieznanych sobie stronach. Plan o jeździe na nartach na zaśnieżonych stokach spalił na panewce, co nie znaczyło jednak, że cała reszta też musi pójść źle. Sam był lekko rozczarowany, nie musiał więc zgadywać, w jakim nastroju jest Uchiha. Postanowił za wszelką cenę zrobić wszystko, by te święta jednak się udały.
            — Sasuke, przestań smęcić. Najważniejsze, że gdzieś dojechaliśmy, no nie? Zaraz znajdziemy jakiś nocleg i zorganizujemy sobie wspaniałą Wigilię.
            — Co? Chcesz się tutaj zatrzymać?!
            — Jak to co? Pewnie, że chcę! Nieważne gdzie, ważne, że razem, prawda? — Naruto w dalszym ciągu próbował udobruchać Uchihę, ale wiedział, że to nie będzie takie proste. A może nawet niewykonalne.
Sasuke siedział milczący i wpatrywał się w drogę przed sobą. Przez głowę przelatywały mu setki możliwości powiedzenia swojemu chłopakowi co o tym wszystkim sądzi, jednak rozproszyło go uczucie delikatnego i szybkiego dotyk na policzku. Z  niemałym zaskoczeniem zarejestrował, że to Naruto go cmoknął.
— Dobra już, draniu. Nie moja wina, że taki bubek jak ty nie docenia uroków tego miejsca — powiedział blondyn, gdy już się odsunął. Skradzenie całusa miało mu pomóc w przywróceniu dobrego humoru Sasuke.
— Uroków? Dwa domy na krzyż i jeden sklep to dla ciebie powód do zachwytu? Masz cholernie małe zapotrzebowanie na szczęście. — Naruto wiedział już, że ten sposób na niego nie działa, bo głos Uchihy w dalszym ciągu ociekał jadem.
— To teraz już wiesz czemu z tobą jestem — syknął przez zaciśnięte zęby. Wkurzało go, że Sasuke nie cieszy się razem z nim. Przecież jest Wigilia, czas radości i miłości, a ten mu serwuje takie teksty, że powoli miał go dość. Nie bacząc na nic, otworzył drzwi i wysiadł z samochodu, z hukiem zatrzaskując je za sobą.
Ruszył przed siebie, a po chwili do jego uszu dotarł dźwięk cichego przekleństwa, gdy brunet również postanowił opuścić pojazd. Nie czekając na niego, począł rozglądać się wokół, wypatrując jakiegoś mieszkańca.
Jednak w ciągu sekundy zrzedła mu mina. Droga świeciła pustakami, a każdy dom był tak do siebie podobny i wyglądał na opuszczony. Stare drewniane płoty z połamanymi sztachetami, pordzewiałe tabliczki z numerami posesji.
— Gratuluję, Naruto. Właśnie udowodniłeś, że jesteś młotem do potęgi. — Sasuke prychnął, zrównując się z nim.
— Hej, Sasuke! Zaczekaj! — zawołał Naruto zatrzymując się nagle, lecz Uchiha nie reagował. — Sasuke! — wyjąkał ponownie Naruto i chyba coś w jego głosie kazało mu się zatrzymać.
— Czego chcesz? — spytał mierząc go złowrogim spojrzeniem.
— Co to jest? — Naruto wskazał palcem w dal, robiąc przy tym krok w tył, a zaintrygowany brunet spojrzał we wskazanym kierunku.
Wzdrygnął się momentalnie, gdy zauważył kilka par żółtych ślepi wpatrzonych wprost w niego. Nie wiedział, na co patrzy, ale jego wyobraźnia podsunęła mu obraz stada czających się wilków, gotowych zagryźć każdego, kto wejdzie na ich terytorium. Z tak klarowną wizją śmierci w umyśle, nie zastanawiał się długo, tylko wyminął stojącego dalej jak kołek Naruto i pędem rzucił się w kierunku auta.
Naruto ze zdziwieniem zauważył biegnącego Uchihę i chyba dopiero ten fakt uświadomił mu, że prawdopodobnie są w niebezpieczeństwie. Z trudem oderwał sparaliżowane strachem stopy od podłoża i ruszył szybko z miejsca, po chwili efektownie wywalając się na śniegu. Gruba, puchowa kurtka zamortyzowała upadek, jednak podnieść się na nierównym i śliskim gruncie łatwo mu nie było, toteż zanim zdążył go dogonić, Sasuke już siedział na miejscu kierowcy i odpalał silnik. W Naruto zamarło serce. Podbiegł do auta, jednak w tym momencie, Sasuke uśmiechnął się ironicznie i odjechał z piskiem opon.
— Kurwa! — wrzasnął, na ten widok. — Wracaj, draniu!
— Hej, młodzieńcze! Bo ci zaraz sztachetą przez plecy przywalę, to zaraz kultury nabierzesz, gówniarzu jeden! — Zachrypnięty głos przywołał Naruto do porządku.
Odwrócił się, chcąc wiedzieć, kto go wyzywa. O ile o niego chodziło, ale podejrzewał że tak. I nie mylił się, bo nie było tu nikogo innego. Stanął twarzą w twarz z niską, starą kobietą, która mierzyła go od stóp do głów, karcącym spojrzeniem. Srogie, zaciśnięte usta i oczy otoczone głębokimi zmarszczkami, spoczęły na jego sylwetce. Poczuł się jak małpa w zoo, bo nieznajoma w ogóle nie próbowała ukryć faktu, że taksuje go oceniająco.
— Przepraszam szanowną panią. Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie jestem? — spytał najmilej jak potrafił, próbując wymazać pierwsze niemiłe wrażenie jakie na niej wywarł.
—Jak to gdzie?! W Konosze jesteś, gagatku jeden — burknęła tylko i odwróciła się plecami, z zamiarem odejścia. — I pilnuj języka, trochę kultury młokosie — mamrotała, odchodząc.
— A czy jest tu może jakiś pensjonat? — zawołał za nią, bo to w końcu jedyne źródło informacji, jakie miał i chciał je wykorzystać do maksimum.
— Jest. Czy potrafisz sobie wyobrazić, by miejscowość wypoczynkowa nie miała pensjonatu?
— A gdzie dokładnie? — spytał, bo ogólnikowe odpowiedzi go w ogóle nie interesowały, choć wiadomość o rzekomej miejscowości wypoczynkowej nieco podniosła go na duchu.
— Tam, za zakrętem.
— W prawo czy lewo? — wycedził, bo kobiecina doprowadzała go do szaleństwa. Co z tego, że dla niej takie wskazówki są oczywiste, skoro on przebywa tutaj od kilkunastu minut i nie ma pojęcia dokąd iść. Potrzebował konkretów, szczegółów, a straowinka nie wygloądała na skorą do współpracy.
— W prawo. Musisz minąć stado owiec, potem prosto i będziesz na miejscu, a teraz daj mi spokój, gnojku mały, bo dziś Wigilia a ja mam masę roboty! — I to rzekłszy, weszła do swojej chaty, zatrzaskując za sobą drzwi.
Naruto stał jeszcze chwilę i intensywnie myślał, po czym wybuchnął nagłym śmiechem.
— Owce? Nie, nie wierzę… Wylądowaliśmy chyba na południu kraju! — Naruto nie miał nawet pojęcia czy na rzekomym południu w ogóle są, bo jego zdolności orientacji w terenie były zerowe. Równie dobrze mogli być na północy, nie ważne, to i tak nie zmieniało faktu, że nie miał pojęcia o swoim dokładnym położeniu.
Gdy już się trochę opanował, poszukał w kieszeniach kurtki telefonu i zauważając, że posiada — słaby co prawda, ale zawsze — zasięg, wybrał numer do Sasuke. Oby tylko brunet też miał zasięg, ale znajome dźwięki świadczące o połączeniu, uspokoiły go.
Po krótkiej chwili w słuchawce rozległo się znajome warknięcie:
— Czego?!
— Sprawa jest, draniu. Znalazłem pensjonat, więc z łaski swojej zawróć po mnie, ty tchórzu!
— Zaraz będę. — Uchiha nie skomentował obelgi, skupiając się na tym, że wielce prawdopodobne było to, że znaleźli nocleg. No w sumie Naruto znalazł, ale co tam. On też by znalazł, gdyby tylko chciał, a nie chciał. Skoro Uzumaki ich tu przywiódł, to niech odwala najgorszą robotę, podczas gdy on będzie siedział w bezpiecznym samochodzie. Po co ryzykować życiem dla głupiego łóżka? Gdyby nie Naruto, pewnie byłby właśnie gdzieś daleko stąd i pewnie tankowałby samochód na przydrożnej stacji, by dojechać do domu, a tak tkwi dalej nie wiadomo gdzie, pośród zasp i mroku, choć było dopiero po szesnastej. Odpalił silnik i zawrócił, uważnie przyglądając się drodze przed sobą.
Po krótkiej, aczkolwiek powolnej jeździe, zauważył na poboczu chłopaka skaczącego w miejscu z nogi na nogę. Chyba przemarzł, pomyślał z rozbawieniem Sasuke, widząc gimnastykującego się Naruto. Podjechał bliżej i zatrzymał się, by ten mógł wsiąść.
— Zmarzłeś? — spytał niewinnie Sasuke, zerkając kątem oka na partnera, który chuchał na dłonie, by je ogrzać.
— Jakbym miał rękawiczki, to bym nie zmarzł! — odwarknął mu.
— A gdzie masz? — drążył dalej, chyba tylko po to, by go pognębić.
— W samochodzie. Którym ty odjechałeś, draniu!
— Nie odjechałem. Tylko go pilnowałem, młotku. Jakby ktoś ukradł, to czym wróciłbyś do domu? — Sasuke jawnie kpił z Naruto. No cóż, najlepszą obroną jest atak, a że on zastosował taktyczny odwrót, unikając pożarcia żywcem przez niezidentyfikowane potwory, z którego teraz, po chłonięciu, dumny nie był, zamierzał jakoś się bronić. Najlepiej w tym wypadku dopiec partnerowi. To przecież jego wina, że tu są i kropka.
— Skręć w prawo, potem prosto — pokierował go Uzumaki, czujnie wpatrując się przed siebie, a po chwili krzyknął głośno: — Stój!
Sasuke mocno wcisnął pedał hamulca, powodując, że tył auta lekko zarzuciło na oblodzonej drodze, a gdy już się otrząsnął z szoku, który wywołał na nim wrzask Uzumakiego, syknął przez zaciśnięte gardło:
— Uzumaki, kretynie! Grabisz sobie, idioto! — Naruto miał niemiłe wrażenie, że wkrótce może się pożegnać z własnym życiem na dobre. Jednak tylko uśmiechnął się tajemniczo, co jeszcze bardziej zdenerwowało Sasuke. — Naruto… — spojrzenie godne najstraszliwszego mordercy spoczęło na Uzumakim, a ten z trudem przełknął ślinę. — Lepiej, żebyś za dwie sekundy był gotów udzielić mi odpowiedzi, po co kazałeś mi się zatrzymać, bo nie zamierzam zostać tutaj dłużej niż to konieczne.
            — Ja też nie.
            — Ty powinieneś spędzić tutaj resztę życia. Może wtedy przestałbyś irytować innych.
            — Spadaj, Uchiha! Lepiej spójrz tam — wskazał palcem na szybę po lewej stronie. — Bestie, no nie? — Uśmiechnął się zawadiacko.
            Uchiha powoli przekręcił głowę we wskazanym kierunku i mrugnął kilka razy z zaskoczeniem. Na poboczu drogi stało stado owiec o mocnej budowie ciała z krótkimi umięśnionymi nogami i grubym, ciemnym runem.
            — Taaa… Lepiej milcz, młotku. Lepiej milcz. — Sasuke zacisnął usta w wąską kreskę, zdając sobie sprawę, że ma przed oczami to, przed czym wcześniej uciekał. Nie pocieszył go nawet fakt, że Naruto też zwiewał. Rzucił chłopakowi mordercze spojrzenie, a dostrzegając, że ten siedzi z miną niewiniątka, posłał mu wściekły grymas, mrużąc złowróżbnie oczy.
Naruto tylko zatkał usta dłonią i odwrócił się w drugą stronę, nie chcąc bardziej prowokować Uchihy. Ale kiedyś mu tu wypomni, na pewno.

***                                                                     

            Uzumaki był wstrząśnięty widokiem, który zobaczył, gdy minęli zakręt. Myślał, że ma jakieś halucynacje, jednak wiedział, że to prawda.
            — No, to nieźle. — Gwizdnął przeciągle, przypatrując się obwieszonym kolorowymi lampkami domom, mnóstwem bałwanów ulepionych ze śniegu, najróżniejszym figurkom, które ludzie powystawiali do ogródków. — Czuję się jakbym przekroczył wrota czasoprzestrzenne. Z tyłu czas stoi w miejscu, a tutaj wręcz pędzi na przód!
            — Nie tylko ty się tak czujesz — odparł Sasuke, zwalniając nieco, by zlokalizować wspomniany wcześniej przez Naruto pensjonat. Sam był zaskoczony ogromnymi zmianami w wyglądzie miasteczka na odcinku kilkunastu metrów. Każdy mijany dom był przystrojony różnorakimi ozdobami świątecznymi, gałęzie choinek i świerków w ogródkach uginały się od ciężaru lampek w najróżniejszych kolorach, a gdzieniegdzie stały zrobione zapewne przez dzieci bałwany.
            — Widzę, że wcale tak źle nie trafiliśmy — zaczął Naruto, zerkając kątem oka na Uchihę, by sprawdzić, czy minęła mu już wcześniejsza złość.
            — Chyba była mowa o jakimś pensjonacie, a jak na razie żadnego nie widzę — z przekąsem odparł Sasuke
            — Znajdziemy, zobaczysz. Teraz to już musi iść z górki, limit pecha też powinien się kiedyś skończyć, no nie?
            — Twój pech nie ma końca, Naruto. I dodałbym, że ty wciągasz w swój pochrzaniony żywot innych ludzi, mnie na przykład najczęściej.
            — Dobra, cicho już bądź i patrz, draniu! To powinno być tutaj.
            Sasuke spojrzał na wielki drewniany dom — ich cel tej porąbanej podróży, w której, chcąc nie chcąc, zgodził się uczestniczyć. Na szczęście właściciel miał chyba wyczucie smaku i gustu, bo nie był on aż tak przystrojony jak domostwa mijane przed chwilą. Znakiem wyróżniającym były dwie ogromne lodowe figury, podświetlane przez małe halogenowe lamki, które stały u dołu schodów. Jedna przedstawiała renifera, druga zaś anioła. Poza tym, nic z tandetnych badziewi, które często widział, a to Uchiha zdecydowanie policzył na plus, bo nie cierpiał przesady. Zaparkował na skromnym parkingu przed wejściem i zgasił silnik.
            — Chyba zwariowałem, że się na to zgodziłem — westchnął, chowając kluczyki do kieszeni. Nie miał ochoty ruszać się z miejsca, wiedział jednak, że nie może tu tkwić wiecznie.
            Naruto tymczasem podbiegł do drzwi wejściowych i wszedł do środka, nie troszcząc się o cos takiego jak pukanie. To przecież pensjonat, więc każdy może wejść do środka, prawda? Rozejrzał się po wnętrzu, lokalizując recepcję i udał się do kontuaru żwawym krokiem. Uderzył w dzwonek, by przywołać obsługę i zaczął niecierpliwie bębnić palcami po blacie.
            — Dobry wieczór panu. Czym mogę służyć? — Kobieta, która wyłoniła się z zaplecza, podeszła do niego z profesjonalnym uśmiechem na ustach.
            — Poproszę dwuosobowy pokój. Na dwie doby.
            — Oczywiście. Zaraz podam klucze, a pana poproszę o wypełnienie formularza.
            — Jasne. No to zaczynajmy!


***

Pokój, który im przydzielono, mile ich zaskoczył. Owszem, nie był to szczyt luksusu, ale był przestronny, schludny i zadbany. Nawet Uchiha nie skomentował wnętrza żadną kąśliwą uwagą, a to znaczyło, że warunki są odpowiednie, skoro nie raczył się nawet na ten temat odezwać. Uzumaki zastanawiał się, czy złość już mu przeszła. Od kiedy wysiedli z samochodu, brunet milczał, a Naruto nie wiedział czy jest to spowodowane tym, że poczuł się lepiej, czy że jest dokładnie na odwrót i humor Sasuke sięgnął dna.
            — To jak, draniu? Zadowolony?
            — Nie. — Sasuke zajął się wypakowywaniem ubrań z torby, skrzętnie unikając pytającego wzroku chłopaka.
            Uzumaki tylko wzruszył ramionami na tę odpowiedź, bo szczerze mówiąc, właśnie tego się spodziewał. Był trochę przygaszony zachowaniem partnera, bo naprawdę chciał dobrze, ale wiedział już, że ten odbiera to raczej jako jakąś przykrą karę niż radość ze wspólnie spędzonych chwil. Pełen ponurych myśli podszedł do okna, odwracając się tyłem do bruneta i odsłonił firanki, by wyjrzeć na zewnątrz.
            — Sasuke! — wykrzyknął, wciąż gapiąc się na widok za szybą. — Nie rozbieraj się! Chodź, idziemy! — Podszedł do niego i złapał na rękę, ciągnąc ku wyjściu.
            — Naruto, co ty znowu wymyśliłeś, co? — Sasuke nawet nie protestował. Był zmęczony, głowa go bolała, a na dodatek nawet nie mógł usiąść i po prostu się zrelaksować, bo Uzumaki ma ochotę na wycieczkę krajoznawczą.
            — Zobaczysz. Będzie fajnie!
            I w tym właśnie momencie Sasuke zaczął się denerwować. Bo usłyszenie takich słów jak: „będzie fajnie” z ust Naruto, oznaczało kłopoty. To zdanie zostało również wypowiedziane przed przyjazdem tutaj, gdy Uzumaki usilnie starał się przekonać go do wyjazdu i proszę jak to się skończyło. Katastrofa to mało powiedziane. Zamiast siedzieć w ciepłym przytulnym pokoju z kominkiem i pić grzańca gdzieś w górach, wylądowali na południu kraju, gdzie bliżej było do jeziora niż jakiegokolwiek wzniesienia, które od biedy można by nazwać górą lub choćby wzgórkiem.
            — No i co? Spójrz! Czy tu nie jest pięknie? — Zachwycał się Naruto, stojąc tuż przed nim.
            — Nie wiem.
            — Co?! Jak to nie wiesz?
            — Zasłaniasz mi, młocie, dlatego nie wiem, bo nic nie widzę oprócz twojej twarzy.
            — Aha. — Skonsternowany Naruto stanął obok Uchihy, odsłaniając mu widok.
            Przed nimi rozciągało się zamarznięte jezioro. Tafla lśniła w promieniach pierwszych słabych gwiazd pojawiających się na niebie, skrząc się mnóstwem kolorowych barw, a zaspy śniegu leżące na brzegach układały się w fantazyjne wzory nie skalane ręką człowieka. Brak sztucznego oświetlenia ukazywał całość w pełnej świetności. Pobliskie świerki i drzewa miały białe, oszronione gałęzie, które uginały się do ziemi, tworząc w niektórych miejscach wrażenie wejścia do jakiejś jaskini.
            Tak, Sasuke musiał przyznać, że ten krajobraz robił wrażenie. Piękno, które stworzyła matka natura, zapierało dech w piersiach. Ciemne niebo kontrastowało z grubą warstwą lodu pokrywającą powierzchnię wody, a drewniane molo, dzięki znajdującemu się na nim szronowi, zachęcało do spaceru. Zastanawiał się czy Uzumaki za moment nie wpadnie na pomysł ślizgania się po tafli, bo to było coś zupełnie w jego stylu, ale jak na razie chłopak stał w miejscu i nie wyglądał jakby w ogóle o tym rozważał.
            — Racja. Robi wrażenie. — Udawał obojętnego, nie chcąc przyznać się przed chłopakiem, że po prostu no… podoba mu się ten skrawek martwej natury. — Idziemy? — spytał, przerywając przeciągające się milczenie i kiwnął głową w stronę pomostu, a Naruto w odpowiedzi tylko uśmiechnął się szeroko, co oznaczało zgodę. — Tylko się nie poślizgnij, dobra? Nie mam ochoty wyciągać rąk z kieszeni, zimno jest — dodał po chwili i zaraz tego pożałował, bo poczuł na plecach uderzenie czegoś twardego, co zapewne było śnieżką ulepioną przez Uzumakiego. Odwrócił się, posyłając mu groźne spojrzenie, które miało dowieść chłopaka od dalszych prób rzucania w niego.
            — No, Uchiha, to jak? Przegrany robi masaż?
            — Zapomnij… — syknął, odsuwając się, by uniknąć kolejnej kuli lecącej w jego stronę. — Przestań! — warknął.
            — Ani mi się śni, Uchiha! Czekaj, zaraz będziesz przypominał bałwana! — zawołał, szykując następny pocisk.
            Sasuke nie zamierzał brać w tym udziału. Ale coś w oczach Naruto — może te wesołe ogniki, które tam dostrzegł — sprawiło, że schylił się i już po sekundzie dorodna śnieżka ugodziła Uzumakiego w pierś.
            — No cóż, chyba raczej ja wygram to stracie. — Sasuke uniósł brwi, zaraz znów lepiąc kulkę i celując w chłopaka.
            Po około dwudziestu minutach, mocno zziajani, przemoczeni, ale też zadowoleni z rozegranej bitwy, ramię w ramię wracali do pensjonatu.

***

            — Dobra, Sasuke, ty idź pod prysznic, a ja zaraz wrócę — odezwał się Naruto, zrzucając z siebie kurkę. Chwycił powieszoną na oparciu krzesła bluzę i założył ją. Zaczekał aż Uchiha również ściągnie z siebie wierzchnie okrycie i odwróci się tyłem do niego, tak by mógł niepostrzeżenie zabrać kluczyki od samochodu. Musiał pilnie dostać się do bagażnika, tak żeby Uchiha o tym nie wiedział. Przecież dziś Wigilia i to, że trochę namieszał w podróży, nie znaczy, że nie zrealizuje swojego wcześniejszego planu.
            — A ty dokąd? — Sasuke, który wszedł już do łazienki wychylił się nieco, ale po chłopaku nie było już śladu. Wzruszył tylko ramionami i zamknął drzwi, zrzucając z siebie ubranie.

***

— Sasuke? Jeszcze tam siedzisz? — zawołał Naruto, gdy wrócił do pokoju.
Spieszył się bardzo i udało mu się zdążyć przed opuszczeniem przez Sasuke łazienki. Teraz trzeba go tylko zatrzymać w środku na jakiś czas.
            — Zaraz wychodzę — odkrzyknął Sasuke.
            — Nie! — Gwałtownie zaprotestował chłopak, nieprzygotowany na taką odpowiedź. Wiedział, że Uchiha lubi brać długie kąpiele, a ciepłym, niekończącym się prysznicem też nigdy nie pogardził, więc ta nagła zmiana w jego obyczajach nieco zbiła go z pantałyku.
            — Co? Mam nie wychodzić? — Sasuke wycierał włosy ręcznikiem i nie usłyszał odpowiedzi, ale nie przejął się tym. Przecież nie będzie tu tkwił w nieskończoność, a lepiej sprawdzić, co kombinuje Naruto nim będzie za późno i narobi jakiś szkód.
            Nie zdążył jednak nacisnąć klamki, gdy drzwi otwarły się i do środka wślizgnął się Naruto.
            — Może mi pomożesz? — spytał blondyn, rozpinając bluzę z łobuzerskim uśmiechem na ustach. — Strasznie bolą mnie mięśnie, przydałby się ten zasłużony masaż..
            — Że niby wygrałeś? Nie kpij, to ja jestem zwycięzcą, a swoją nagrodę odbiorę wieczorem. W łóżku.
            — No przestań, przecież to oczywiste, że ja wygrałem. Więcej razy unikałeś moich kul niż ja. — Naruto nie zamierzał odpuścić. Po prawdzie, bardziej chciał sprowokować partnera do wymiany zdań, tylko po to, by zyskać na czasie.
            Od kiedy pamiętał, wiecznie ze sobą rywalizowali. O wszystko i wszędzie. Nie miało znaczenia, czy gra zawsze jest warta świeczki, liczył się wynik. Każdy z nich chciał udowodnić temu drugiemu, że jest lepszy, sprytniejszy, bardziej zorganizowany, ma lepszą krzepę i sto innych rzeczy. Uzumaki mógłby powiedzieć, że te ciągłe przepychanki i utarczki słowne były siłą napędową ich związku. Dlaczego? Bo nigdy się ze sobą nie nudzili, ciągle wynajdując inny sposób na sprawdzenie się.
            Choć musiał przyznać, że kłócić też się potrafili. Jak to mówią: „Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą” z tą poprawką, że u nich latały całe drzewa. Jednak zawsze potrafili dojść do porozumienia, czy to za pomocą argumentów słownych, czy to za pomocą pięści.
            — Młocie, bo to nie moja wina, że nie masz cela i nie mogłeś mnie trafić. Ja trafiłem za każdym razem, wniosek jest więc prosty. To ja zwyciężyłem. — Zrobił krok w przód, nachylając się nad partnerem, przez co ten zmuszony został do oparcia się o umywalkę. Przyglądał mu się przez chwilę, sięgając ręką po leżącą nieopodal gumkę do włosów i spiął kosmyki w kitkę. Często to robił, dla własnej oczywiście, wygody.
            — Dobra, mogę uznać remis. — Podniósł wzrok na twarz Uchihy, a lekkie wygięcie warg do góry utwierdziło go w przekonaniu, że taki wynik go satysfakcjonuje. Następnym, co poczuł były ciepłe usta Uchihy na jego własnych, a potem mózg odmówił mu posłuszeństwa pod naporem bodźców, których dostarczał mu Uchiha.

***

            — Wesołych Świąt, Sasuke — szepnął mu do ucha Naruto, gdy w końcu opuścili ciasne pomieszczenie.
            — Młotku… — zaczął Uchiha, ale przerwał, dostrzegając, że oprócz suto zastawionego stołu, na którym znajdowały się typowe Wigilijne przysmaki, w kącie pokoju stała malutka choinka.
            Naruto podszedł do blatu i sięgnął po leżący na białym talerzyku opłatek.
            — Jak to przyszykowałeś? — zdumiał się Sasuke.
            — Jedzenie wziąłem ze sobą. Mama mi trochę pomogła, szczerze mówiąc. A resztą zajęła się obsługa. Wielu gości dziś nie mają, więc kucharki ochoczo ruszyły mi z odsieczą, gdy wspomniałem, że mam zamiar zrobić nam Wigilię z prawdziwego zdarzenia.
            Uchiha nic nie odpowiedział, bo takiego obrotu spraw nie przewidział. Był przekonany, że Uzumaki wyciągnął go z domu tylko po to, by ominąć tę tradycję, nie robiąc nic i tylko leniuchując. Ta niespodzianka była dla niego szokiem. W duchu pogratulował mu organizacji i samozaparcia, że zdołał sobie ze wszystkim poradzić. Był więcej niż zadowolony, bo naprawdę czuł przez całą podróż tutaj lekkie rozgoryczenie na myśl, że nie zasiądzie w tym roku do stołu. Pomylił się i to bardzo, musiał przyznać, że Naruto stanął na wysokości zadania, zabierając to wszystko ze sobą i że zdołał to przed nim ukryć.
            Lecz w sumie sam mu to ułatwił, marudząc i okazując mu swoje niezadowolenie na każdym kroku. Wszystkim zajmował się Uzumaki — od pakowania po wybór trasy. No z tą trasą to mu akurat nie wyszło, ale mimo wszystko, reszta była dopięta na ostatni guzik.
            — Zdrowych, wesołych i spokojnych świąt  — Naruto złożył mu życzenia, wyciągając w jego stronę rękę z opłatkiem.
            Sasuke potrząsnął głową, pozbywając się natłoku myśli i odłamał kawałek, mrucząc coś pod nosem, a po chwili dodał głośniej:
            — Spokojnych to ja z tobą nigdy nie będę miał, Naruto.
            — Ej! — obruszył się Uzumaki. — Nie moja wina, że zabłądziliśmy!
            Sasuke tylko uśmiechnął się szeroko, a Naruto wręcz zagapił się na jego twarz., kontemplując tę chwilę, bo znał go już dość długo i wiedział, że taki uśmiech nieczęsto gości na jego obliczu.
Sasuke wykorzystał moment, że Naruto nie reaguje i szybko schylił się, składając delikatny pocałunek na policzku partnera. Ten gest sprawił, że Uzumaki otrzeźwiał i chciał przyciągnąć go do siebie, ale jednym szybkim ruchem Uchiha wyminął go i skierował się do stołu.
— Wesołych Świąt, młotku.

1 komentarz:

  1. Witam,
    ten tekst bardzo mi się podobał, Sasuke cały czas narzekał na ten wyjazd, ale został zaskoczony przez Narto i to miło zaskoczony...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń