Przyznam, że fik ten sprawił mi wiele problemów, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Zapraszam!
Pairing: SasuNaruSasu
Beta: Vanes i Mechalice :*
Gatunek: AU, życie klasztorne,
Uwagi: Jak wcześniej - dla osób wierzących, nie polecam.
Szary habit
falował delikatnie przy każdym ruchu mnicha, a przywiązany do białego pasa
różaniec uderzał rytmicznie o biodro. Pod stopami chrzęścił mu żwir, którym
wysypane były alejki prowadzące do klasztoru. Wzdłuż nich ustawione były stacje
Drogi Krzyżowej. Minął ostatni zakręt i znalazł się na małym skwerku, gdzie
stał sklepik z pamiątkami dla turystów. Przyspieszył kroku, mijając go, i
wszedł do budynku zakonu. Przemierzając gąszcz korytarzy, zatrzymał się dopiero
przed drzwiami gabinetu opata klasztoru. Ściągnął kaptur z głowy, następnie
podniósł rękę i zapukał cicho. Toczona w środku pomieszczenia rozmowa urwała
się. Słysząc donośne: „wejść”, otworzył drzwi i wszedł do środka.
— Szczęść Boże —
pozdrowił opata, schylając głowę. — Brat Neji przekazał mi, że mam tutaj
przyjść.
Sarutobi Haruzen
uśmiechnął się dobrotliwie w jego stronę, a głębokie zmarszczki na czole
wygładziły się nieco.
— Tak, posłałem
go po ciebie. Bracie Naruto, to jest nowy członek naszej wspólnoty, brat
Sasuke. Proszę pokaż mu wszystko i zapoznaj z innymi. To twoje zadanie. — Słowa
przełożonego skupiły uwagę Uzumakiego na mężczyźnie siedzącym przy biurku,
tyłem do niego.
— Bracie Sasuke,
to twój opiekun nowicjatu. Liczę, że wasza współpraca ułoży się pomyślnie.
Możesz odejść — zwrócił się do mężczyzny.
Gdy wstał i
ruszył w kierunku Naruto, ten przyjrzał mu się. Był wysoki i szczupły, a bladą
twarz okalały czarne włosy. Również ciemne oczy taksowały go spojrzeniem, a
wąskie usta zaciśnięte były w wąską kreskę. Biła od niego obojętność na to, co
się dzieje wokół.
— Proszę, okaż
naszemu nowicjuszowi cierpliwość i otwórz przed nim swoje serce.
— Oczywiście,
ojcze Sarutobi. — Ukłonił się delikatnie na pożegnanie i gestem dał nowemu
członkowi znać, by szedł za nim.
Wyszli z pokoju
i Naruto narzucił na głowę kaptur. Poczekał, aż nowicjusz zrównał z nim krok i
wtedy cicho spytał:
— Czy opat
zrobił ci już wykład? — Gdy zobaczył, że Sasuke potrząsnął głową, zaprzeczając,
dodał: — No to niedługo zapewne zrobi to przeor.
Naruto prowadził Sasuke przez kręte korytarze
klasztoru i opowiadał. Mówił cicho, choć wiele. Raz za razem zmieniał temat, co
jakiś czas przystając i pokazując kolejne pomieszczenia bądź obrazy oraz
komentując je odpowiednio. Jednak z ust bruneta nie padło żadne słowo. W milczeniu
i z wciąż obojętnym wyrazem twarzy, cierpliwie słuchał. Nie przerywał, ani nie
zadawał żadnych pytań. Trochę to Uzumakiego peszyło, bo rzadko miał okazję
oprowadzać nowicjuszy i fakt, że ten uparcie milczy, nie nastrajał go
optymistycznie.
Gdy już pokazał
mu większą część zakonu, postanowił, że da mu trochę odpocząć. Zaprowadził go
do części mieszkalnej, po drodze skręcając jeszcze do łaźni. Wszyscy Bazylianie
niezwykle cenili sobie czystość, o czym poinformował młodszego mężczyznę. Sasuke
przyjął tę wiadomość, jak wszystkie inne. Nie skomentował jej w żaden sposób,
jednak Uzumaki nie przejął się tym. Po pokazaniu łazienki, która urządzona była
niezwykle nowocześnie, skierował się do miejsca, gdzie były cele.
Wiedział, że każdy, kto wstępuje do klasztoru,
jest zasypywany gradem informacji, więc nie zdziwił się, gdy dostrzegł lekki
wyraz zmęczenia na twarzy Sasuke.
— A tutaj będzie
od dziś twoja cela. — Wskazał palcem na proste drewniane drzwi pozbawione
klamki. Miały tylko staromodną zasuwę i to od zewnątrz, tak by mnich nie mógł
zamknąć ich od środka, a jedynie jak będzie wychodził. — Moja jest kawałek
dalej, o tam. — Ponownie pokazał kierunek, o którym mówił. — W razie jakbyś
miał jakieś pytania, to śmiało możesz przyjść. Postaram się odpowiedzieć na
każde.
— Zawsze tyle
gadasz? — spytał niespodziewanie Uchiha.
— Owszem! —
zaśmiał się Naruto, uśmiechając się szeroko. — Niekiedy trzeba zająć się
oprowadzaniem turystów, gdy któryś z mnichów nie ma czasu lub zachoruje.
Turyści i dzieci nie narzekają.
— Dzieci? —
zdziwił się brunet. — Macie tu dzieci?
— Nie! Chodziło
mi o dzieci z wioski, które nieraz się tutaj zakradają. Są czasami męczące i
lubią robić psikusy, ale dzięki nim jest wesoło. No i sam Pan powiedział: „Wszystkich przychodzących do klasztoru gości
należy przyjmować jak Chrystusa, gdyż On sam powie: Gościem byłem i
przyjęliście mnie”.
— A i to należy wiedzieć, że nie wielomówstwo,
lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie
— odparł na to Sasuke, ironicznie się uśmiechając.
— Oj, Sasuke,
nie bądź taki sztywny. Wkrótce się przekonasz, że życie tutaj jest znacznie inne
niż każdy sobie wyobraża.
Sasuke przez
chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Zastanawiał się, jak bardzo mylił się,
zakładając, że znajdzie tutaj tak bardzo upragniony spokój. Zamiast tego
powiedział tylko:
— Jestem
zmęczony, czy możesz zostawić mnie samego?
— Oczywiście. To
z Bogiem, Sasuke. — Odszedł, pozwalając nowicjuszowi na odpoczynek.
Sasuke westchnął
cicho, siadając na małym łóżku. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz niewiele
rzeczy miał do oglądania. Zwykła drewniana szafa, mały stolik, a na nim lampka
i proste, twarde łóżko – oto całe wyposażenie pokoju. Nawet okna nie było. Nad
drzwiami wisiał mały, ciemnobrązowy krzyż. Na szafce znalazł brewiarz i brązowy
różaniec, a także notes i długopis. Chwycił krucyfiks od zauważonego różańca i obracał go w palcach. Od teraz ten malutki
pokoik był jego miejscem. Jego utopią.
Pogrążony we
własnych myślach nie usłyszał, że ktoś wchodzi. Dopiero dźwięk starych
pordzewiałych zawiasów mu to uświadomił. Podniósł głowę, by zobaczyć, że osobą,
która weszła do środka, jest starszy, niski zakonnik. W jednej ręce trzymał
torbę Sasuke, a w drugiej kilka warstw jakiegoś złożonego materiału.
— Benedicite Dominus — użył
staroświeckiego pozdrowienia.
Podszedł bliżej
i położył obok Uchihy to, co przyniósł. Sasuke chciał wstać, jednak ten
powstrzymał go gestem ręki.
— Jestem Danzo,
przeor klasztoru. — Uchiha szybko przypomniał sobie, że przeor był drugą osobą
po opacie w hierarchii. — Czuwam nad dyscypliną i pilnuję tutaj porządku. —
Skóra wisiała mu na policzkach i podbródku, a głębokie bruzdy wokół ust nadały
mu srogi wygląd. Krótkie ciemne włosy oprószone były siwizną. Na szyi miał
zawieszony pokaźnych rozmiarów krzyż. — Rozpakuj się i przebierz. Sprawdziłem
twoje rzeczy osobiste i cieszy mnie to, że nie znalazłem wśród nich nic, co
jest zakazane. Równo z biciem dzwonu udaj się na posiłek. — Starzec usiadł obok
Sasuke, który tępo wpatrywał się w przyniesione rzeczy.
— Oczywiście,
ojcze — odparł.
Przeor wyciągnął
jego bieliznę i rzeczy osobiste, a torbę ułożył sobie na kolanach. Pewnie
zamierzał zabrać ją ze sobą. No tak, teraz nie będzie już jej potrzebował. Styl
życia Bazylianów był surowy, a wyjścia poza wyznaczony teren należący do
klasztoru były zakazane. Jednak to mu zupełnie odpowiadało, bo nie planował
żadnych wycieczek. Po tych kilku latach, które obfitowały w przeprowadzki do
nowych miejsc, chciał stabilizacji. Wiedział, że kierując się tą drogą, jest
bliski osiągnięcia swojego celu. Tylko on i Bóg. On i kilkoro innych mnichów, z
którymi nauczy się żyć.
— Musisz
wiedzieć, Sasuke, że życie tutaj nie należy do łatwych — zwrócił się do niego
łagodnie, jednak z lekkim naciskiem na ostatnie słowo. — Po pierwsze, proszę,
abyś oddał mi swój telefon, jeśli posiadasz, bo używanie komórek jest zakazane.
Tak samo jak korzystanie z komputera i Internetu w celach osobistych oraz
kontakty seksualne. Od tej pory obowiązuję cię celibat. Nie wolno samemu i bez
mojej lub opata zgody opuszczać murów klasztoru, a posiłki i modlitwy odbywają
się o ścisłej porze. Jeśli ktoś się spóźni, niestety jego szansa minęła.
Jedynym wyjątkiem jest choroba. Wtedy oczywiście, masz prawo przebywać w łóżku.
Jeśli popełnisz grzech, odpowiesz za niego pokutą. Co to ja jeszcze miałem ci
powiedzieć? — zamyślił się na chwilę.
— Nie mam
telefonu — wtrącił Uchiha, korzystając z okazji, że przełożony zamilkł.
— Dobrze. Ach,
już wiem. Korzystanie z łazienki w czasie wolnym jest jak najbardziej dozwolone.
Wielka Cisza następuje po komplecie i trwa do rana. Wszyscy mnisi na zmianę
sprzątają i dbają o porządek w zakonie, jak również pracują fizycznie przy
zbiorach i pomagają ludziom z wioski. Przygotowania posiłków też to dotyczy.
Jako mnich, który jest na etapie nowicjatu, będziesz pod stałą opieką starszego
stażem mnicha. Twoim, o ile się nie mylę, będzie brat Naruto. Oprowadzamy
również wycieczki, jednak tym nie będziesz się zajmował. — Przerwał, by nabrać
oddechu i kontynuował: — Codziennie uczestniczymy w mszy i
śpiewamy. W niedzielę odprawiamy msze dla
mieszkańców wioski. Na razie to tyle ode mnie. Czy masz jakieś pytania?
— Nie, na razie
nie. Dziękuję.
— Wrócę później
i zabiorę twoją odzież. Zostanie schowana w magazynie, w razie gdybyś chciał
opuścić nasze mury. — Danzo spojrzał na niego przeciągle, lecz zanim Uchiha
zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć, przeor wyszedł.
Oparł się o
ścianę, wzdychając cicho i przez chwilę przyglądał się swoim ubraniom.
Prawdopodobnie ostatni raz w życiu miał na sobie spodnie i koszulę.
Był zmęczony i trochę poirytowany, jednak teraz nie mógł zacząć użalać się nad
sobą. Chwycił w palce biały sznur, bez węzłów na końcu. Ich brak był cechą
charakterystyczną u nowicjuszy. Cieszył się, że już wkrótce będzie mógł z dumą
nosić ten strój i służyć Bogu. Wszystko, czego się obawiał, spychał na sam dół
świadomości, przekładając rozmyślania na później.
Wstał i zajął
się tym, co zostało mu polecone, a gdy skończył, padł na kolana i cicho szeptał
słowa modlitwy. Potem długo wpatrywał się w swoje dłonie, ściskające różaniec.
Z tego transu wyrwał go głośny i głęboki ton bijącego dzwonu. Nadeszła pora
posiłku. Nie zastanawiając się dłużej, wyszedł z celi i podążał za innymi, by
znaleźć drogę do refektarza. Co prawda Naruto pokazał mu, gdzie jest jadalnia,
jednak aż tak szybko nie zapamiętałby do niej drogi.
Po wejściu do sali Sasuke zdziwił
się, gdy dotarł do niego delikatny chichot. Rozejrzał się i zobaczył, że grupki
zakonników jedząc, śmieją się w najlepsze. Pokręcił z dezaprobatą głową.
zniesmaczony odgłosem szeptanych rozmów, toczonych w luźnej atmosferze. Nikt
nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, nikt nie spojrzał na niego krzywo lub
złośliwie, mimo to Sasuke miał wrażenie, że niektórzy zachowują się nie tak,
jak przystoi. Gdy został potrącony przez wchodzącego mnicha, który miał na
głowie kaptur, prychnął ostentacyjnie.
— Wybacz, bracie
i szczęść Boże — zaczął przepraszająco ten, który go niechcący popchnął.
Odrzucił z głowy kaptur i spojrzał na Uchihę. — Jestem brat Sai, a ty pewnie
jesteś nowicjuszem Sasuke? — Gdy Uchiha potaknął, mnich odsunął się lekko na
bok i dodał: — Mam nadzieję, że wybaczysz mi mój brak manier.
— Szczęść Boże i
z Bogiem — odpowiedział na pozdrowienie. — Nie tylko tobie pewnie ich brakuje.
— Wskazał głową na salę, a Sai uczynił to samo.
— No cóż. To, że
jesteśmy mnichami, nie znaczy, że nie jesteśmy ludźmi. Każdy przecież ma prawo
do pewnej swobody, jeśli nie czyni tym nikomu krzywdy. Jesteśmy bractwem, które
kocha Boga i chce mu służyć, ale to nie równa się z fanatyzmem. Chyba, że
mówimy o Danzo, przeorze.
— Nie jestem
fanatykiem, jeśli to masz na myśli. Jestem mnichem, ale posiadam w sobie
kulturę. Rozmowy przy jedzeniu są po prostu nie na miejscu. — Nie okazał
zdziwienia, że zakonnik powiedział wprost, że przeor klasztoru jest uważany za
osobę o mocnych i stanowczych, graniczących z obsesją poglądach zapaleńca, ale
skłamałby, gdyby powiedział, że to go nie zaskoczyło.
— Z czasem
przywykniesz, zobaczysz. Jeszcze będziesz wyczekiwał pór posiłków, by móc
porozmawiać. — Sai wzruszył ramionami i odszedł.
Uchiha nie
przejął się jego słowami, ponieważ uznał że Sai się mylił. Teraz jednak
nadszedł czas, by udać się po obiad. Gdy miał już iść, poczuł, że cała pewność
siebie sprzed chwili znika. Na miękkich nogach i mimo długiej modlitwy, pełen
obaw i zwątpienia ustawił się w kolejce po posiłek. Starał się jednak za
wszelką cenę utrzymać obojętny i poważny wyraz twarzy. Było mu wstyd, że tak
szybko uległ pierwszym chwilom zawahania. Z nałożonym już jedzeniem, rozejrzał
się dyskretnie, szukając wolnego miejsca, by w spokoju usiąść i zjeść. Niestety
większość stolików była zajęta przez grupki mężczyzn. W rogu sali dostrzegł
jednak tylko dwie osoby, postanowił więc, że uda się tam. Im mniej ludzi będzie
obok, tym lepiej.
— Wolne? —
spytał, a gdy dwaj bracia równocześnie skinęli mu głowami, usiadł, zachowując
możliwe jak największy odstęp. Pragnął samotności i choć w zakonie jej nie
brakowało, to jednak nie miał ochoty na spoufalanie się z innymi. Zawsze był typem
samotnika i nigdy nie interesowało go zawieranie nowych znajomości. Niestety,
mimo że on ich nie szukał, to ludzie i tak sami do niego docierali. Już kilka
razy przekonał się, że jego obojętność, a w skrajnych przypadkach arogancja,
nie są dla niektórych przeszkodą. Nie przyznałby się do tego nigdy głośno,
jednak tych przyjaciół, których posiadał, cenił ponad wszystko. Teraz jednak
musiał pogodzić się z tym, że już nigdy ich nie spotka. Szybko zganił się w
duchu za takie myślenie. Nie mógł pozwolić na to, by takie drobnostki
przysłoniły mu wiarę w Boga. Chciał mu służyć, pomagać innym i w ciężkiej pracy
fizycznej znaleźć ukojenie dla swojej zbolałej duszy. Znów skrzywił się
wewnętrznie, że po raz kolejny umysł przyćmiewają mu wątpliwości. Jednak zdawał
sobie sprawę, że jest tylko człowiekiem, który grzeszy. Mimo to chciał pracować
nad sobą, zmienić się na lepsze, ale wiedział, że nigdy nie sięgnie do ideału.
Każdy człowiek błądził, jeden mniej, drugi bardziej, ale Sasuke czuł, że Bóg mu
pomoże w tej drodze. Był w pełni świadomy swoich wad, które wielokrotnie
ujawniały się w życiu codziennym.
— Hej, słyszysz
mnie? — Sasuke tak się zamyślił, że nie zauważył nadejścia Naruto. Ten
prawdopodobnie pytał go o coś, ale Sasuke był myślami gdzie indziej. Spojrzał
więc na niego obojętnie, licząc, że to wystarczy, by odszedł i dał mu spokój.
Niestety, chyba znów spotkał na swej drodze osobę upartą i nieprzejmującą się
tym, że nie ma ochoty na kontakty towarzyskie.
— Możesz
powtórzyć? — spytał, bo może gdy już odpowie na jakieś pytanie upartego mnicha,
ten w końcu zrozumie, że Uchiha nie chce z nikim rozmawiać. Zmusił się do
spojrzenia mu w twarz, a gdy tylko to zrobił, natychmiast pożałował tego gestu.
Oczy pełne wesołych ogników słały w jego stronę aurę ciepła i obietnicę
przyjaźni. Pierwszy raz w życiu zwrócił uwagę na czyjeś oczy i był zaskoczony
tym, jakie wywarły na nim wrażenie. Wzrok powoli przesunął się na resztę twarzy
mężczyzny. Trzy podłużne, cieniutkie blizny na każdym z policzków, których
wcześniej nie zauważył, nadawały mu aury tajemniczości. Skąd się wzięły, nie
wiedział, ale po raz kolejny ogarnęło go uczucie ciekawości.
— Pytałem, czy
mogę zjeść z tobą.
— A musisz? —
Uchiha otrząsnął się już z pierwszego szoku, ponownie przywdziewając maskę
obojętności i mrużąc oczy.
— Nie, ale chcę.
— Nie przejmując się, że najwyraźniej brunet nie życzy sobie jego towarzystwa,
usiadł naprzeciwko i zaczął jeść. — Ach, no i radzę ci przez ten tydzień
porządnie się najadać.
— Czemu? —
spytał, choć wcześniej koncentrował się na talerzu, chcąc nie wdawać się z
drugim mnichem w dyskusję.
— Bo do końca
tygodnia gotuje brat Chouji, co łatwo zauważyć, po dobrym smaku dania. A
następną zmianę w kuchni będzie miał Iruka. Wtedy wszyscy przez czas możliwe
najdłuższy wybierają post — zakończył wesoło.
Sasuke nie
skomentował tej informacji, ponawiając przerwane jedzenie. Czuł się dziwnie,
rozmawiając, bo jeszcze kilka minut temu wyraził opinię, że jest to pozbawione
kultury. Jednak był coraz bardziej zaskoczony zachowaniem otaczających go
ludzi. Miał w umyśle wizję, że zostanie odizolowany od świata i każdy, z kim
się tutaj spotka, będzie prawił o Bogu i zbawieniu. Jak na razie jednak słyszał
same normalne rozmowy o sprawach przyziemnych. Nawet opat Sarutobi nie wygłosił
mu na wstępie kazania, a przyjął go jak człowieka. Zwykłego, słabego człowieka,
którym de facto był.
Ciekawy był jak
wiele błędnych założeń wkrótce przyjdzie mu skonfrontować.
Naruto
obserwował spod rzęs siedzącego naprzeciw młodego mnicha. Wiedział z
wcześniejszej rozmowy z opatem, że jego serce jest czyste, jednak są pewne
wątpliwości, co do jego wiary. Nie to, żeby był kimś złym. Po prostu niektórzy
ludzie wstępowali do klasztoru, nie będąc do końca pewnym słuszności swej
decyzji. Naruto na prośbę staruszka miał obserwować Uchihę i, w razie czego,
delikatnie wspomóc w wierze lub wytłumaczyć mu, że najprawdopodobniej dokonał
złego wyboru. Opat podejrzewał, że Sasuke szuka ucieczki od normalnego świata.
Miał być jego
pierwszym nowicjuszem, którego będzie miał pod opieką. Trochę obawiał się
powierzonego mu obowiązku, ale postanowił, że będzie starał się być dla niego
nie tylko kimś, kto wskazuje oraz pomaga. Chciał być dla niego przyjacielem.
Nie należało się
śpieszyć i Uzumaki miał tego świadomość. Musiał być cierpliwy, bo każdy, kto
wstępował w szeregi Bazylianów, był pełen zapału i chęci, a szybko przekonywał
się, jak naprawdę wygląda takie życie. Nie każdy potrafił sprostać wymaganiom i
regułom tu panującym. Jemu samemu najtrudniej było przywyknąć do wczesnego
wstawania oraz zachowania całkowitego milczenia między kompletą a śniadaniem.
Jednak z czasem przywykł. Codzienne rytuały, męczące i ściśle przestrzegane,
nie stanowiły dla niego już żadnego problemu. Zresztą nie tylko on potrafił, w
razie konieczności, sprytnie obejść kilka zakazów.
— Jak skończymy,
zaprowadzę cię do kuchni. Posprzątamy.
— Dobrze.
— Od dziś, przez
twój pierwszy rok nowicjatu, będę cały czas do twojej dyspozycji.
— Wiem, przeor
mnie o tym poinformował. Będziesz mnie szpiegował? — spytał brunet, odsuwając
do siebie pusty talerz. — Nie wiem, czy to mi odpowiada.
— Nie, nie. —
Naruto machnął ręką, uśmiechając się. — Jak zapewne wiesz, przez pierwszy rok
zwany kandydaturą, nowicjusz zostaje przydzielony do starszego mnicha, który
pomaga, wspiera i prowadzi go.
— Nie jest mi to
potrzebne.
Dwójka braci,
która siedziała obok, skończyła jeść i, zabierając swoje talerze, odeszli,
zostawiając ich samych. Brunet odetchnął cicho, bo teraz nikt nie był świadkiem
tej kompromitującej, jego zdaniem, rozmowy.
— Może nie, może
tak. — Uzumaki wstał i pozbierał talerze. — Takie są wymagania. Nie każdy, tak jak
ty teraz twierdzisz, jest od razu pewny, że chce spędzić resztę życia w
zakonie. W powołaniu trzeba się utwierdzić.
— Jestem pewny.
— Wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. — Inaczej bym nie wstąpił.
— Podczas mojego
pobytu tutaj widziałem wielu, którzy odchodzili. — Naruto ze spokojem spojrzał
mu w twarz.
Sasuke nie
odezwał się ani słowem, a blondyn zaobserwował, że na krótką chwilę zmarszczył
brwi w zamyśleniu, po czym odwrócił wzrok. Zastanawiało go, czemu Sasuke unika
kontaktu wzrokowego, jednak zrzucił to na przytłoczenie nowym miejscem. Z
czasem do wszystkiego się przyzwyczai.
Nie chcąc dłużej
kontynuować tematu, wstał i gestem nakazał mu iść za nim. Im szybciej wprowadzi
go w obowiązki i codzienne życie wśród reszty braci, tym szybciej będzie mógł
porozmawiać z nim o powołaniu. Gdy Uchiha szedł za nim, Naruto zerknął na niego
kątem oka. Był zdziwiony z jaką swobodą ten porusza się w habicie. Kiedy on
miał go po raz pierwszy na sobie, nie mógł przyzwyczaić się do szorstkości
materiału i co chwilę się drapał. Uchiha jednak szedł wyprostowany, nie
zdradzając żadnych oznak niewygody. Poza tym przez głowę Naruto
przemknęła krótka myśl, że Uchiha wygląda w nim nadzwyczaj dobrze.
Klasztorna stara
kuchnia była dużym pomieszczeniem z rzędami drewnianych szafek. Wielki roboczy
stół, zastawiony był pustymi talerzami i garnkami. Po sali kręciło się kilku
zakonników, doprowadzających pomieszczenie do porządku. Jedynym, który nie
pracował, był brat Chouji, który dopiero teraz, po przygotowaniu wszystkich
potraw, miał czas, by zjeść.
— Witajcie,
bracia. — Uzumaki powitał zakonników kręcących się po kuchni. — To jest brat
Sasuke, nowy członek naszej społeczności.
Zgromadzeni w
pomieszczeniu mnisi powitali Uchihę krótkim: “Szczęść Boże” i
wrócili do swoich zajęć. Szybko i sprawnie wymieniali się komendami i
poleceniami. Naruto odłożył do ogromnego zlewu talerze, które ze sobą
przyniósł, a następnie podał swojemu podopiecznemu biały fartuch. Założył swój,
a gdy skończył go wiązać, zauważył, że Sasuke też jest już ubrany. Patrzył na
Uzumakiego przenikliwe, czekając. Naruto uśmiechnął się szeroko i wskazał mu
kąt kuchni, gdzie stały przybory do sprzątania, a wśród nich wiadra, miotły i
szmaty do podłóg.
— Kiba! Ja i
Sasuke zajmiemy się spiżarnią i korytarzem do kuchni, dobrze? — Uzumaki spytał
niskiego szatyna.
— Jasne,
dziękuję, za pomoc, Naruto. I tobie też, Sasuke. — Mnich skinął im głową i
wrócił do zmywania naczyń. Odkładał czyste talerze na stół, a inny zakonnik
wycierał je i chował do rozlatujących się od upływu lat szafek.
Bez
jakichkolwiek innych pytań i w zupełnej ciszy, zabrali się do pracy. Po
skończeniu Naruto zaprowadził Sasuke do innej części klasztoru, gdzie mieszkali
bracia, którzy złożyli śluby wieczyste.
— A ty? Jakie śluby masz złożone? — odezwał się niespodziewanie Uchiha, gdy szli ciemnym korytarzem.
— A ty? Jakie śluby masz złożone? — odezwał się niespodziewanie Uchiha, gdy szli ciemnym korytarzem.
— Dwa dni temu
złożyłem śluby tymczasowe.
— Dlaczego nie
od razu wieczyste?
— To kolejny
okres utwierdzenia się w powołaniu i wierze, choć ja wyzbyłem się już
wszystkich obaw. Z niecierpliwością będę oczekiwał, by złożyć wieczystą
przysięgę.
Uchiha widział jak na twarz wpływa Uzumakiemu
szeroki uśmiech. Cały aż pojaśniał, gdy opowiadał mu o swoich przekonaniach.
— A czym to się
tak dokładnie różni? — Sasuke wiedział, że być może te pytania rozbawią Uzumakiego, jednak ten nie zdradzał
żadnych oznak złośliwej wesołości.
— Tym, że ja też
po upływie roku od ślubu tymczasowego, mogę wystąpić z zakonu.
— Ale ty nie wystąpisz,
prawda? — stwierdził, nie dając Naruto szans na przedstawienie swojego
stanowiska i przyjrzał mu się, gdy ten zwolnił nieco i zrównał się z nim. —
Opowiedz mi o tych ślubach — poprosił, bo nie chciał, by uwaga mnicha skupiła
się na nim.
Naruto zaczął
tłumaczyć, że takie śluby obowiązują usqeu
ad mortem, aż do śmierci, a zakonnik dba o powiększenie swojej jedności z
Bogiem i na stałe związuje się z klasztorem.
Sasuke idąc za
nim, coraz bardziej dziwił się, że Naruto chce, a właściwie już został mnichem.
Potok słów wydobywający się z jego ust i różne, niekiedy gwałtowne gesty, nie
pasowały do postawy cichego i skromnego mnicha. Choć usilnie starał się nie
zwracać na to uwagi, ciężko było mu oderwać od niego wzrok. Nie wiedział czemu,
jednak coś w postawie mężczyzny nieustannie go przyciągało. Był tutaj dopiero
dwa dni, ale czuł, że Naruto dopiero za jakiś czas pokaże mu swoje prawdziwe
oblicze. Był tym zaintrygowany, lecz szybko zganił się za to w duchu. Nie mógł
pozwolić, by uczucia inne niż miłość do Boga, wybijały go z rytmu. Zwłaszcza,
jeśli chodziło o zwykłą ludzką ciekawość w stosunku do innej osoby. Za wszelką
cenę pragnął wyzbyć się tych uczuć.
— Hej, Sasuke,
spójrz! — odezwał się nagle Naruto, gwałtownie się zatrzymując, przez co Sasuke
wpadł na jego plecy. — Możemy wziąć ślub razem! —
wykrzyknął, a Uchiha wybałuszył na niego oczy, zastanawiając się jak rozpoznaje
się u kogoś oznaki szaleństwa. — To znaczy, złożyć śluby — poprawił się szybko,
zdając sobie nagle sprawę ze swojej wpadki. — Wybacz mi, o Panie, to
przejęzyczenie. — Położył dłoń na karku, pocierając go, w geście lekkiego
zakłopotania.
— Nie strasz —
zakpił Uchiha. — A co do ślubów, to wszystko przed nami. —Potrząsnął głową,
chcąc wyrzucić z niej niechciane myśli, jakie wzbudziły w nim słowa mnicha.
Skupił się na krokach i teraz tylko jednym uchem słuchał paplaninę Naruto, który nie zwracał na niego większej uwagi.
Sasuke rozglądał się dookoła, a gdy mijali innych zakonników, widział, że
wszyscy uśmiechają się w stronę jego przewodnika. Chyba go lubią, pomyślał, gdy
jakiś straszy brat wesoło pomachał Uzumakiemu. Zanim zdążył dokładnie przyjrzeć
się mijanemu właśnie mnichowi, Naruto zatrzymał się.
— Jesteśmy. To
jest część mieszkalna mnichów po ślubach wieczystych. — Zatoczył ręką łuk,
wskazując na przestrzeń przed sobą. Sasuke czuł chłód bijący od kamiennych
ścian i lekko się zatrząsnął. Grube mury klasztoru nie przepuszczały promieni
słonecznych z zewnątrz.
— Chodź, pokażę ci, gdzie mnisi studiują. —
Nie czekając na reakcję, chwycił go za przegub, ciągnąc delikatnie. Sasuke,
zbyt zaskoczony, nie zdążył zareagować, no a krzyczeć, że ma go puścić, nie
wypadało. Poddał się więc i dał prowadzić. Po chwili znaleźli się przed salą
pozbawioną drzwi, w której siedziało kilkunastu mnichów.
Naruto dopiero
po chwili, gdy zobaczył sugestywne spojrzenie starszego z braci, zauważył, że
wciąż trzyma bruneta. Puścił go z przepraszającym i delikatnym uśmiechem, i
starając brzmieć naturalnie, rzucił pierwsze, co mu wpadło na myśl:
— To jest klasa,
gdzie wszyscy mnisi wspólnie się uczą. Studiują.
— Zauważyłem. —
Sasuke uniósł jedną brew, patrząc na Naruto. — Zresztą mówiłeś wcześniej dokąd
idziemy, zapomniałeś?
— Nie, no, nie
zapomniałem. — Naruto złapał się za kark, w geście lekkiego zdenerwowania. — Lepiej
już chodźmy, niedługo zacznie się msza. A ty będziesz tam głównym gościem i nie
wypada nam się spóźnić.
— Jasne.
— Jesteś
zdenerwowany? Zostaniesz w końcu oficjalnie poświęcony przez opata, a to dla
wielu osób jest potężnym stresem.
— Przeżyłem gorsze
chwile — odparł sucho.
— Może kiedyś mi
o tym opowiesz.
— Nie sądzę.
Chcę to zostawić za sobą.
— Skoro tak… Jestem ciekaw, jak będziesz się czuł na twojej wspólnej
wieczornej spowiedzi.
— Słucham?
Wspólnej? Nigdy nie słyszałem o takich praktykach.
— No cóż, nikt o
nich nie słyszał. To wymysł Danzo, więc wiesz… — przewrócił oczami, dając mu
tym do zrozumienia, że nie jest z tego zadowolony. — W każdy czwartek. Ale
niekiedy jest zabawnie.
Teraz to Sasuke
nic już nie rozumiał. Wspólna spowiedź, na której w dodatku jest zabawnie? No
cóż, wkrótce miał się o tym przekonać. Ruszyli z powrotem, każdy pogrążony we
własnych myślach.
***
Sasuke, stojąc w
głównej nawie kościoła, tuż obok Naruto, faktycznie przekonał się,
czym jest wspólna spowiedź. Mnisi po nabożeństwie ustawili się według
starszeństwa. Opat, przeor, a następnie mnisi od tego, który był najstarszy
stażem, do niego samego, który był najmłodszy. Zerknął kątem oka, na
Uzumakiego, który stał tuż obok i z trudem zachowywał poważny wyraz twarzy. Nie
dziwił mu się, bo sam miał ochotę parsknąć śmiechem,
gdy słyszał, jak podczas publicznej konfesji mnisi przyznawali się do grzechów
polegających na tym, że ktoś „w czasie Wielkiej Ciszy prawdopodobnie mówił
przez sen”, „przez nieuwagę zrzucił talerz ze stołu, tłukąc go” bądź „zakradł
się do kuchni i zjadł kilka ciastek”. Sasuke nie wiedział, co ma powiedzieć,
więc gdy usłyszał, głos Naruto, który powiedział, że „używał jako zakładki do
Biblii karnetu na ramen”, otwierał już usta, gdy wtem głos zabrał opat:
— Bracie Sasuke,
jako że jest to twoje pierwsze takie doświadczenie, dziś nie masz obowiązku
spowiedzi. — Stanął za ołtarzem i nie czekając, kontynuował czynności kończące
mszę.
Naruto odwrócił
ku niemu twarz, mrugając porozumiewawczo i cicho wyszeptał:
— A nie mówiłem,
że jest wesoło?
Uchiha przyznał
mu rację, bo w momencie, gdy tego słuchał, naprawdę nie wiedział, czy ma śmiać
się, czy płakać. Zwyczaje, jakie tu panowały, zaskakiwały go dosłownie co
chwilę. Skinął mu w odpowiedzi głową i zwrócił wzrok na opata.
Po mszy przeor
poprosił go, by wystąpił na środek. Zaczęła się ceremonia poświęcenia go.
Sarutobi zbliżył się do niego, a za nim przeor i jeden straszy mnich, którego
imienia Sasuke dotąd nie poznał. Poczuł na czole znak krzyża, który wykonywali
oni wszyscy kolejno. Następnie poczuł krople wody święconej i cicho szeptane
słowa błogosławieństwa. Opat podał mu kielich z winem mszalnym i Sasuke
posłusznie wypił, powtarzając słowa przysięgi, które dyktował przeor. Mnisi za
jego plecami śpiewali po łacinie, a mnich, który odebrał od niego kielich,
założył mu na szyję łańcuszek z wygrawerowaną na nim twarzą św. Bazylego. Znak,
że należy do Bazylianów i będzie kroczył wyznaczoną ścieżką.
Odetchnął z
ulgą, gdy wszystko się skończyło i mógł wrócić na swoje miejsce.
***
Po dwóch
miesiącach Naruto zrozumiał, że opieka nad nowicjuszem nie będzie wymagała od
niego wiele trudu. Uchiha chętnie wykonywał polecenia, potrafił bez protestu
kilka godzin dziennie znosić trud ciężkich prac fizycznych i nigdy się nie
skarżył. Mało się odzywał, jednak w czasie tych pierwszych dni było to raczej
normalne wśród kandydatów. Może i Sasuke nie narzekał na zmęczenie, jednak
musiało mu ono doskwierać. Naruto postanowił dać mu więcej czasu, zanim zacznie
z nim pracować nad pogłębianiem wiary. Najpierw musieli się poznać i sobie
zaufać. Niestety teraz nie było na to czasu, bo zakonnicy sami hodowali warzywa
i mieli w swoim posiadaniu kilka pól, którymi trzeba było się zająć. Codziennie
wszyscy wspólnie pracowali, by zebrać jak najlepsze plony i zapewnić sobie oraz
innym wyżywienie. Naruto chętnie pomagał starszym i mniej krzepkim mnichom,
Sasuke brał z niego przykład. Wszyscy mnisi głośno wyrażali swój podziw dla nich
dwóch i dziękowali im ogromnie wdzięczni za pomoc.
Uchiha był z
takiego obrotu spraw bardzo zadowolony. Szybko się dostosował i
zaaklimatyzował. Nigdy nie bał się wyzwań i pracy, więc teraz z ochotą wyręczał
w niej innych. Początki nie były łatwe, ale Sasuke zaciskał zęby i dalej
pracował, mimo piekących pęcherzy na dłoniach. Bóg obdarzył go zdrowym i silnym
ciałem, więc nie będzie narzekał na drobne niedogodności.
— Sasuke,
odpocznij! — zawołał Kiba, widząc, że nowicjusz nieprzerwanie coś robi.
— Nie muszę.
— Sasuke,
chociaż trochę wody się napij — wtrącił się Naruto. — Upał jest okropny,
jeszcze się pochorujesz.
— Naprawdę nie
musisz się o mnie martwić, bracie. — Sasuke odwrócił się i zaczął kopać z
drugiej strony, sprawnie i szybko wbijając łopatę w ziemię. Gdy dostrzegł za
plecami cień, przerwał i odwrócił się.
— Mówiłem, że
nie chcę. — Oparł się o łopatę, patrząc na Naruto, który trzymał w wyciągniętej
ręce butelkę z wodą.
— Bracie Sasuke
— dobiegł ich głos gdzieś spośród odpoczywających mnichów. — Wypij choć trochę,
bo jeśli zemdlejesz, to ciężko będzie nam cię nieść do klasztoru. Wszyscy
jesteśmy zmęczeni, a droga daleka.
— No właśnie,
Sasuke. Pij — powtórzył Uzumaki, zgadzając się z Nejim, który wcześniej zabrał
głos.
Wysoki szatyn
cieszył się dużym szacunkiem w grupie, przez swoją troskę okazywaną innym
braciom.
Uchiha wziął w
końcu proponowany napój i zaspokoił pragnienie. Woda nie była smaczna, bo od
leżenia na słońcu zrobiła się ciepła i dość nieprzyjemna w smaku, lecz nawet
się nie skrzywił po przełknięciu.
— Faktycznie,
było mi to potrzebne — rzekł, oddając butelkę Naruto. — Bóg zapłać.
— Cieszę się. —
Szeroki uśmiech wpłynął na twarz mężczyzny. — A teraz do pracy! — zawołał, gdy
już odłożył napój i chwycił drugą łopatę.
Wszyscy
posłusznie wstali i kontynuowali to, co robili wcześniej. Dopiero gdy słońce
chyliło się ku zachodowi, uznali, że na dzisiaj koniec. W miłej atmosferze
udali się z powrotem do klasztoru, by zdążyć na nieszpory i wieczorne śpiewy.
***
Sasuke, podczas
pobytu w klasztorze Bazylianów pod wezwaniem Świętego Jozafata, przyznał sam
przed sobą, że zanim się tutaj znalazł miał poczucie własnej wyższości. Będąc
biznesmenem w firmie ojca, często znajdował się
na pierwszych stronach gazet, był obiektem zainteresowania mediów i mało kto w
jego mieście go nie znał. Bywały momenty, gdy tęsknił za tamtym życiem, budziły
się w nim wspomnienia. Pewne rzeczy tkwiły w nim jak cierń, pojawiając się w
niechcianych chwilach. I właśnie teraz taka chwila nadeszła.
Uchiha,
przecinając dróżkę prowadzącą do zakonnego ogrodu, szedł na spotkanie z bratem
Naruto. Mieli udać się razem do biblioteki, by uporządkować dawno nieprzeglądane skrypty i księgi. Zadanie
mało przyjemne, jednak Uchiha czuł uścisk w żołądku na samą myśl, że spędzi
kilka godzin w towarzystwie Uzumakiego. Był równocześnie podekscytowany i
przerażony, że ciało wysyła mu dziwne sygnały, które nie powinny mieć miejsca.
Zauważył go przy posągu Matki Boskiej, gładzącego po włosach jakiegoś małego
chłopczyka. Kilkoro dzieci stało nieopodal, jakby czekając na kolegę. Gdy
Sasuke podszedł bliżej, Naruto właśnie odprawiał malca i cała grupka ruszyła
wydeptaną dróżką do wioski.
— Witaj, Naruto.
— Uchiha zsunął z głowy kaptur, a Naruto zamiast odpowiedzi, obdarzył go
promiennym uśmiechem.
— A to małe
psotniki. Na szczęście udało mi się być tutaj przed Danzo. Inaczej mogłoby być
nieprzyjemnie.
— A co się
stało? — spytał nowicjusz autentycznie zaciekawiony, bo rzadko miał okazję
widzieć biegające po ogrodzie dzieci.
— Chcieli ubrać
Matkę Boską w kapelusz i szal, żeby nie była taka „blada” jak to określili.
Dobrze, że udało mi się wyjaśnić im, że to nie jest konieczne.
Sasuke zaśmiał
się w duchu, gdy o tym usłyszał. Nie spodziewał się, że ktoś może być tak
pomysłowy. A już szczególnie dzieci.
Ruszyli powoli
ku bibliotece, bo mimo kilku godzin czasu wolnego, nie byli pewni, czy uda im
się uporać z tym w jedno popołudnie.
Gdy weszli do
pomieszczenia, znad biurka uniosła się głowa mnicha. Przecierał zaspane oczy
ręką, a rękaw habitu miał mocno wygnieciony. Widocznie opierał się na nim
podczas drzemki.
— Szczęść Boże,
Shikamaru — pozdrowił go Naruto. — Czyżbyś znów medytował? — spytał z
uniesionymi brwiami, na co tamten lekko się speszył.
— Nawet nie waż
się o tym wspomnieć Danzo — ostrzegł go. — Bo… — urwał, dostrzegając Sasuke. —
Wy się nie ważcie.
— Dobra, dobra,
spokojnie. Nikomu ani słóweczka, prawda, Sasuke?
— Taa. A teraz
pokaż nam, czym mamy się zająć i możesz iść medytować dalej.
— Pięć ostatnich
regałów. Powodzenia. — I nie czekając, aż odejdą, znów ułożył się na blacie,
niemal natychmiast zasypiając.
Skierowali się w
wyznaczone miejsce, a im głębiej wchodzili, tym wyraźniej czuli zapach
starości, kurzu i stęchłego powietrza. No tak, w końcu brat Shikamaru Nara,
oprócz tego, że był śpiochem jakich mało, pełnił jeszcze zaszczytną funkcję
największego lenia klasztoru. Wywietrzenie pomieszczenia, raczej przekraczało
granice jego możliwości.
Gdy dotarli do końca i przyjrzeli się regałom
zawalonym księgami, skrzywili się na myśl, co ich czeka. Pierwszym, co zrobił
Sasuke, było mocowanie się ze starymi, drewnianymi oknami, by choć trochę je
uchylić. Udało mu się to dopiero, gdy bardzo mocno szarpnął za okiennice. Ale w
efekcie stracił równowagę i wpadł na Naruto, który w międzyczasie musiał za nim
stanąć.
— Matko Boska!
Sasuke!
— Czemu się do
mnie skradasz, młocie? — zawołał Uchiha, po czym zatkał sobie usta dłonią. —
Wybacz, nie chciałem cię obrazić.
— Nic się nie
stało, bracie. — Uzumaki wstał z podłogi, otrzepując habit. — Wiedziałem, że
kiedyś zaczniesz przypominać człowieka, draniu! — rzucił bez zastanowienia. —
Ups, teraz chyba ja ciebie obraziłem.
— Jesteśmy
kwita. I tak nic się nie stało, zapomnijmy o tym. — Sasuke również poprawił
szatę, choć chyba zrobił to tylko po to, by uniknąć patrzenia na Naruto.
Ciężko było mu
się do tego przyznać, ale brakowało mu takich luźnych, beztroskich rozmów,
kłótni i przepychanek słownych.
— Spoko.
Zostawimy to w tajemnicy, ale jak będziemy sami, śmiało możemy sobie poużywać. Widzę
w twoich oczach, że to cię poruszyło… — dokończył szeptem. — Ja też jestem
tylko człowiekiem, Sasuke.
Uchiha stał i
nie poruszył się, gdy poczuł jak ręka mnicha, zaciska się na jego nadgarstku i
delikatnie ciągnie go w dół. Przykucnął obok siedzącego na ziemi mężczyzny i po
długiej chwili ciszy odezwał się głosem wypranym z emocji.
— Przecież
jesteś mnichem.
— Owszem. Ale
nie oznacza to, że jestem kimś lepszym. Jestem słaby, jak wszyscy tutaj. Kiedyś
bez przerwy starałem się medytować, pościć, zagłębić się w wiarę. Jednak
odkryłem, że nie muszę tego robić. Samo to, że tu jestem, służę Bogu, mimo
wielu obaw skrywanych w głębi serca, a także tęsknoty za zwykłymi rzeczami,
daje mi szczęście. Uświadomiłem sobie, że trzeba podążać za tym, co się kocha.
— To
zaskakujące, słyszeć to od ciebie.
— Ale to prawda.
Myślisz, że nie tęsknię za poprzednim życiem? Byłbym głupcem, gdybym tego nie
robił. Ale prawdziwym wstrząsem są nachodzące cię w środku nocy wątpliwości. Nie wiem, czy ty też je masz,
jednak ten mrok dopadnie każdego. Tylko od nas zależy, czy stawimy mu czoła.
— Tak, to
prawda. Mnie też niekiedy nachodzą takie chwile. Jednak staram się je zduszać.
— Nie rób tego.
To, że się wahasz, nie jest czymś złym. To świadczy, że wciąż szukasz swojej
drogi, stawiając sobie trudne pytania. To
kolejny z kroków do utwierdzenia się w powołaniu.
— A jeśli się
nie utwierdzę? Co wtedy? — Nie wiedział dlaczego to powiedział. Słowa wymknęły
mu się ust i było za późno na udawanie. Po raz pierwszy podzielił się z kimś
swoimi wątpliwościami i wcale nie był z siebie, w tym momencie, dumny.
Lecz Naruto nie
zrobił z tego problemu. Wzruszył ramionami i przez krótką chwilę mu się
przyglądał. Słaby podmuch powietrza rozwiał mu opadające na czoło kosmyki, a on
machinalnie je odgarnął.
— Wtedy
zaczniesz żyć na nowo w świecie za murami. I mam nadzieję,
że jeśli do tego dojdzie, odwiedzisz mnie kiedyś — zażartował Uzumaki, uznając
rozmowę za zakończoną. Wstał i podał mu dłoń, by również się podniósł. I wtedy
właśnie, coś się stało. Poczuli to obaj, nie umiejąc oderwać od siebie wzroku,
pragnąc, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Mieli wrażenie, że to znak, ale
żaden z nich nie chciał się odzywać, nie chciał
przerwać tej magicznej chwili, gdy ich zetknięte dłonie elektryzowały i budziły
dziwne doznania i uczucia. Mierząc się wzrokiem, powoli odsunęli się od siebie.
Mieli wrażenie ogromnej straty, gdy kontakt został przerwany.
W ciszy zaczęli
pracę. Uchiha, co jakiś czas zerkał na Naruto, próbując dojść do ładu z tym, co
przed chwilą poczuł. To było niesamowite, zupełnie nieprawdopodobne. Serce biło
mu w piersi jak oszalałe, a on modlił się, by Uzumaki, nie usłyszał jak mocno i
głośno uderza. Ścisnęło go w żołądku z nadmiaru emocji.
Siedząc w
stalli, mnisi śpiewali Salve Regina,
a Uzumaki, czując ciepło bijące od Sasuke, z którym stykali się ramionami,
błądził myślami zupełnie gdzie indziej. Nie skupiał się na prowadzonej mszy,
wciąż przypominając sobie pewne dziwne i nurtujące go sytuacje.
Czuł, że jest
często obserwowany przez młodego nowicjusza, ale nie znał powodu tych
obserwacji. Lubił go, nawet bardzo. Mógł śmiało powiedzieć, że między nimi
zawarta była jakaś cicha nić porozumienia. Od samego początku, mimo
przepychanek słownych i kpiących uwag, Uzumaki szukał jego towarzystwa. Ostatnio
prawie bez przerwy rozmyślał nad tym, co oznacza życie w klasztorze. Skąd nagle
brały się te myśli? Nie wiedział, tak samo jak nie umiał ich powstrzymać.
Wdzierały się do jego głowy, przypominając mu jego ideały, gdy sam dopiero
wstępował do zakonu. Pełen był przekonania, że wszyscy tutaj będą się kochali i
obdarzali wzajemną miłością i troską, jednak rzeczywistość była zgoła inna.
Okazało się, że mnisi nie różnią się wiele od ludzi z zewnątrz. Potrafią gderać
i narzekać godzinami, a nawet okazywać złośliwość. Niektórzy byli już tak
zniedołężnieli, że nie opuszczali swoich cel, a kilkoro było tak zapatrzonych w
ideały Kościoła, że co chwilę pisali listy z postulatami do papieża.
Nie potrafił
usiedzieć w miejscu, kręcąc się okrutnie w ławce, powodując że znajdujący się
blisko niego mnisi rzucali mu karcące spojrzenia. Opat prowadzący nabożeństwo
również to zauważył, jednak z jego strony nie nastąpił żaden atak. Za to przeor
Danzo wpatrywał się w niego zmrużonymi oczami i Naruto powtarzał sobie jak
mantrę, że ma zachować spokój. Zacisnął palce na brewiarzu i spuścił wzrok, bo
twarde spojrzenie przełożonego nie było przyjemne. Przecież nie robił nic
złego! Spędził w opactwie pięć lat i rzadko zdarzało się, żeby ogarniały go
takie myśli, jak te obecnie. Podobało mu się tutaj, mimo monotonii takiego bytu
i nigdy się nie uskarżał na brak czegoś, czego mieć nie może. Podniósł głowę i
wpatrywał się w kościelny ołtarz, pozwalając, by ogarnął go spokój i skupił się
na głoszonym kazaniu.
Następnego dnia
znów wszyscy mnisi udali się poza teren klasztoru, wykorzystując dobrą pogodę
do pracy. Sasuke dyskretnie obserwował Naruto. Nie było widać po nim zmęczenia,
choć wczoraj dla zabawy urządzili sobie zawody, kto szybciej przekopie pas
ziemi. Rywalizacja zakończyła się wygraną Sasuke, a w nagrodę otrzymał oklaski
i wiele słów uznania. Uchiha czuł, że bolą go mięśnie i zastanawiał się, czy
Naruto też odczuwa skutki wczorajszej pracy. Trudno było to stwierdzić, bo
Naruto w każdych okolicznościach, mimo spływającego z czoła potu, uśmiechał się
i żartował.
Sasuke,
trzymający się nieco na uboczu, wsłuchiwał się w wesołe przekomarzanki Naruto i
Kiby. Wielokrotnie był zaskakiwany jego zachowaniem, jednak po czasie przywykł
do nich. Głośny śmiech i krzyki stały się dla niego czymś, z czym utożsamiał
tego mnicha. W końcu nie raz zaśmiał się pod nosem, widząc, jak Uzumaki biega w
kółko, bo czegoś zapomniał lub gdy wywracał się na prostej drodze. Kręcił wtedy
głową z politowaniem, ale Naruto nic sobie z tego nie robił. Szczerzył się do niego
radośnie za każdym razem, gdy coś nawywijał.
— Jesteś łamagą,
młocie — powiedział, gdy wracali do klasztoru, a
Naruto został z tyłu, bo zaplatał się we własny habit.
— A ty jesteś
niemiły — odparował natychmiast, jednak nie złośliwie. — Mógłbyś mi pomóc. Zrób
dobry uczynek dla bliźniego.
— Że niby dla
ciebie?
— No, a widzisz
tutaj kogoś innego?
— Całą grupę
mnichów, jakieś sto metrów przed nami. — Chwycił zaplątany materiał i szybkim
ruchem wygładził go.
— Dziękuję, mimo
twojej niechęci.
— Wcale nie
jestem zniechęcony. — Sasuke zmrużył oczy, a gdy to nie pomogło, osłonił oczy
przed słońcem dłonią. — Lepiej chodźmy, bo będą za nami czekać — dodał,
ruszając za innymi.
— Czekaj! —
zawołał za nim, jednak nowicjusz nie zatrzymał się. — Sasuke, stój!
— Chyba lepiej
nie. Jak znów się zaplątasz, to się spóźnimy, a tak to przynajmniej ja dotrę na
miejsce o czasie. Przekażę im, że prawdopodobnie leżysz gdzieś na drodze, to
ktoś wyjdzie cię szukać, a teraz wybacz, ale jestem głodny.
— Ej, ja też jestem głodny! — wrzasnął Uzumaki. — Pomóż mi,
draniu!
— No dobra, już
dobra. — Schylił się i pomógł mu wstać, a jego serce zabiło mocniej, gdy tylko
ich skóra zetknęła się. Właśnie dlatego nie chciał mu na początku pomóc. Bał
się tego, co się z nim dzieje.
Nie wiedział
jednak, że Naruto sam prowokuje takie sytuacje. Szybko odsunął się od niego i
ponowił marsz do zakonu. Czuł, że po plecach spływa mu zimna strużka potu, a na
twarzy wykwitają czerwone plamy. Wziął głęboki oddech i starał się uspokoić.
Chyba potrzebował samotności. Coś było stanowczo z nim nie tak, skoro reagował
na tak dziwnie na zwykły kontakt z drugą osobą. Z drugim mnichem w dodatku.
— Sasuke,
poczekaj no! Bo poskarżę się opatowi, że zostawiasz mnie na pastwę losu!
Uchiha usłyszał
głuchy trzask i z niedowierzaniem spojrzał na ponownie leżącego na ziemi
Naruto. Ten szybko zaczął wstawać, korzystając z okazji, że Uchiha się
zatrzymał.
— No tak —
zaczął kpiąco Sasuke. — Każdy dwór ma swojego błazna. — odwrócił się na pięcie,
nie zwracając uwagi na jego zdziwienie.
Naruto zatrzymał
się w pół kroku, gdy to usłyszał. Zdziwił się, bo chyba pierwszy raz Sasuke
wykazał jakieś poczucie humoru. Zaśmiał się głośno, szczęśliwy, że chyba zdobył
kolejnego przyjaciela. Lecz przez jego umysł znów przebiegło wspomnienie dotyku
i nie roztkliwiając się dłużej nad sobą, z ociąganiem ruszył z miejsca. Znów
czuł, że odbędzie ze sobą mentalną rozmowę. Gdy patrzył na plecy oddalającego
się bruneta, ten odwrócił się przez ramię i lekko uśmiechnął. Samymi kącikami
warg, ale to zdecydowanie był uśmiech. Tak, teraz Uzumaki był pewien, że
wszystko będzie dobrze i z czasem wszystko się ułoży.
— Idziemy? — Naruto otarł ręką pot z czoła, a następnie poprawił pas od
habitu, ściskając go odrobinę mocniej. — Muszę się wykąpać.
— Ja też. Chodźmy. Albo najpierw chwilę odpocznijmy.
Wspólnie, ramię w ramię skierowali się do zacienionego miejsca. Oprócz
nich nikogo w sadzie nie było. Przez ostatnie dwie godziny Naruto i Sasuke
zrywali jabłka, które zakon dostarczał do pobliskiej wioski. Mieszkańcy za
skromną opłatą kupowali owoce, by robić z nich przetwory i soki, zapewniając
tym samym utrzymanie sobie i rodzinom. Zakon również na tym korzystał, więc
taki układ wszystkim odpowiadał. Jednak niemiłosierny upał, był przeszkodą dla
starszych i mniej sprawnych zakonników, przez co, po uzyskaniu zgody opata,
Sasuke i Naruto poszli sami. Wśród drzew panowała duchota, jednak z upływem
godzin cień stawał się większy i dawał lepsze schronienie. Na początku, tak jak
i zawsze, zaczęli rywalizować. Tym razem, ustalili, że zwycięży ten, który jako
pierwszy napełni piętnaście skrzynek. Zremisowali, bo obaj w równym czasie,
wsypali do ostatniej skrzynki wiadro owoców.
— Brawo, Sasuke. — Zdyszany Uzumaki, oparł ręce na kolanach, próbując
zaczerpnąć tchu. Twarz miał czerwoną i spoconą, ale nie stanowiło to żadnej
przeszkody, dla szerokiego uśmiechu. — Świetnie nam poszło. Ojciec Sarutobi
będzie zadowolony.
— Tobie również należą się gratulacje, Naruto. — Sasuke oparł się o pień
drzewa i podwinął rękawy. Przejechał ręką po włosach, chcąc poprawić opadające
kosmyki.
— Czemu ich nie zetniesz? — spytał Naruto.
— Bo… przypominają mi o kimś.
— O kim? — dociekał zaintrygowany mnich.
Sasuke, wziął głęboki oddech i spojrzał w górę, obserwując liście.
Chciał się już odezwać, jednak w gardle stanęła mu ogromna gula, że nie mógł
wykrztusić słowa. Jednak gdy patrzył na Uzumakiego, coś wewnątrz niego kazało
mu w końcu powiedzieć to, co leżało mu na sercu. Błękitne oczy Naruto
spoglądały na niego bystro, jednak bez ponaglenia.
— O moim starszym bracie — odważył się powiedzieć szeptem. Czuł, że za
chwilę zdarzy się coś, co pomoże mu przetrwać tę rozmowę. Nie wiedział skąd
wzięło się to przypuszczenie, miał wrażenie, że czuje obok siebie jakąś
obecność, która szepcze mu do ucha pocieszające słowa. — On… — urwał, zbierając
się na odwagę, by opowiedzieć całą historię, jednak znów głos go zawiódł.
Milczał długą chwilę, aż poczuł, że jego opiekun, siada obok niego. Spojrzał na
niego kątem oka i zobaczył, że ten z lekkim uśmiechem wpatruje się w bezchmurne
niebo. Wyglądał, jakby go w ogóle nie słuchał i nie zwracał na niego żadnej
uwagi. Wtem Sasuke spostrzegł, że Uzumaki ściągnął z siebie szkaplerz – płachtę
materiału, zakładaną na habit, i wszystko co miał zamiar powiedzieć, wypadło mu
z głowy. Przyglądał się umięśnionej sylwetce mnicha i czuł, że jego myśli,
które do tej pory skrzętnie ukrywał, starając się znosić je w milczeniu,
wyciekają z niego niczym lawa podczas wybuchu wulkanu. Wstał i bez słowa
wyjaśnienia odszedł, przerażony samym sobą, swoimi wizjami i zdradliwą
wyobraźnią. Słyszał, że Naruto go woła, jednak nie zatrzymał się. Zaczął biec,
zupełnie nie przejmując się tym, że go zostawił. To, co wyobrażał sobie,
siedząc przy nim, było złe i to od tego chciał uciec.
Naruto, gdy dotarł do klasztoru, zobaczył mnichów szykujących się do
nabożeństwa. Jednak on nie miał zamiaru w nim uczestniczyć, bo bardziej
zależało mu na znalezieniu Sasuke. Nie wiedział co niego wstąpiło, że zerwał
się i uciekł, ale obawiał się, że to mogło być po części jego winą. Pragnął z
nim porozmawiać, wyjaśnić sytuację i zapewnić, że nie będzie naciskał już nigdy
więcej. Po prostu wydawało mu się, że Uchiha jest już gotowy, do rozmowy o
przeszłości. Jednak najprawdopodobniej jego demony wciąż były żywe i raniło go
każde wspomnienie o poprzednich zdarzeniach. W końcu udało mu się go odszukać,
przy wejściu do refektarza. Wydawało się, że już doszedł do siebie, bo nie
okazywał oznak zdenerwowania, gdy go dostrzegł. Naruto jak gdyby nigdy nic,
podszedł i z wesołym uśmiechem, spytał:
— Widziałeś gdzieś opata?
— Nie.
— To dobrze, pewnie już przygotowuje się do wieczornej mszy. Idziesz?
— Tak, idę. — Sasuke, który podczas biegu do klasztoru, zmęczył się, ale
również przemyślał kilka spraw, wyminął go i ruszył przodem.
— Matko, pali się gdzieś? Wszyscy cały dzień biegają. — Pokręcił głową z
dezaprobatą i spokojnie ruszył za nim.
Znajdzie czas na wyjaśnienie wszystkiego. Kiedyś na pewno, jednak
jeszcze nie dziś.
***
— Hej, Naruto! — Kiba, który opuszczał właśnie łazienkę, zatrzymał się,
gdy zobaczył, że dwóch mnichów, ma zamiar skorzystać z kąpieli. — To już jutro,
prawda? — Wyszczerzył się radośnie i sugestywnie poruszył brwiami. — Nie mogę
się doczekać! Och, Boże wybacz mi moją pychę!
— Bóg na pewno ci wybaczy, bracie. — Uzumaki śmiał się głośno z
zachowania zakonnika. — Mówisz to co roku, i co roku, kończysz tak samo.
Ciekawe czy opat, nie wymyśli ci jakiegoś innego zajęcia, żeby uniknąć kolejnej
katastrofy.
Sasuke, który do tej pory tylko słuchał, ze zdziwieniem przyglądał się
rozmawiającym, a po chwili spytał:
— Jakiej katastrofy? O czym wy w ogóle mówicie?
— No tak, przecież, ty nic nie wiesz! — Kiba złapał się za głowę. —
Kończy się okres leżakowania piwa. Niedługo będziemy je rozlewać do butelek i
przy okazji degustować.
— Piwa? — wyjąkał zaskoczony do granic Sasuke. — Robicie tu piwo?!
— Oczywiście — odezwał się Naruto. — A Kiba co roku się upija — parsknął
pod nosem. — Niedługo sam się przekonasz.
— Pijecie piwo? — znów spytał Uchiha, bo myślał, że właśnie się z niego
nabijają. — Przecież opat, przeor i zakazy i no…
— Bracie Sasuke. — Oficjalny ton dobiegł ich z zza pleców i wszyscy
trzej odwrócili się w tamta stronę. Opat Sarutobi stał z założonymi rękami, a
jego oczy lekko zmrużone, sprawiały, że twarz staruszka wyglądała poważnie.
— Dlaczego sądzisz, że zakonnicy nie mogą mieć żadnych uciech? Przecież
to, że służymy Bogu, nie znaczy, że musimy zamknąć się na świat.
— Tak, ojcze przełożony. Masz rację. Wybacz mi, proszę, moje
ograniczenia. — Skłonił pokornie głowę. Chwili poczuł na włosach ciężar, i
domyślił się, że to opat położył na niej swoją dłoń.
— Nic się nie stało, bracie Sasuke. Mam nadzieje, że jeszcze nie raz uda
się nam ciebie zaskoczyć. — Z dobrotliwym uśmiechem na ustach odszedł,
zostawiając ich samych.
— No, no Sasuke. Chyba będziesz miał przyjemność uczestniczyć w procesie
rozlewania. Już opat tego dopilnuje. — Kiba mrugnął porozumiewawczo do niego, a
Uchiha wykrzywił delikatnie wargi, w imitacji uśmiechu. — Idę, a wy później
dołączcie do nas na mszy.
— Skoro ty będziesz uczestniczył, to ja również.
— Skąd wiesz?
— Zapomniałeś? Jestem twoim opiekunem podczas nowicjatu. I coraz
bardziej ta rola mi się podoba. — Zaśmiał się głośno, a następnie klepnął go
delikatnie w plecy. — Tam gdzie ty, tam i ja. A teraz chodźmy. Kąpiel czeka.
Tak jak Naruto powiedział, późnym popołudniem obaj zostali wezwani do
opata, który oficjalnie nakazał im pracę przy produkcji i rozlewaniu piwa. Gdy
wracali do cel, Naruto szczerzył się radośnie, jednak Uchiha wymuszenie
odpowiadał na jego zaczepki i żarty. Był trochę spięty, co Naruto wyczuwał,
jednak umiejętnie nie pytał go o przyczynę. Od czasu, gdy brunet w panice
uciekł z sadu, Uzumaki postanowił sobie, że nie będzie więcej ingerował w jego
sprawy z poprzedniego życia. Wolał, by brunet sam przyszedł i powiedział, o co
chodzi. Bo że coś było nie tak, wiedzieli obaj, jednak żaden z nich nie
poruszał tego tematu. Uzumaki, bo przeczucie mu mówiło, żeby nie naciskać, a
Sasuke, bo nie chciał dopuścić na wierzch swoich myśli, uparcie spychając je na
sam dół świadomości. Taki stan trwał już od kilku dni, może więcej, jednak
dopiero teraz Uzumaki zauważył, że coś się dzieje z Sasuke. Zastanawiał się,
czy jest to związane z wiarą i powołaniem, bo być może właśnie to go dręczyło.
Pomyślał, że może jutro, jak uda mu się wmusić w niego trochę alkoholu,
przeprowadzi z nim rozmowę.
Gdy dotarli na miejsce, Naruto ze
zdziwieniem zobaczył, że brunet po szybkim pożegnaniu, zamknął drzwi od swojej
celi. Nawet nie zapalił światła, a Uzumaki po raz kolejny stał, wpatrując się w
drzwi. Nasłuchiwał chwilę, jednak oprócz szurania, nic nie dosłyszał. Wzruszył
ramionami i udał się do siebie.
Włączył małą lampkę i klęknął, odmawiając wieczorną modlitwę. Do kolacji
mieli jeszcze godzinę i Uzumaki chciał wykorzystać ją na kolejną analizę
sytuacji. Chciał jakimś sposobem dotrzeć do Sasuke, pomóc mu. Ale po chwili
uświadomił sobie coś jeszcze. Że mimo czasu jaki spędzają razem, on wciąż o nim
myśli. Zupełnie jakby ktoś włożył mu do głowy jakąś taśmę z filmem i cały czas
odtwarzał. Takie obrazy towarzyszyły mu za każdym razem, gdy był sam. Bez
niego.
***
Uchiha leżąc w ciemności, prowadził mentalną rozmowę sam ze sobą. Stało
się to, czego tak bardzo się obawiał, wstępując w mury zakonu. Powoli na
wierzch wychodziła jego prawdziwa natura, a tego nie chciał. Teraz zaciskał
ręce na kocu, jednak te co chwilę próbowały ześlizgnąć się niżej. Prosił Boga o
więcej siły, by móc oprzeć się tej pokusie, jednak od jakiegoś czasu to
przestało wystarczać. Zacisnął zęby, spazmatycznie oddychając. Powoli popadał w
obłęd. Wzbraniał się przed zamknięciem oczu, bo wtedy, w ciszy i ciemności,
nawiedzał go jeden obraz. Wolał już nie spać, niż doświadczać tego dokuczliwego
uczucia. Kręcił się, próbując walczyć z coraz silniejszą chęcią poddania się.
Wciąż zadawał sobie pytanie: „dlaczego”? Jednak odpowiedź nie nadchodziła, a on
był coraz bardziej przerażony tym, co się z nim działo.
Zmęczenie, które czuł, nie było jeszcze na takim poziomie, by zasnąć od
razu, po zamknięciu oczu. Coraz bardziej rozdygotany, zagryzał wargi, odsuwając
jak najdłużej w czasie to, co raczej nieuniknione. Jednak i tym razem, pomału,
powolutku, przymykał powieki. Sprzeczne emocje kotłowały się w nim, a on chciał
odrzucić to co złe, lecz przyjemność, która się przed nim rysowała, kusiła jak
sam diabeł. W końcu zacisnął mocno oczy i zrobił to. Pozwolił, by umysł zalały
mu setki wspomnień, w których niezmiennie był jeden główny bohater. Naruto.
Jego opiekun, mentor, brat. Zakonnik jak on. Osoba duchowna, marząca o tym,
żeby służyć Bogu, a jego głównym celem było zostać opatem.
Jak to możliwe, że Sasuke miał myśli, które niekoniecznie były czyste?
Nawet nie niekoniecznie, bo na pewno. Były złe, brudne i nie powinny w ogóle
się zacząć.
Teraz, gdy dłonie już wślizgnęły
się już pod koc i torowały sobie drogę do jego męskości, Sasuke zupełnie zapomniał
o wszystkim. Nie obchodził go, że leży na twardym, niewygodnym łóżku, że w
każdej chwili ktoś może wejść i, mimo ciemności, domyślić się, co robi. Liczyło
się tylko to elektryzujące uczucie przyjemności, gdy ręka ruszała się
metodycznie w górę i w dół, a Uzumaki w jego wizji uśmiechał się do niego.
Opalona od pracy na słońcu skóra, blond kosmyki, opadające na twarz i błękitne
oczy, błyszczące, za każdym razem jak widziały Uchihę. Zwiększył nacisk i
przyspieszył, a po chwili w głowie cieszył się widokiem Naruto wychodzącego w
kłębach pary spod prysznica, owiniętego ręcznikiem w biodrach. Pojedyncze
krople wody, spływały mu po skórze, chowając się w różnych zagłębieniach ciała.
Sapnął cicho, tym razem wyobrażając sobie, jak razem wracają do klasztoru, a Uzumaki
w akcie odwagi, całuje go namiętnie. Zaczął haustami łapać powietrze, czując,
że zbliża się do końca. Zacisnął usta, by nie wydobył się z nich najcichszy
nawet dźwięk i poddał się rozchodzącym spazmom rozkoszy.
***
Po południu
po klasztorze miała być oprowadzana spora grupka turystów, więc większość
mnichów zajmowała się sprzątaniem zakonu. Sasuke i Naruto, jako że przez
ostatnie tygodnie wyciskali z siebie siódme poty podczas prac fizycznych byli
zwolnieni z tego obowiązku. Opat dał im większą część dnia wolnego. Musieli
tylko stawiać się mszach i posiłkach.
Sasuke, który miał już dość unikania tematu swojego
przystąpienia do opactwa, postanowił wyjaśnić tę kwestię. Nie był gotów, by
mówić o tym przy innych, wolał żeby tylko Naruto znał prawdę. Poprosił go więc,
by w ramach relaksu przeszli się nad pobliską rzekę.
— Sam się sobie dziwię, że jeszcze cię tu nie
przyprowadziłem. Ale chyba nie było wcześniej czasu. To miejsce ma w sobie urok,
prawda? — zachwycał się Naruto.
— Rzeka jak rzeka, a trawa jak wszędzie. Nic
ciekawego.
— Jesteś draniem. Skoro marudzisz, to po co tu
przyszliśmy? — spojrzał na niego z ukosa, wyraźnie pokazując, że jest
niezadowolony z jego opinii. Skrzyżował ręce na piersi i z oburzeniem
maszerował obok Sasuke. Gdy jednak tamten się zatrzymał, zrobił to samo.
— Chcę powiedzieć ci o Itachim. — Brunet spojrzał
mu prosto w oczy, a Naruto momentalnie przestał udawać obrażonego.
— Jeśli ten temat jest zbyt trudny, to nie zmuszaj
się — rzekł cicho.
— Chcę, rozumiesz?
Uzumaki nie odpowiedział, tylko czekał cierpliwie,
patrząc jak Uchiha zbiera się w sobie.
— Itach, zabił naszych rodziców. Mnie też chciał
zabić. — Tym razem głos nie zadrżał mu ani przez sekundę.
Oczy Naruto rozszerzyły się z szoku, przyjmując te
informacje do wiadomości.
— Jak to? — wyjąkał totalnie zaskoczony. Akurat
takiej rewelacji, nie spodziewał się usłyszeć.
Sasuke nabrał powierza do płuc i mówił opanowanym,
spokojnym tonem, a obojętny wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Zupełnie
jakby recytował wyuczony na pamięć fragment. Naruto zachował milczenie, ale w
sercu czuł coraz większy ból. To o czym Sasuke opowiadał było straszne. Pożar,
śmierć rodziny, a najgorsze, że wszystko zostało spowodowane przez jego
starszego brata.
— Ale — odważył się mu przerwać. — Czemu powiedziałeś
w sadzie, że chcesz o nim pamiętać?
Sasuke chyba po raz pierwszy obrzucił go lodowatym
spojrzeniem. Naruto przeszły ciarki, bo wyraz jego twarzy był bardzo
niepokojący.
— Bo nie chcę stać się taki jak on. — Sasuke odparł z mocą. — Dlatego tu przybyłem. By
oddać swe życie Bogu i żeby miał mnie w swej opiece, rozumiesz? Bym to ja nigdy
nikomu nie wyrządził żadnej krzywdy.
Naruto zrozumiał tylko tyle, że przez Sasuke
przebijała się ogromna rozpacz. Tęsknota, poczucie straty i starach – to mógł wywnioskować
z jego postawy. Jednak to nie był czas na bezczynne stanie. Naruto potrzebował
działania, musiał szybko coś zrobić.
— Na pewno się taki nie staniesz. Jesteś kimś innym
niż on, kimś, kto wie co jest dobre, a co złe. Nie popełnisz cudzych błędów, bo
nie jesteś nim. Po prostu, ty jesteś Sasuke i koniec.
Uchiha powoli odwrócił się w jego stronę, bo podczas mówienia, stanął bokiem. Tak było
mu łatwiej.
— Wiesz, że to zabrzmiało okropnie, prawda? —
spytał brunet unosząc lekko brew w górę. — Pocieszanie kogoś, nie jest twoją
mocną stroną.
— A potrzebujesz go? — Uśmiechnął się chytrze. —
Mogę użyczyć rękawa, jeśli trzeba. Ale nie sądzę, byś miał zamiar płakać, co
draniu?
— To chyba oczywiste, młocie. — Sasuke odezwał się
zjadliwie, zupełnie zapominając o tym, że przed kilkoma chwilami na nowo
przeżywał sceny z przeszłości.
— Również chcę ci coś powiedzieć, ale chodźmy wzdłuż
brzegu. — Naruto spoważniał, co Sasuke zaraz zauważył. — Taka piękna pogoda, że
szkoda stać w miejscu. — Oczy mu błyszczały, co nie umknęło uwadze Sasuke.
— Jasne, możemy pospacerować.
Idąc z nurtem biegnącej rzeki, coraz bardziej
oddalali się od terenów opactwa, ale żaden z nich nie zwrócił na to uwagi. Cisza,
przerywana świergotem ptaków nie była krępująca. Jednak Sasuke, który zdążył
już ochłonąć po przypomnieniu sobie wszystkich bolesnych chwil, zerkał na
Uzumakiego zdecydowanie za często. Chyba chciał, by ten w końcu się odezwał.
— Mam nadzieję, że nie pomyślisz, że wstąpiłem
tutaj z desperacji. — odezwał się mając dość napięcia, które odczuwał.
— Ależ skąd! — zaprzeczył Naruto. — Nie tylko ty
przeżyłeś w swoim życiu tragedię — dodał ciszej.
— Przeżyłeś... — nieskończone pytanie zawisło
między nimi, a Uchiha zrozumiał. Najprawdopodobniej Naruto również krył za sobą
coś, co było bardzo bolesne. Nie naciskał,
bo nie chciał. Jemu samemu było ciężko mówić o sobie, spodziewał się
więc, że mnichowi, też nie jest łatwo.
— Owszem, moja przeszłość też jest smutna, choć
zapewne nie tak bardzo jak twoja. — Naruto spojrzał w górę, na płynące leniwie chmury,
by po chwili kontynuować: — Ja nie znam rodziców. I nigdy ich nie poznałem.
Zginęli jak byłam malutki. Od tego czasu zajmował się mną opat Sarutobi.
Sasuke wybałuszył na niego oczy. Nigdy, nawet przez
myśl mu nie przeszło, że Naruto wychował się w zakonie. A najprawdopodobniej,
tak właśnie było.
— Czy, to znaczy, że…
— Nie. Klasztor nie jest moim domem. — Tym
stwierdzeniem Uzumaki rozwiał jego wątpliwości. I spowodował, że poczuł ulgę tak ogromną, że
ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
— Wychowałem się w tej wiosce, a opat pomagał moim
dziadkom, bo byli w podeszłym wieku. To wszystko.
Uchiha uznał, że nie będzie go o nic więcej pytał.
Jednak, patrząc na jego profil, nie umiał się powstrzymać.
— Te blizny, które masz są śladami wypadku? —
spytał z udawanym spokojem Sasuke.
— Tak — odparł krótko Naruto, nie wdając się w
szczegóły.
Uchiha już otwierał usta, jednak zamknął je, bo
uświadomił sobie, że nie wie co powiedzieć. Drugi mnich natomiast, po chwilowym
zamyśleniu, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się szeroko i powolnym krokiem
ruszył z powrotem, a Sasuke za nim. Obaj wiedzieli, że została między nimi
zawiązana kolejna nić porozumienia.
***
— Kiba! Miało cię tu nie być! — zawołał Naruto, zauważając jak mnich
schodzi po schodach do klasztornej piwnicy. — Ty kombinatorze! — uśmiechnął się
półgębkiem.
— Oj tam. Nie marudź, Naruto. Lepiej jak wam pomogę, to szybciej
skończymy. I będziemy mogli…
— Nawet o tym nie myśl Kiba! — Uzumaki pogroził mu żartobliwie palcem. —
Wszystko w swoim czasie, spokojnie.
— Jeśli rok w rok się upijasz, to lepiej słuchaj Naruto — wtrącił się
Sasuke. — Jak skończymy, to przyniesiemy ci trochę do celi. Tutaj lepiej nie
pij, bo jeszcze po schodach nie wejdziesz — dodał kpiąco.
— Jak śmiesz! — zaperzył się Inuzuka, chcąc bronić swojego nadwątlonego
honoru. — Zawsze udawało mi się wejść po schodach samemu!
— Jasne, ale tylko jak ktoś podtrzymywał ci prosto plecy.
— I ty, Naruto, przeciwko mnie? — zawołał zdziwiony, jak również
rozczarowany, że został odsunięty od tego zadania. — Jesteś wredny.
— Nie jest wredny, tylko prawdomówny — ponownie odezwał się Sasuke.
— Co wy? Zmówiliście się? Dajcie spokój, co? Przecież nic takiego się
nie stanie, jak posiedzę z wami. Szybciej skończymy…
— Tak, ale za to to my, a nie ty, będziemy leżeć kilka godzin krzyżem w
kościele, jak Danzo cię tu znajdzie.
— Cykory.
— A ty jesteś bliski osiągnięcia stadium mnicha alkoholika — odparował
natychmiast Uchiha, a Uzumaki słysząc to parsknął śmiechem.
— Dobrze, niech wam już będzie. Ale za to, macie mi przynieść pięć
butelek, jasne?
— Dobra, dobra — Naruto wciąż uśmiechnięty, kiwnął na niego ręką. — A
teraz zmykaj, bo nikt nie ma ochoty nabawić się artretyzmu od zimnej posadzki.
Kiba wyszedł, wciąż niezadowolony, a oni metodycznie i spokojnie zabrali
się do pracy. Sasuke, który jak dotąd nigdy nic podobnego nie robił, wsłuchiwał
się w polecenia Uzumakiego, a gdy miał z czymś problem bądź nie rozumiał
fachowego nazewnictwa, nie bał się pytać. Ciężkie beczki toczyli razem,
umieszczali je na podpórkach i wkładali do nich dyfuzor. Po obowiązkowej
degustacji i stwierdzeniu, że piwo jest dobre, napełniali butelki i korkowali
je. Żaden z nich nie zwracał uwagi, że coraz bardziej szumi im w głowach, a
wszystko dzieję się jakby w zwolnionym tempie.
— Chyba koniec. — Naruto potarł twarz rękoma. — Teraz możemy odpocząć.
— Czyli, że wracamy na górę?
— Nie, skąd! Posiedzimy tu jeszcze chwilę, żeby w spokoju się napić.
— Ty naprawdę masz zamiar się upić?
— Nie wiem, to zależy. Choć w twoim towarzystwie to chętnie — palnął bez
zastanowienia.
Tak naprawdę, to Naruto zamierzał zrealizować swoje postanowienie. Że w
końcu, porozmawia z Sasuke i dowie się, czemu ten wstąpił do klasztoru i
dlaczego uciekł wtedy z sadu.
Wyciągnął z najbliższej skrzynki dwie butelki i podał jedną
nowicjuszowi. Usiadł na starej drewnianej skrzynce i powoli zaczął sączyć
napój.
— Czy to nie dziwne? — spytał cicho Sasuke.
— Ale co dokładnie? — zdezorientowany Naruto, nie wiedział, co ten ma na
myśli.
— To wszystko tutaj. Byłem przekonany, że klasztor to miejsce żelaznych
zasad i przesiąknięte świętością, do granic możliwości, a tymczasem… — przerwał,
szukając w myślach odpowiedniego słowa.
Naruto zadowolony, że Uchiha ułatwił mu zadanie, rozpoczynając temat,
wziął kolejny łyk i czekał, aż ten dokończy. Nie popędzał go, ani nie
podpowiadał. Chciał usłyszeć, jakie jest jego zdanie, więc cierpliwie czekał.
— Wszystko jest takie zwyczajne — wyrzucił z siebie młodszy mnich. —
Wstępując tutaj, czuję, jakbym pozbył się wszelkich iluzji.
— Tak, masz całkowitą rację. Wielu się wydaje, że nie robimy nic poza
klęczeniem i modlitwą. Ja również byłem przekonany, że takie miejsca są inne. I
również, jak ty, po czasie, zdałem sobie sprawę, że byłem w błędzie. Ale nie
powiem, żeby to było złe. Odpowiadają mi takie warunki.
Uchiha chwilę ważył jego słowa, bo jakoś nie umiał mu na nie
odpowiedzieć. Czy jemu się tutaj podobało? Podniósł wzrok na twarz Uzumakiego.
Podobał mu się on. Naruto. Wiedział, że żywi do niego uczucia, ale o tym nie
mógł powiedzieć głośno, bo starszy zakonnik na pewno nie myślał podobnie.
Jednak, pijąc podane przez niego piwo, Sasuke kontemplował jego urodę i po raz
setny zadawał sobie pytanie, dlaczego akurat w nim musiał się zakochać? Bo, że
się zakochał, wiedział na pewno. Jak inaczej wyjaśnić to ciągłe śledzenie go
wzrokiem i… Może gdyby spotkali się kiedyś na ulicy, coś by z tego wyszło.
Naruto był otwarty, przyjacielski i szczery. Do tego był przystojny. Chętnie
słuchał jego opowieści, jak w dzieciństwie płatał innym psikusy, jak spędzał
czas z rodziną i przyjaciółmi.
Teraz Naruto opowiadał, popijając
leniwie piwo, jak jego nieżyjący już dziadek, Jirayia, uczył go pływać. Sasuke
napawał się jego łagodnym głosem i brał kolejne łyki, systematycznie
opróżniając butelkę. Piwo było dobre i nadzwyczaj łatwo przyszło mu pogodzić
się z tym, że alkohol na terenie klasztoru nie jest tematem tabu. Rozkoszował
się więc smakiem i widokiem mnicha, którego miał przed sobą.
— Zawsze jesteś taki radosny? — Pytanie zadane przez Uchihę, wytrąciło
blondyna z opowiadanej właśnie historii.
— Chyba tak, a czemu pytasz? Przeszkadza ci to? — Nie wiedział, czemu
drąży temat, chyba po prostu chciał zacząć z brunetem niezobowiązującą rozmowę.
No i może udałoby mu się skłonić go, by powiedział coś o sobie, bo zauważył, że
skrupulatnie unika tego tematu. Nie chciał naciskać, lecz był zaintrygowany
tym, co ten jeszcze ukrywał.
— Nie.
Naruto ze zdziwieniem obserwował, jak ten gniewnie odwraca głowę. Nie
umiał go rozgryźć. Raz Sasuke był spokojny i opanowany, innym razem
ostentacyjnie kończył jakiś temat, bądź wcale się nie odzywał. Często jednak
Uzumaki czuł, że młody zakonnik go obserwuje. Z początku myślał, że robi to
dlatego, żeby lepiej poznać zwyczaje panujące w zgromadzeniu, ale odrzucił to założenie,
bo Sasuke ze wszystkim radził sobie świetnie. Niejednokrotnie był świadkiem, z
jaką łatwością radzi sobie z życiem w murach zakonu. Nie było nic, co sprawiło by
mu trudności, a wymagające wysiłku zadania zajmowały mu mniej czasu niż innym,
bardziej doświadczonym osobom.
— Sasuke, wszystko w porządku? Uraziłem cię czymś? — próbował dociekać
Naruto, bo nie chciał, by nastały między nimi nieporozumienia.
— Tak, w porządku — odparł, jednak dalej wpatrywał się w punkt na szarej
ścianie.
— To dobrze. Jednak jeśli zrobiłem coś nie tak, a ty nie chcesz mi o tym
powiedzieć, to przyjmij moje przeprosiny.
Sasuke wstał i przeszedł pod ścianę. Ukucnął pod nią i oparł się plecami
o chłodny mur. Nieświadomie, bez udziału woli, zerkał na Uzumakiego. Cisza przeciągała się, ale niewiele go to obchodziło.
Delektował się towarzystwem chłopaka, całkowicie rozluźniony i zadowolony, że
są sami. Kiba, tylko by im przeszkadzał, więc cieszył się, że udało im się go
spławić.
— Dlaczego tak mi się przyglądasz?
Uchiha podskoczył, gdy to usłyszał i speszony odwrócił szybko głowę w
drugą stronę. Przyłapał go. Naruto wiedział, że go obserwował. Wkradający się
policzki rumieniec, był na szczęście niedostrzegalny dla jego oczu, poprzez
panujący wokół półmrok. Przyłożył szyjkę butelki do ust i wypił kilka łyków,
zyskując tym kilka chwil na znalezienie wymówki. Choć jasnym było, że mu nie
odpowie. Bo jak? Miał wstać, podejść i rzucić mu w twarz, że prawdopodobnie się
w nim zakochał? Zostałby wyrzucony z zakonu w mgnieniu oka i nigdy więcej by go
nie zobaczył. Usłyszał szelest materiału i wiedział, że ten się zbliża.
Skrzywił się wewnętrznie, bo będąc w stanie lekkiego upojenia alkoholowego, nie
był pewny swoich własnych odruchów. A w dodatku, siedząc pod ścianą, nie miał
również żadnej drogi ucieczki, nie mówiąc o spożytym alkoholu, utrudniającym
reakcje.
— Sasuke?
Brunet nie reagował, konsekwentnie wpatrując się w ścianę obok. Liczył,
że Uzumaki nie będzie dociekał, bo to nie było w jego stylu. Jednak chyba znów,
nie docenił mocy alkoholu i tego, że ludzie po jego spożyciu zmieniają swój
sposób postępowania. I właśnie wtedy dostrzegł szansę. Ścisnął mocniej butelkę,
równocześnie prosząc Boga, by wybaczył mu, to co zamierzał zrobić.
— Czy jest coś, co cię gnębi? Mi możesz powiedzieć, spróbujemy razem
stawić temu czoła — wpatrywał się w niego intensywnie, pochylając się nieco w
przód. — Proszę, porozmawiaj ze mną.
— Ty. — Mnich, odwrócił się, odwzajemniając spojrzenie. — Ty jesteś tym,
co mnie gnębi, Naruto. — Korzystając, że Uzumaki zastygł w lekkim szoku,
odstawił opróżnioną do połowy butelkę na podłogę. Potem oparł dłonie na jego
kolanach, ściskając je delikatnie. — Od jakiegoś czasu zaprzątasz połowę moich
myśli.
Gdy Naruto nadal nie wypowiedział ani słowa, Sasuke zmienił położenie dłoni,
przesuwając je na uda. Materiał habitu był szorstki, ale nie przeszkadzało mu
to. Wiedział, że pod nim jest ciało, skóra, która tak go przyciągała.
— Ja? — szeptem spytał Uzumaki. — Czemu ja?
— Nie wiem czemu. Chyba tylko Bóg wie. Ale serca nie oszukam. —
Odepchnął go i wstał, bo bał się, że straci kontrolę i zrobi coś, czego obaj
będą żałować. Wstał i spojrzał na niego z góry. Twarz mnicha nie wyrażała nic,
poza dogłębnym szokiem, z którego nie mógł się otrząsnąć. Sasuke wiedział, że
to co zrobił mogło zaważyć na wszystkim, jednak w tej chwili nie miało to
żadnego znaczenia. Poczuł się wolny od ciężaru, jaki czuł przez kilka miesięcy
gryzienia się, wyrzutów sumienia i strachu. Odwrócił się i ruszył w kierunku
schodów, ze zdziwieniem zauważając, że się zatacza. A przed chwilą nie miał
żadnych symptomów świadczących o wypiciu odrobiny piwa. Jednak nie zatrzymał
się, twardo idąc przed siebie, podtrzymując się ściany. Procenty we krwi
buzowały, utrudniając koordynację, ale zignorował to.
Naruto, tym razem go nie zatrzymał. Był oszołomiony. Podpierał się
rękami o podłogę i widział jak Sasuke wspina się po schodach. Głos uwiązł mu w
gardle, gdy po raz kolejny powtarzał usłyszane wyznanie. Niby nic, niby zwykłe
słowo. Ale wywarło na nim ogromne wrażenie. Czyżby Sasuke mu zaimponował? On od
dłuższego czasu zastanawiał się, co to wszystko znaczy, a on w prostym słowie
zawarł wszystko.
Podniósł się i wyprostował,
ogarniając wzrokiem puste pomieszczenie. Mechanicznie, jakby bez udziału woli,
sprzątać, zgarniając niepotrzebne rzeczy i porządkując te potrzebne.
Skończywszy, mozolnym krokiem pokonywał schody, wychodząc na korytarz.
Skierował się ku wyjściu na plac, bo potrzebował świeżego powietrza. Coś kłuło
go mocno w piersi, i był skłonny przypuszczać, że to jego serce łomocze
boleśnie obijając się o żebra. Przemierzał pustą, tonącą w mroku alejkę, nie
zwracając uwagi na mocny porywisty wiatr, który targał jego szatą i włosami.
Skręcił w lewo i znalazł się przy pierwszej stacji krzyżowej. Wpatrywał się w
obraz — JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY — i czuł, że musi przejść tę drogę, stając się
jej częścią. Chciał poczuć ból, smutek i cierpienie. Klęknął i próbował
przypomnieć sobie słowa modlitwy, jaką powinien zmówić, ale w głowie miał tylko
pustkę. Szamotał się sam ze sobą, rozdarty między Bogiem, a Sasuke. W końcu
sobie przypomniał i szeptał cicho, ale nie był w stanie się skupić.
Przy drugiej stacji ponownie uklęknął, ale teraz jakby z większą
determinacją. Odmówił modlitwę, potrząsając głową za każdym razem, gdy myśli uciekały
w stronę Uchihy. Podziwiał scenę — JEZUS NIESIE SWÓJ KRZYŻ — i wiedział, że od
tej pory on będzie dźwigał własny.
Przy piątej stacji — SZYMON POMAGA NIEŚĆ KRZYŻ JEZUSOWI — usłyszał za
sobą kroki. Nie odwrócił się, bo domyślił się, kim jest przybysz. Po chwili
poczuł ciepłą i dużą dłoń na ramieniu i szorstki głos przeora.
— Bracie Naruto, widzę, że sam sobie zadałeś pokutę. Czy jest coś, o
czym chciałbyś porozmawiać?
— Tak ojcze, pokutuję. — Zacisnął dłonie w pięści, miętosząc ciężki
materiał habitu.
— Nie należysz do osób, które karzą się za łagodne przewinienia —
mruknął Danzo.
— Wiem, ojcze.
— Chcę żebyś przeszedł wszystkie stacje do końca, możesz to zrobić na
klęczkach. Zadaj sobie pytanie, dlaczego tu jesteś i pamiętaj, że każdy z nas
musiał z czegoś lub kogoś zrezygnować. Jeśli zdecydujesz się na rozmowę,
znajdziesz mnie w gabinecie.
Naruto zrobił tak, jak powiedział przeor. Dokończył drogę krzyżową, przy
każdej stacji próbując zrozumieć, czym jest jego krzyż. Czy jest to ta udręka,
gonitwa myśli, gdy nie można pogodzić ze sobą spraw duchowych i ludzkich? Nie
znalazł odpowiedzi, jednak po przejściu całej stacji uderzyło w niego dodatkowe
pytanie. Czy Danzo zachowa te rozmowę dla siebie, czy pójdzie do opata? W końcu
był tutaj od zachowania porządku i nie tolerował zachwiania wiary. No i
zrodziło się kolejne pytanie. Czy to, że Sasuke otwarcie powiedział mu, że jest
dla niego kimś ważnym, zachwiało tę wiarę? Nie, chyba nie. Choć zmusiło go do
podjęcia decyzji. Trudnej i mającej swoje konsekwencje, decyzji. Jednak na
razie nie chciał nic robić. Postanowił się przespać i nie robić nic, czego
mógłby żałować.
Jednak ranek nie przyniósł mu nic, prócz tępego bólu głowy. Spał może
kilka minut, całą noc, kręcąc się z boku na bok. Po krótkim wahaniu, nie poszedł
na śniadanie. Zamiast tego, znów wyszedł na zewnątrz. Udał się na tyły budynku,
gdzie było ciche, spokojne miejsce, jakiego właśnie potrzebował. Szedł
spokojnie, ciesząc się ciepłymi promykami słońca, które dopiero co wzeszło.
Kiedy dostrzegł na ławce jakąś sylwetkę, zwolnił. Nie uśmiechało mu się,
mieć towarzystwo, pragnął samotności, ale gdy zbliżył się jeszcze trochę
rozpoznał, kto to. Iruka, jego najlepszy powiernik i doradca. Osoba, która
pomagała mu w pierwszych dniach i która często powtarzała, że Naruto jest mu
bliski niczym rodzony brat.
— Szczęść Boże, Iruka. — Uzumaki położył dłoń na oparciu ławki. — Co tu
robisz?
— Naruto? Nie spodziewałem się ciebie tutaj — odparł, zmarszczywszy
brwi. — Widzę, że nie tylko ja opuściłem dzisiejszą ranną modlitwę. Stało się
coś, Naruto? — spytał z troską, przyglądając mu się uważnie.
— Ależ skąd! — zaprzeczył Uzumaki, pocierając ręką kark.
— Nie kłam! Widzę, że jesteś jakiś nieswój. Wybacz, ale jeszcze za
wcześnie na ramen, bo bar w wiosce jeszcze zamknięty, więc jeśli masz ochotę,
to powiedz, co się dzieje.
— Dawno nie byliśmy razem u Ichraku. — zauważył Naruto.
— Chyba jakieś kilka miesięcy, prawda?
— Tak, owszem. Jeśli masz ochotę, to możemy spróbować się kiedyś wyrwać
— mrugnął porozumiewawczo, a Naruto zaraz przypomniał sobie, te wszystkie
momenty, gdy chyłkiem wymykali się za mury klasztoru i szli do wioski, by mogli
zjeść ulubioną potrawę. Zwłaszcza, gdy w kuchni znajdował się mnich,
nie posiadający
umiejętności kulinarnych. Zawsze wtedy głośno żartował z właścicielem knajpki,
że gdyby nie on, już dawno umarłby z głodu. Uśmiechnął się szeroko do tych
wspomnień i znów spojrzał na Umino. Od kiedy zaczął przebywać z Sasuke,
strasznie go zaniedbał. Nie miał czasu na spotkania i ich przyjacielskie
pogawędki, a teraz odczuwał tego skutki. I widział je na własne oczy, bo jego
uśmiech nie sięgał oczu, które również zionęły dozą cierpienia. Zrozumiał, że
go skrzywdził, ale Iruka nie skarżył się. Czekał na niego cierpliwie i nigdy
nie zrobił mu wyrzutów, że Uzumaki, nie ma chwili na spotkanie.
— Nie.. — zawahał się, a po chwili, pod wpływem impulsu, spytał: — Czy
mógłbyś przyjąć moją spowiedź? Wiem, że nie jesteś moim spowiednikiem i przeor
może nie być zadowolony, ale…
— No cóż. Popełniłem już wykroczenie, nie udając się na nabożeństwo.
Jedno więcej, nie będzie miało znaczenia.
— Dziękuję ci. — Naruto uklęknął przy drewnianej ławce i przeżegnał się.
Pocałował krucyfiks i biorąc głęboki wdech zaczął mówić: — Niech będzie
pochwalony Jezus Chrystus. Ostatni raz spowiadałem się pięć dni temu. Ojcze
proszę, wysłuchaj mego grzechu, bo chyba… — zaciął się, czując jak w gardle
stanęła mu wielka gula utrudniająca mówienie. Wyciągnął ze szkaplerza mały
różaniec, który zaczął nerwowo obracać palcami. Iruka milczał, nie poganiając
go. — Chyba się zakochałem, bracie — wykrztusił w końcu. Nie podnosił wzroku,
bo dopiero z chwilą, gdy wypowiedział to na głos, zrozumiał, że to całkowita i
niezaprzeczalna prawda. Czuł ból w kolanach od klęczenia na twardej ziemi, z
nisko pochylona twarzą. Zamknął oczy i dodał ledwo słyszalnie: — W mężczyźnie,
ojcze. — I wiedział, że taka jest prawda.
***
Naruto leżał krzyżem na zimnej, kamiennej posadzce kościoła i po raz
wtóry analizował sytuację. Każdy gest, każde słowo jakie zamienił z brunetem od
kiedy ten wstąpił do klasztoru, każdą chwilę spędzona wspólnie, aż do tej
ostatniej, która zmieniła wszystko.
Teraz z twarzą na chłodnej podłodze, wyczekiwał momentu zwolnienia go z
kary, za niestawienie się na porannej mszy. Musiał, po prostu musiał zobaczyć
się z Sasuke. Chciał porozmawiać z nim w twarz, dokładniej dopytać o motywy.
Nie chciał, żeby okazało się, że to jakieś chwilowe zauroczenie, które, jakby
nie patrząc, może mieć tragiczne skutki dla nich obu. Spowiedź u Iruki dała mu
małą iskierkę nadziei, że wszystko może się ułożyć. Ale aby to nadeszło,
potrzebna była im długa i pewnie bardzo krępująca rozmowa.
Nie wiedział jak długo już leży, stracił rachubę czasu już dawno temu,
bo zamyślony nie usłyszał nawet dzwonu wybijającego porę obiadu. Przekręcił
się, bo zdrętwiała szyja, zaczęła mocno mu dokuczać. No cóż, pomyślał, kiedyś
sobie o mnie przypomną .
***
Sasuke krążył po swojej małej celi, mrucząc cicho pod nosem. Był w
kropce. Nie wiedział, co ma robić. Wydawało mu się, że każda opcja, którą byłby
skłonny wybrać, miała swoje konsekwencje. Nie wiedział, co wczoraj w niego w
wstąpiło. Przecież planował rozegrać to zupełnie inaczej. Naruto nigdy miał się
o tym zafascynowaniu nie dowiedzieć. Tak, tak, to na pewno tylko fascynacja,
zauroczenie, które kiedyś minie. Wszystko powróci do normy, do poprzedniego
stanu rzeczy. Znów będą kumplami, będą wspólnie wychodzić do pracy i na
posiłki. Będą sobie dogryzać i razem się śmiać. Sasuke za jakiś czas, jak tylko
ze spokojem poukłada sobie wszystko w głowie i dojdzie z tym do ładu, pójdzie
do niego i przeprosi. Tak, a co. Przeprosi i powie, żeby zapomniał. Takie
rozwiązanie było najbezpieczniejsze dla nich obydwu. Przecież, na Boga, są w
klasztorze, są mnichami! To nie jest ani czas, ani miejsce, na takie rzeczy, na
takie wyznania. Pluł sobie w brodę, że posłuchał głosu serca. Zawsze kierował
się rozsądkiem, potrafił wiele przemilczeć, a wczoraj zachował się jak ostatni
dzieciak.
Skrzywił się zaraz, że wszystko
spartolił, bo od wczoraj nigdzie nie widział Uzumakiego. Z jednej strony był
zadowolony, bo nie musiał patrzeć na niego, unikać jego niezadowolonego
spojrzenia,
lub czuć się skrępowanym. Niestety, z drugiej strony, pragnął być blisko niego,
bliżej, jak jeszcze nigdy z nikim.
Uchiha wiedział, że Naruto nie było rano ani w refektarzu, ani na
nabożeństwie. Nawet opat zainteresował się jego nieobecnością, co tylko
utrudniło mu poszukiwanie go. Ale próbował. Wbrew wszystkim swoim
postanowieniom, chodził po klasztorze, zaglądając w każdy kąt, ale nigdzie na
niego nie trafił. Nawet klauzura, do której Uzumaki rzadko chodził, była pusta.
Przez ponad godzinę czekał na niego w jego celi, jednak Naruto się tam nie
pokazał. A on tak strasznie chciał go zobaczyć. I prosić o wybaczenie, błagać
wręcz, by sprawa została zapomniana, żeby tylko go nie stracić. Nie chciał, by
jego egoistyczna postawa stała się brzemieniem, które Uzumaki musiałby dźwigać.
Niech ten ciężar, zostanie tylko w jego sercu i duszy. On sobie z tym poradzi,
a Naruto nie zasługiwał na coś, co było grzeszne. Jego oddanie i miłość do Boga
były na wyższym szczeblu hierarchii, niż ludzkie potrzeby kogoś takiego, jak Uchiha.
Wtem usłyszał cichy dźwięk otwieranych drzwi. Zastygł w bezruchu, bo
domyślił się kto jest gościem. Nie odwracając się, zacisnął mocniej pięści,
czując, że wszystko, co miał mu do powiedzenia, ulotniło się z jego głowy.
— Sasuke? — Naruto stał w progu, a on usłyszał drżenie jego głosu. —
Możemy porozmawiać?
Stało się. Nadeszła ta chwila, o której niedawno myślał. Ale teraz, w
tej chwili, miał ochotę uciec jak najdalej, schować się gdzieś, by ta rozmowa
nigdy się nie odbyła. Żywił złudzenia, że jakoś to będzie, ale wiedział, że to
niemożliwe. Nigdy się z tym nie pogodzi, nie będzie w stanie znieść bolesnych
słów, które już za parę sekund usłyszy.
— Wiem, że musimy, ale… — Odetchnął głęboko, próbując dodać sobie
odwagi. — To nie tak miało być, Naruto.
— Sasuke, proszę, daj mi coś powiedzieć.
— Nie! — krzyknął desperacko, jednocześnie schylając się i opierając
dłonie na niskim stoliku. Miał wrażenie, że traci oddech, a całe ciało buntuje
się przeciw najgorszemu. — Wiesz, co? Wyjdź stąd, po prostu zostaw mnie samego.
— Ale…
— Wynoś się! — ryknął, a Naruto aż podskoczył, słysząc furię w jego
głosie.
Zaraz jednak przyszło otrzeźwienie, a wraz z nim postanowienie uporu.
Nie wyjdzie dopóki nie wyjaśnią sobie wszystkiego.
— Najpierw musimy sobie coś wyjaśnić. — Zbliżył się do niego, stając mu
za plecami.
— Tu nie ma nic do wyjaśniania, rozumiesz? Poniosło mnie, za dużo
wypiłem, gadałem bez sensu, zapomnij o tym! — Sasuke, wciąż się nie poruszył,
nie chciał nawet spojrzeć na mnicha.
— Sasuke, przestań! Jak możesz?
— Co „jak mogę”? Normalnie! Odwal się ode mnie, słyszysz?
— Nie! Nie mam zamiaru, dopóki…
— Dopóki co? Palniesz mi zaraz kazanie, jakim to grzesznikiem jestem?
Dziękuję, obejdę się!
Uzumaki powoli tracił cierpliwość. Co było z Sasuke nie tak, że nawet
nie dopuszczał go do głosu?
— Na Boga, Sasuke! — zdenerwowany jego zachowaniem Uzumaki, złapał go za
ramiona, próbując przemówić mu do rozsądku! — Uspokój się, słyszysz?
Sasuke jednak, wyprostował się nagle i odepchnął go tak, że Naruto
zatoczył się. Stał naprzeciwko niego z chmurną miną, a oczy ciskały gromy. Od
razu można było się domyślić, że jest wściekły. Naruto nigdy go takiego nie
widział. Czuł się dziwnie, stojąc w obliczu gniewnego Uchihy, bo do tej pory
ich relacje zawsze były miłe i uprzejme. Owszem, dogryzali sobie,
jednak nigdy nie były to zaczepki, które mogłyby doprowadzić do złości.
Lecz teraz Uchiha nawet nie był zły. On wręcz kipiał agresją, a to się
Naruto wcale nie podobało. Nie tak, to wszystko miało wyglądać.
Przyglądał się Sasuke przez moment w skupieniu, szukając jakiejś metody, która
pozwoliłaby mu załagodzić narastający konflikt.
Doszedł do tylko jednego wniosku, że
w tym wypadku najlepszą obroną będzie atak. Zmrużył oczy i spytał z największym
jadem w głosie na jaki go było stać:
— Czy ty się w ogóle słyszysz,
draniu?! To ty musisz się zamknąć i mnie posłuchać, jasne?
— Nie!
— A właśnie że tak! — Teraz to
Uzumaki krzyknął i podobnie jak on, Uchiha zdziwił się, słysząc podniesiony ton
głosu. — Przyszedłem tu, by ci coś powiedzieć, a ty nawet nie raczysz na mnie
spojrzeć. Zachowujesz się jak dziecko!
— Nic ci do tego, młocie!
— Właśnie że dużo mi do tego, Uchiha!
Ta sprawa dotyczy nas obu, więc z łaski swojej, wysłuchaj mnie w końcu!
Sasuke nie odzywał się, a Naruto
korzystając z okazji, że ten milczy, wstał i wygładził habit, a następnie
zrobił dwa kroki w jego kierunku. Stojąc na wprost niego, dosłownie na
wyciągnięcie ręki, zaczął mówić:
— Ja wiem, że to, co powiedziałeś wczoraj, nie miało tak wyglądać, ale… — zaciął się, czując zbliżające się nerwy w związku z tym, co miało nadejść. — Ale nie jestem tym oburzony. Jestem zaskoczony, owszem, jednak musisz wiedzieć, że nie jesteś z tym sam.
— Ja wiem, że to, co powiedziałeś wczoraj, nie miało tak wyglądać, ale… — zaciął się, czując zbliżające się nerwy w związku z tym, co miało nadejść. — Ale nie jestem tym oburzony. Jestem zaskoczony, owszem, jednak musisz wiedzieć, że nie jesteś z tym sam.
— Co? — wytrącony z równowagi Uchiha
patrzył mu prosto w oczy, doszukując się cienia kłamstwa. Nic takiego jednak
nie dostrzegł. — Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
Naruto w nagłym impulsie, zrobił
kolejny krok i odważnie odpowiedział mu na spojrzenie.
— To, że uświadomiłeś mi coś bardzo
ważnego, Sasuke.
— Uświadomiłem? Co? Co ty pleciesz?
— Oddychał szybko, a zmysły niemal szalały, gdy drugie ciało było tak blisko
niego.
— Pokaż mi…
Uchiha coraz bardziej gubił się w
słowach Naruto. Nie wiedział już nic, oszołomiony i otępiony przez samą jego
obecność. W duchu zaklinał się na wszystkie świętości, żeby tylko był w stanie
się opanować, jednak jego wątłe ludzkie ciało, powoli wyrywało się z ryzów, szukając
obejścia zakazu nadanego przez umysł. Było spragnione mocnych, czysto
erotycznych doznań, które przez wzgląd na zakon zostały stłamszone. Miał
wrażenie, że łańcuchy okalające jego żądze powoli i systematycznie poluzowują
się. Te wszystkie noce, kiedy się onanizował z myślą o nim, były niczym, w
porównaniu do szału jaki go teraz ogarniał. Próbował się odsunąć, zrobić choć
malutki kroczek w tył, odetchnąć powietrzem, które nie będzie przesycone
zapachem Naruto, które nie będzie go zniewalać i prowokować. Nic z tego, tuż za
sobą miał stolik nocny i ścianę, do której nie mógł się zbliżyć. Czuł się jak w
pułapce i jak przez mgłę dotarły do niego powtórzone słowa blondyna:
„Pokaż mi!”. Nie zastanawiał się dłużej, nic się nie liczyło. Był cholernym
egoistą i niech Bóg mu wybaczy lub Piekło pochłonie, że za chwilę, już za
sekundę sprowadzi jedną z jego owieczek na złą drogę, ku ciemności.
— Nie wiem, co mam ci pokazać, bo
prawdę mówiąc, wcale cię nie słuchałem. Ale mogę zrobić coś, co jest całkowitym
zaprzeczeniem moich dotychczasowych, niemiłych słów — mówiąc to, pochylił się
delikatnie i złapał go za sznur od habitu, przyciągając bliżej siebie. Cały
czas intensywnie wpatrywał się w tęczówki mnicha. Teraz nic już nie miało
znaczenia. Nie potrafił się powstrzymać; to było silniejsze od wszystkiego co
do tej pory przeżył, nic nie mogło równać się tej chwili. Coraz bardziej
zbierając się na odwagę, i równocześnie napominając się w myślach, by nie być
zbyt gwałtownym, musnął ustami lekko rozchylone wargi Naruto.
Spodziewał się wielu rzeczy. Katastrofy, Armagedonu, a nawet powtórki z
biblijnego Potopu, by ukarać jego niecny czyn. Ale nie stało się nic, co
mogłoby zakłócić ten magiczny dla niego czas. Zamiast
poczucia grozy i strachu, czuł jakby całe ciało uniosło się kilka centymetrów
nad ziemią. Niesamowita lekkość, a także szok, że nie został odepchnięty i
wyklęty, były niczym sygnał, by nie czekać dłużej. Musiał, po prostu musiał to
zrobić. Objął go ręką za kark, przyciskając do siebie, a gdy nie napotkał
oporu, mimowolnie się uśmiechnął. Język delikatnie gładził kontur ust, a on
rozkoszował się ich smakiem, jakby właśnie spożywał ambrozję. Zupełnie nie
obchodził go fakt, że Naruto nadal się nie poruszył. Nic nie miało znaczenia,
był w swoim własnym raju, odciętym od rzeczywistości. Szybko jednak został sprowadzony
na ziemię, bo początkowa euforia przestała wystarczać, budząc tylko
więcej pragnień, na które nie mógł sobie pozwolić. Musiał przestać, dopóki była
na to szansa. Z ciężkim westchnieniem odsunął się kawałek. Miał wszystko
gdzieś, więc nie chował twarzy, unosząc ją dumnie. Wiedział, że wszystko legnie
w gruzach, ale innej możliwości nie było, oprócz powiedzenia tego, co
konieczne:
— A teraz wyjdź, Naruto.
Uzumaki
natomiast, zaskakując go ogromnie, uśmiechnął się szeroko i przekrzywił głowę
na bok, patrząc na niego, jakby… filuternie? Nie, to nie możliwe. Uchiha zmarszczył
brwi, lecz mina mnicha się nie zmieniła. Nie wiedział, o co chodzi, bo to, co
przed chwilą zrobił, nie zasługiwało na aprobatę. A to najwyraźniej Naruto mu
okazywał.
— Właśnie to chciałem, żebyś mi
pokazał. Musiałem się przekonać, że to nie wytwór mojej wyobraźni.
— Oparł dłoń na jego klatce piersiowej, uważnie go obserwując. Widział szok,
widział niedowierzanie i, co najzabawniejsze, niezwykle go to bawiło. Teraz
uspokojony, bo dostał dowód jakiego oczekiwał, postanowił przejąć pałeczkę. — I
wiem już, że obaj będziemy przeklęci. — Naparł na niego z impetem, nie dając mu
żadnych szans na ucieczkę, czy choćby przetrawienie tej informacji. Złapał go
za ramiona, odszukując usta i chciwie wpił się w nie, niczym spragniony
wędrowiec, odnajdujący oazę.
Tak jak się spodziewał, Sasuke
szybko odpowiedział na jego pocałunki, stopniowo coraz chaotyczniej i mocniej
kąsając chętne usta, ssąc i przygryzając, niecierpliwie pragnąc więcej i
więcej. Rozchylone usta pozwoliły mu utorować sobie drogę do języka, by po
chwili poczuć go i wspólnie walczyć o dominację. Jednak nie układ sił był tutaj
ważny, liczyło się to, że ta chwila trwała, że to naprawdę się działo. I
właśnie ten moment wybrał sobie rozum, by przerwać ten wstęp, to zaproszenie do
cudownej ekstazy. Uchiha znów się odsunął, nie pozwalając zdezorientowanemu
Naruto się zbliżyć. Wyprostował ramiona trzymając go na dystans, łapiąc oddech
i równocześnie cieszył się, że widzi krwiste rumieńce na policzkach drugiego
mężczyzny.
— Naruto, musisz natychmiast stąd
wyjść, słyszysz?! — wyszeptał ochryple. — Odejdź!
— Nie ma mowy! Nie teraz! Co ci
odbiło, draniu?
— Jeśli nie wyjdziesz, to…
— To co? Przestań, Sasuke!
Widząc, że ten nie zamierza odpuścić, uśmiechnął się chytrze, łapiąc go
za poły habitu i przyciągając do siebie.
— Nie, to nie. Miałeś szansę na
ucieczkę, a teraz będę brał cię w celi, bracie — wymruczał Uchiha, chyba nawet
nie zdając sobie sprawy jakim głosem to powiedział.
Następnym co poczuł była ręka
Naruto, która nie wiedzieć kiedy zaczęła gładzić jego plecy.
— Mówiłem już, że razem będziemy
przeklęci.
Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Szaty falowały, gdy w
pośpiechu próbowali je jeden z drugiego ściągnąć, a ciszę przerywały tylko ich
głośne oddechy. Starając się nie oddalać od siebie dalej niż na wyciągnięcie
ręki, udało im się wyswobodzić z krępujących ruchy habitów. Stały się zbędne,
więc zostały rzucone niedbale na ziemię, a oni, już rozluźnieni chłonęli się
wzrokiem. Instynktownie zbliżyli się do siebie, znów zagłębiając się w mocnym,
zaborczym pocałunku, nie mając dość. Dopiero co odkryta przyjemność stała się
katalizatorem do działania. Żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyślał, jakie
będą tego skutki. Liczyło się tylko tu i teraz. Wiedzieli, że czasu jest mało i
że w każdej chwili ktoś może wejść, ale nie przerwali.
Wyczulone zmysły dotyku, mające swe źródło w niecierpliwych dłoniach,
badały całą swoją powierzchnią, skórę drugiego. Odgłosy pocałunków
odbijały się cichym echem, a oni przywarli do siebie, spleceni w miłosnym
uścisku, ocierając się o siebie, pragnąc jak najmocniej czuć, bliskość innego
ciała.
Sasuke zaborczo złapał Naruto za biodra, składając mu pocałunki na szyi
i w zagłębieniu obojczyka. Zauważył jak ten drży, gdy stopniowo, coraz bardziej
zbliżał się dłońmi do jego męskości. Był rozgorączkowany i rozpalony do granic
możliwości. Zaciśnięte oczy, rozchylone usta i urywany oddech Uzumakiego
niezwykle go podniecały. Wracając ustami do jego warg, ścisnął go za pośladki
ukryte pod materiałem bielizny. Widział, jak ten gest zadziałał na mężczyznę,
więc powtórzył go, napawając się widokiem podniecenia w jego oczach.
Szybkim ruchem zgarnął ze stoliczka leżące tam przedmioty, w tym Pismo
Święte, które wylądowały obok szat, na podłodze. Następnie zamienił się
rozdygotanym z nadmiaru emocji Naruto miejscami i popchnął delikatnie go w tył,
tak że ten na nim usiadł.
Ukląkł przed nim, a mnich wiedząc co się szykuje, chciał zaprotestować,
jednak Uchiha złapał mu nadgarstki i przytrzymał, patrząc wymownie w oczy. Uzumaki
wiedział, że ten dopnie swego. Mówiąc wprost, był tym trochę przerażony, bo
celibat, który towarzyszył mu od pięciu lat, nie był w tym momencie korzystny.
Nie potrzebował wiele, by dojść, ale Sasuke najwyraźniej to nie przeszkadzało.
Skinął głową, bo nie był w stanie wydusić z siebie głosu i Uchiha puścił go.
Wciąż patrząc mu w twarz, oparł dłonie na jego udach gładząc je uspokajająco.
Wsadził palce pod materiał i odchylił go, a Naruto uniósł się, pozwalając mu
ściągnąć zbędną już odzież. Gdy tylko poczuł usta zaciskające się na jego
członku wydał z siebie głośne sapnięcie. Porażony tym doznaniem złapał Uchihę
za włosy, dociskając mocniej do ciała. Wypchnął równocześnie biodra w górę,
ułatwiając mu dostęp. Zupełnie nie zwrócił uwagi na gwałtowny ruch Sasuke.
— Hej, spokojnie, Naruto — odezwał
się zaskoczony, dyskretnie przełykając nagromadzoną w ustach ślinę.
— Pieprzyć to — zaklął po raz
pierwszy od kiedy tu przybył, łapiąc go za ramię, przyciągając z powrotem. — Na
spokój, jest już stanowczo za późno.
Sasuke uśmiechnął się drapieżnie na
te słowa. Skoro Uzumaki tego chciał, to on mu pokaże, że wkrótce zacznie
żałować, że odrzucił delikatność.
Nigdy by nie przypuszczał, że za chwilę będzie świadkiem czystego
szaleństwa, a nawet, że będzie jednym z jego uczestników. Nerwowe, pozbawione
wszelkich oporów ciała lgnęły do siebie, szukając jak największej rozkoszy.
Naruto oparł ręce na jego ramionach, czując, że dłużej nie wytrzyma, a
spełnienie nadchodzi potężną falą. Krzyknął gardłowo, nie mogąc się
powstrzymać. Spazmatycznie łapał oddech, próbując uspokoić rozdygotane do
granic możliwości ciało. Wstał, z niejakim trudem i dosłownie rzucił
się na Sasuke, przygniatając go do drzwi celi.
Uchiha czuł, że kolana miękną mu z każdym kolejnym ruchem zwinnych dłoni
Uzumakiego, przesuwających się po jego ciele. Przez kręgosłup pędziło tysiące
iskier pobudzając każdą komórkę do życia. Zatraceni w przyjemności, nie
zwracali uwagi na niedogodności i miejsce, w którym się znajdują. Coraz bardziej
chcieli dojść do meritum tego impulsu. Konsekwencje nie miały żadnego
znaczenia, były czymś zupełnie nieważnym. Instynkt obudzony w ich obu
przysłonił niewiedzę i strach przed światem. Dosłownie wtopieni w siebie, czuli
jak ich serca uwalniają się z ciężkich okowów, a umysły odrzucają przemyślenia,
co jest dobre, a co złe.
Naruto, powoli wyswobodził się z objęć Sasuke, choć wcale nie chciał
opuszczać tego ciepła. Mimo małej przestrzeni na łóżku, było mu niezwykle
wygodnie.
Niestety, zbliżała się wieczorna msza i ryzyko, że ktoś ich nakryje było
ogromne. Spojrzał na leżące na ziemi, porzucone w pospiechu habity, które
wyścielały mały skrawek podłogi niczym dywan. Splątane, tak jak jeszcze
niedawno ich ciała, wyglądały wręcz bluźnierczo. Potrząsnął głową, szybko
pozbywając się nadchodzących złych i ciężkich myśli. Wkrótce przyjdzie czas,
żeby się z nimi zmierzyć, jednak jeszcze nie teraz. Pozbierał rozrzucone części
swojej szaty i założył ją. Po chwili wyczuł, że Sasuke również wstał i ma
zamiar zrobić to samo. Nie odzywali się do siebie, choć atmosfera nie była
napięta. Raczej nie mieli zamiaru psuć tej magicznej chwili. Jednak
nieuchronnie zbliżał się czas powrotu do rzeczywistości. Zanim Naruto zdążył
się zorientować, już był w silnym uścisku ramion
nowicjusza, a jego usta odpowiadały na niecierpliwy, przepełniony pasją
pocałunek. Nic nie miało znaczenia oprócz tego, co wspólnie rozpoczęli. Nic.
Od tamtej pory, Sasuke i Naruto, spędzali ze sobą jeszcze więcej czasu,
choć wydawało się wręcz niemożliwe. Sekundy, które spędzali osobno odczuwali
niczym traumę, zupełnie jakby ktoś odebrał im życiodajny tlen, pozwalający żyć.
Gdy tylko mieli pewność, że są bezpieczni, oddawali się przyjemności
miłości, nie mogąc się nasycić, pragnąc by świat wokół nich przestał istnieć, a
oni dwaj trwali w bezdennej pustce niekończącej się przyjemności.
Nawet gdy stali na mszy wpatrując się w opata i powtarzając na pamięć
znane słowa modlitwy, ich myśli były skierowane ku drugiemu. Żyli jakby w
oderwaniu, nie zwracając uwagi na świat i ludzi wokół.
Pewnego wieczoru, wracając z kolacji, po wymianie porozumiewawczych
uśmiechów, kierowali się w stronę cel. Jednak przyszłe plany, jakie mieli, zostały
zburzone,
przez zastępującego im drogę mnicha.
— Opat chce cię widzieć, Naruto — powiedział i odszedł,
bez jakichkolwiek dodatkowych wyjaśnień.
Chyba dopiero to zwróciło ich uwagę na to, że ktoś
mógł ich obserwować i domyślić się, jakie relacje ich łączą.
— Pójdę już lepiej — Naruto niepewnie się odezwał, unikając wzroku
Sasuke. — Później przyjdę. — Oddalił się, nie oglądając za siebie.
Zbliżał się do gabinetu ojca
Sarutobiego, a każdy kolejny krok był dla niego coraz trudniejszy. Nie wiedział
czego ma się spodziewać, a rozszalała wyobraźnia podsuwała mu miliony scen, w
których niekoniecznie chciał brać udział. Pozwolono mu wejść. Oddychał płytko,
ukrywając drżące z nerwów ręce w rękawach habitu. Zbliżył się niepewnie do
masywnego biurka. Stanął na baczność, pilnując się, by żadnym gestem nie okazać,
jak bardzo jest zdenerwowany.
— Usiądź, bracie Naruto. — Machnął
ręką na krzesło, nie podnosząc spojrzenia znad kartek, którym się przyglądał.
Szeroki blat stołu uniemożliwił Uzumakiemu dojrzenie, co tak bardzo pochłania
uwagę opata. Uspokoił się nieco, bo wiedział już, że nikt nie wiedział o jego
romansie z Sasuke. W przeciwnym wypadku Hiruzen nie zachowywałby się tak
spokojnie. Czekał cierpliwie, nie odzywając się, bo bał się, że głos go
zdradzi. Im mniej będzie mówił, tym lepiej dla niego. Spojrzał ponad ramieniem
ojca przełożonego i przyjrzał się obrazowi zajmującemu pół ściany.
Przedstawiał ukrzyżowanie świętego
Piotra. Naruto podziwiał kunszt artysty i przez moment miał wrażenie, że
patrząc na scenę na ikonie, jest w stanie poczuć ból, jaki towarzyszył
bohaterowi malowidła. Ciche kaszlnięcie wyrwało go z zamyślenia, przeniósł więc
wzrok na starszego mężczyznę.
— Nadszedł czas, by ustalić termin
twoich uroczystych ślubów, Naruto.
Uzumaki nie poruszył się, zastygłszy
w bezruchu po oświadczeniu, jakie usłyszał. Przez głowę pędziły mu tysiące
myśli, a on nie potrafił złożyć ich w jedną sensowną odpowiedź. Przeszedł go
zimny dreszcz. Uroczyste śluby, których kiedyś tak pragnął, były na
wyciągnięcie ręki, a on pochłonięty uczuciem do Sasuke, a nie Boga, zupełnie o
nich zapomniał. Teraz, postawiony w obliczu ich nieuchronnego nadejścia, miał
ochotę wiać. Jak przez mgłę docierały do niego kolejne słowa opata:
— Myślę, że najodpowiedniejszą datą
będzie siódmy kwietnia, ku pamięci świętego Jana Chrzciciela. A ty jak myślisz?
— Spojrzał na niego, lekko unosząc głowę.
— Nie jestem pewien.
— Nie? No to może…
Naruto
wiedział, że to, co robi, jest szalone, ale nie potrafił inaczej. Jak mógłby w
spokoju umówić z przełożonym datę swojego ślubowania, gdy stało się tyle
rzeczy, które wymagały omówienia? Znów zwrócił wzrok na twarz świętego Piotra i
zbierając się w sobie, by nie zacząć krzyczeć, wyszeptał:
— Nie, nie o to mi chodziło. —
Naruto czuł, że jego desperacja przybiera na sile, utrudniając wysłowienie się.
— Po prostu nie wiem, czy chcę te śluby złożyć — wyrzucił na wydechu.
Opat długo i przenikliwe go
obserwował. Uniesiona w powietrzu ręka z ołówkiem drgała lekko, jednak nie
opadła. Małe i okolone głębokimi zmarszczkami oczy ojca, skanowały
siedzącego sztywno wyprostowanego mnicha.
— Skoro tak, to dam ci jeszcze czas
do namysłu. Choć przyznam, że jestem zaskoczony. Wróć za dwa dni, wtedy
ponowimy rozmowę. A teraz odejdź i módl się.
Uzumaki zerwał się z krzesła jak
oparzony, nawet się nie żegnając. Nie był godzien, by tu dłużej przebywać. Był
grzesznikiem i zasługiwał na potępienie.
Dosłownie padł na łóżko w swojej
celi. Miał iść do Sasuke, jednak po tym, co usłyszał, nie miał na to ochoty.
Mętlik w głowie nie pozwoliłby mu się skupić, a na rozmowę z Uchihą nie był
jeszcze gotowy. Wszystko zaczęło się komplikować. A raczej on i Sasuke to
skomplikowali. No bo kto mógłby przypuszczać, że za murami klasztoru, gdzie
powinni oddać swe serca i dusze Panu, oni odnajdą ukojenie w swoich ramionach?
Schował twarz w dłoniach i kołysząc się lekko, zastanawiał się, co teraz. I co
dalej? Czy chciał spędzić tu resztę życia? Zadawał sobie pytania, na które nie
potrafił udzielić jasnej odpowiedzi. Wszystko, co do tej pory
wiązało się z wiarą i tym co kochał, przesłonił mu brunet. Uchiha wkradł się w
jego życie, a on, zakochany, nie zwracał uwagi na niebezpieczeństwo,
jakim był ten związek.
Szukał drogi, którą przyjdzie mu
wybrać. Pragnął pomocy, lecz bał się zwrócić do Boga, bo teraz dopiero zdał
sobie sprawę, że Go skrzywdził. Odwrócił się od Niego, dla człowieka. I
wiedział, że jest tylko jedno możliwe wyjście z tej sytuacji.
Zbierał się na odwagę ponad godzinę
nim wstał i rozprostował zesztywniałe członki. Musi z tym skończyć. Teraz, póki
jeszcze jest szansa, że wszystko wróci do normy, a całość skończy się dobrze.
Położył dłoń na nierównej powierzchni drzwi, znów się wahając. Czy to możliwe,
że ta decyzja wszystko zniszczy? A może jakoś uda im się pokonać najgorsze i
nauczą się to akceptować? Bo nie chciał nikomu, a już zwłaszcza Sasuke,
zniszczyć życia. Takiego ciężaru nie wziąłby na swoje barki. Wolał za wszelką
cenę go chronić, bo myśl, że jego działania sprowadzą na niego cierpienie,
była okropna. Miał już wyjść i iść do Uchihy, ale strach przed tym, co miał
zamiar zrobić, niemal go paraliżował.
Wrócił w głąb pomieszczenia i usiadł
na łóżku. Głowa pękała mu z bólu, więc zaczął masować skronie. Nagle poczuł, że
materac ugina się pod czyimś ciężarem. Zaskoczony zobaczył, że to Sasuke.
— Naruto, co się stało? — Otoczył go
ramieniem, głaszcząc uspokajająco po plecach. — Jesteś zdenerwowany, prawda?
Naruto już jakiś czas temu nauczył
się, że ten potrafi go przejrzeć i zaprzeczanie, że nic mu nie jest na nic się
nie zda. Jednak nie wiedział, jak ma to z siebie wyrzucić. Nie
chciał tego. Całe jego wnętrze krzyczało przeciw temu, co musiał zrobić. Ale to
była jedyna słuszna decyzja. Oparł głowę o bark Sasuke, wzdychając ciężko.
Odwlekał ten moment jak mógł, łudząc się, że stanie się coś, co mu pomoże. Ale żaden
znak na to nie wskazywał, więc powoli otwierał usta, chcąc mieć to już za sobą.
Jednak nim zdążył powiedzieć choć słowo, poczuł jak ten przyciąga go do siebie
i zamyka mu je pocałunkiem. Znów czuł ekscytację, jak zawsze zresztą, gdy był z
Uchihą. Zaczął inicjować delikatne pieszczoty, byleby tylko znaleźć się bliżej.
Poczuł, że Sasuke odsuwa się nieznacznie, więc złapał go za kark,
na powrót przyciągając. Desperacko zagłębił się w ciepłych wargach, celebrując
ten moment, pragnąc by ten ostatni raz był wyjątkowy. Po zaspokojeniu tej
potrzeby, puścił go i sam się odsunął. Chwycił go za rękę, splatając razem ich
palce i szukał odpowiednich słów, by powiedzieć mu co postanowił.
— Sasuke… — zaczął niepewnie. — Musimy
porozmawiać.
— Masz rację, musimy — zgodził się
Uchiha, spokojnym tonem.
Naruto
spłynęła po plecach zimna stróżka potu, bo nagle uderzyło w niego, że brunet
może mieć takie same zdanie, jakie on podjął odnośnie ich
związku.
— Czas z tym skończyć, Sasuke. —
Biorąc głęboki haust powietrza, szybko, nim ten zdołał mu przerwać dodał: — Z
tym szaleństwem musimy skończyć.
— Tak. Wiedziałem, że to powiesz. —
Uchiha ścisnął mocniej dłoń mnicha.
— Mam nadzieję, że to rozumiesz. Bo
kiedy dziś opat powiedział, że mam przed sobą śluby wieczyste, dotarło do mnie,
co robimy.
— A cóż takiego według ciebie
robimy? Grzeszymy? Owszem. Sprzeciwiamy się regułom? Też. Więc nie rozumiem, co
ci siedzi w głowie, mówiąc że czas z tym skończyć.
— Bo tak nie może być! — wybuchnął
nagle histerycznie Uzumaki. Wstał i uderzył pięścią w ścianę. — Robimy coś
złego, a ja nie chcę, byś przeze mnie cierpiał, rozumiesz?!
Nigdy nie
pogodzę się z tym, że to przeze mnie okłamujesz wszystkich, że będziesz skazany
na gniew Boży! Nie chcę tego! — zaczął krzyczeć, zupełnie nie zwracając uwagi
na fakt, że ktoś może go usłyszeć. Był tak rozdarty, że nic nie miało w tym
momencie znaczenia. Chciał ukryć się gdzieś głęboko i cierpieć do końca swych
dni w samotności.
Sasuke wstał i podszedł do niego,
mierząc go nieprzyjemnym spojrzeniem.
— Myślisz, że tylko ty jesteś
zdezorientowany? Ale może zacznijmy od początku. Czego chciał od ciebie opat?
Naruto w skrócie opowiedział mu, jak
przebiegła wizyta w gabinecie przełożonego i dodał kilka słów o swoich
dotychczasowych przemyśleniach. Było mu już wszystko jedno, co Uchiha sobie
pomyśli. Musiał to zrobić, musiał powiedzieć mu, że to definitywny koniec.
— I to siedzi ci w głowie, tak? Twój
strach o mnie, o to co robimy, jest tak silny, że chcesz się po
prostu poddać?
— Nie chcę się poddać! — zaprzeczył
gwałtownie Uzumaki. — Ale to jedyne wyjście z tej sytuacji.
— No cóż — kpiąco uśmiechnął się
Sasuke, unosząc rękę i gładząc go po policzku. — Skoro tak bardzo ci zależy na
moim zbawieniu, to ci to ułatwię. Odchodzę. Ale nie od ciebie. Odchodzę z
klasztoru. Na zawsze.
— C-co? — wyjąkał zszokowany Naruto.
— Dlaczego?!
— Bo miałeś co do mnie rację, moje
powołanie nie jest tak silne, jak moja miłość do ciebie.
— Proszę, nie mów…
— Czego mam nie mówić? Że cię
kocham? Przykro mi słyszeć, że sobie tego nie życzysz, ale to prawda. Kocham
cię, Naruto. Mam nadzieję, że moje odejście
ułatwi ci wiele spraw i znów zbliży do Boga. I wybacz mi mój egoizm. Niestety,
wiem, że to,
co nas połączyło, nigdy już nie zniknie. A teraz… — zawiesił głos, wypuszczając
ciężko powietrze. — Żegnaj. — Czarne oczy spojrzały na niego po raz ostatni,
nim ich właściciel cicho nie opuścił pomieszczenia.
Uzumaki nie mógł w to uwierzyć. Nigdy jeszcze od nikogo nie usłyszał
tych dwóch słów, które powiedział mu Uchiha. Zrobił krok naprzód, potem jeszcze
jeden. „Kocham cię”, słowa odbijały się mu w czaszce, a ich sens dotarł do
niego niczym nagłe uderzenie pioruna.
Chciał iść za nim. Naprawdę tego chciał. Lecz ciało
pragnące wyrwać się do przodu za nowicjuszem, odmówiło mu posłuszeństwa. Umysł
zalany został setkami wątpliwości, roztrząsania usłyszanych słów, myśli o
komplikacjach Oparł dłoń o drzwi i z
bezsilnością oparł o nie czoło. Sasuke właśnie zamierzał opuścić klasztor i to
z jego powodu, a on nie mógł się zmusić do wyjścia. Przecież był z nim już w
tylu różnych sytuacjach, że zwykła rozmowa twarzą w twarz nie powinna go tak
przerażać. Ale niestety, właśnie tak było.
Jednak nie wyszedł, był zbyt oszołomiony nawałem
nowych myśli. Po raz kolejny postanowił, że lepiej nieprzemyślane rozwiązania
odłożyć na później.
***
Od tego czasu minęły dwa dni. Dwa okropnie długie
dni, które Naruto spędził na ciągłym zamartwianiu się. Bezskutecznie próbował,
przy każdej nadarzającej się okazji, wybić Sasuke z głowy pomysł opuszczenia
klasztoru. Miał ku temu mało okazji, bo Uchiha, totalnie go ignorował, robiąc
tysiące uników byleby tylko nie mieli sposobności porozmawiać. Naruto
podejrzewał, że jest zraniony tym, że Naruto nie udzielił mu odpowiedzi.
Ale Naruto
nie chciał się poddać. Czuł się okropnie z myślą, że Sasuke opuszcza klasztor
przez niego. Poza tym, strasznie za nim tęsknił. Stojąc w kościele, nie zwracał
uwagi na nic, tylko katem oka obserwował Uchihę. Brakowało mu ich wspólnych
schadzek, pełnych pasji pocałunków, namiętnych nocy. Wszystkiego, co do tej
pory wspólnie przeżyli.
Wiedział, że zachował się jak ostatni głupek, nie
zatrzymując go. Ale złożyło się wtedy na niego tyle uczuć, że chaos jaki
spowodowały nie pozwolił mu na szybką i zdecydowaną reakcję. A teraz płacił za
tę zwłokę, zdecydowanie za wysoką jak dla niego cenę. Ignorancja Uchihy
niezmiernie go irytowała, ale wszelkie próby nawiązania rozmowy kończyły się
fiaskiem. A czas, jaki pozostał do opuszczenia przez Sasuke klasztoru
nieuchronnie się zbliżał.
Wbiegł na dziedziniec klasztoru
prawie w ostatnim momencie. Nie miał pojęcia, że już dziś Sasuke zostanie
odesłany do domu. Zdyszany, nie zwracał uwagi na nic poza oddalającym się
Sasuke.
Ale ten widocznie usłyszał, że ktoś się zbliża i
odwrócił się. Miał nadzieję, że uda mu się opuścić zakon i nie trudzić się na
pożegnania. To było zbyt bolesne nawet jak dla niego. A przecież nie mógł komuś
zrujnować przyszłości. Nie chciał, by Uzumaki cierpiał ładując się w związek, w
sercu zawsze mając Boga. Mógł przecież rywalizować z człowiekiem, ale z Nim nie
miał szans. Wolał usunąć się w cień, pozostawiając sprawy własnemu biegowi. W
końcu z czasem, obydwoje przestana się zadręczać i zapomną.
Zauważył Naruto i posłał mu smutny uśmiech. Ponownie
odwrócił się i wznowił wędrówkę, za teren klasztoru. Chciał mieć to już za
sobą.
Naruto z szokiem wpatrywał się w plecy Sasuke. Ten
uśmiech, który zobaczył gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, poraził go niczym
prąd.
I właśnie ten impuls zmienił wszystko.
Nie
zastanawiając się ani sekundy dłużej, krzyknął głośno:
— Sasuke! Zaczekaj!
Nowicjusz zatrzymał się w miejscu,
słysząc wołanie i odwrócił się przez ramię
— Naruto, co ty robisz? — spytał
opat groźnie, widząc jak ten podąża za
Uchihą.
Ale
ten nie kwapił się z odpowiedzią. Chwycił habit, unosząc go lekko do góry, by
mieć większą swobodę ruchu.
— No właśnie, co ty robisz… — Sasuke
zawahał się, ale po chwili dokończył: — …młocie? — Już mu nie zależało na
szacunku w oczach opata. Odchodził, zostawiał to za sobą. Ale nie wiedział, co
kombinuje Naruto. Zmrużył oczy przyglądając mu się podejrzliwie.
— Idę, nie widzisz, draniu? —
Uśmiechnięty mnich nic nie robił sobie z jego złej miny.
Opat stanął w miejscu, obserwując z zaskoczeniem,
jak brat Naruto, zatrzymał się na wprost opuszczającego klasztor. Po chwili
wzruszył ramionami i stwierdził ,ze chyba przyszedł się z nim pożegnać.
Postanowił wrócić do klasztoru.
Świat zatrzymał się w miejscu, gdy
Uchiha zrozumiał co ten zamierza zrobić. Zdumienie było doskonale widoczne na
obliczu Sasuke, który nawet nie drgnął, przyglądając się temu co robił Naruto.
Powolnym, leniwym ruchem złapał za sznur od habitu i jednym szybkim ruchem,
ściągnął go, rzucając na ziemię. Zrobił kolejny krok w stronę Sasuke, nie
spuszczając z niego wzroku.
— Przepraszam. — Kolejny krok był
mniejszy, jakby niepewny.
— Za co? — Sasuke nie wiedział, o co chodzi. Naruto
przystanął w miejscu, opuszczając ramiona. Wyglądał na przybitego.
— Że cię nie zatrzymałem. I,
chciałem powiedzieć…
— Teraz, to już nie ma znaczenia,
Naruto. Nie lubię pożegnań, więc łatwiej będzie, jeśli…
— Nie przerywaj mi, draniu! —
warknął w jego stronę. O dziwo ten posłuchał. Uzumaki wbił niego spojrzenie, z
którego biła ogromna determinacja i upór — Ja też cię kocham. Idę z tobą.
Choćby na koniec świata. I niech Bóg mi wybaczy, ale nie ma nic, co by mogło
mnie zatrzymać — wyrzucił z siebie na wydechu. Znów począł zbliżać się do niego
aż znalazł się tak blisko, że prawie stykali się nosami.
Uchiha nie zastanawiał się wcale. Zresztą kto by
się zastanawiał po takim oświadczeniu? Na pewno nie on. Bez wahania przyciągnął
go siebie, a mnich ufnie wtulił się z jego tors. Trwali tak, nie przejmując się
niczym. To był ich niema obietnica. Obietnica przyszłości i przyrzeczenie, że
wszystko się ułoży. Nic ich nie złamie, bo walka o drugiego była zbyt trudna.
Bo zawsze trzeba dążyć do tego, co
się kocha.
Jej! Jestem pierwszą osobą, która to skomentuje :3 No to do roboty :D Jakby określić to co tutaj przeczytałam. Mhmm... Z pewnością ciekawe. Jestem osobą wierzącą a i tak przeczytałam to z ogromnym zainteresowaniem. Cieszę się, że Naru poleciał jednak za Saskiem :) Sasek tu nie jest aż tak draniowaty, ale wydaje mi się, że o to chodziło. Jeśli się mylę popraw mniexD No i walnęłam tekst papieża :'( Chyba zacznę wysyłać pieniądze do Watykanu za patent xD Wracając do historii, to rozwaliły mnie przewinienia tych mnichów. Ubaw zacny :)
OdpowiedzUsuńDzięki za teksty, które piszesz i sorry za zawracanie wiadomej części ciała. Życzę dużo weny i udanych wakacji.
Pozdrowienia,
Kuroshii
Ojej komć! <3 Dziękuję serdecznie, że się odezwałaś i witam Cię gorąco. Cieszę się, że tekst się spodobał, napisanie go było ogromnym wyzwaniem i miło mi, że odebrałaś go pozytywnie.
UsuńNie zawracasz mi głowy, fajnie, że komentujesz! :D Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam.
P.s Co do kontaktu na priv to zapraszam na google hangout. Myślę, że zaproszenie do kręgów powinno wystarczyć.
Buziaki :*
Witam,
OdpowiedzUsuńto wspaniały tekst, Sasuke ucieka od życia i wstępuje do klasztoru, w którym spotyka Naruto i w nim się zakochuje, alkohol często pomaga, okazało się, ze obaj darzą się tym samym uczuciem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia