16.06.2014

Felix culpa

Wstawiam fika, który może wydać się lekko niesmaczny. Jeśli wśród osób są tu osoby wierzące, proszę o nie czytanie, bo nie chciałabym nikogo urazić.
Przyznam, że fik ten sprawił mi wiele problemów, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Zapraszam! 

Pairing: SasuNaruSasu
Beta: Vanes i Mechalice :*
Gatunek: AU, życie klasztorne, 
Uwagi: Jak wcześniej - dla osób wierzących, nie polecam.


Szary habit falował delikatnie przy każdym ruchu mnicha, a przywiązany do białego pasa różaniec uderzał rytmicznie o biodro. Pod stopami chrzęścił mu żwir, którym wysypane były alejki prowadzące do klasztoru. Wzdłuż nich ustawione były stacje Drogi Krzyżowej. Minął ostatni zakręt i znalazł się na małym skwerku, gdzie stał sklepik z pamiątkami dla turystów. Przyspieszył kroku, mijając go, i wszedł do budynku zakonu. Przemierzając gąszcz korytarzy, zatrzymał się dopiero przed drzwiami gabinetu opata klasztoru. Ściągnął kaptur z głowy, następnie podniósł rękę i zapukał cicho. Toczona w środku pomieszczenia rozmowa urwała się. Słysząc donośne: „wejść”, otworzył drzwi i wszedł do środka.
— Szczęść Boże — pozdrowił opata, schylając głowę. — Brat Neji przekazał mi, że mam tutaj przyjść.
Sarutobi Haruzen uśmiechnął się dobrotliwie w jego stronę, a głębokie zmarszczki na czole wygładziły się nieco.
— Tak, posłałem go po ciebie. Bracie Naruto, to jest nowy członek naszej wspólnoty, brat Sasuke. Proszę pokaż mu wszystko i zapoznaj z innymi. To twoje zadanie. — Słowa przełożonego skupiły uwagę Uzumakiego na mężczyźnie siedzącym przy biurku, tyłem do niego.
— Bracie Sasuke, to twój opiekun nowicjatu. Liczę, że wasza współpraca ułoży się pomyślnie. Możesz odejść — zwrócił się do mężczyzny.   
Gdy wstał i ruszył w kierunku Naruto, ten przyjrzał mu się. Był wysoki i szczupły, a bladą twarz okalały czarne włosy. Również ciemne oczy taksowały go spojrzeniem, a wąskie usta zaciśnięte były w wąską kreskę. Biła od niego obojętność na to, co się dzieje wokół.
— Proszę, okaż naszemu nowicjuszowi cierpliwość i otwórz przed nim swoje serce.
— Oczywiście, ojcze Sarutobi. — Ukłonił się delikatnie na pożegnanie i gestem dał nowemu członkowi znać, by szedł za nim.   
Wyszli z pokoju i Naruto narzucił na głowę kaptur. Poczekał, aż nowicjusz zrównał z nim krok i wtedy cicho spytał:
— Czy opat zrobił ci już wykład? — Gdy zobaczył, że Sasuke potrząsnął głową, zaprzeczając, dodał: — No to niedługo zapewne zrobi to przeor.

 Naruto prowadził Sasuke przez kręte korytarze klasztoru i opowiadał. Mówił cicho, choć wiele. Raz za razem zmieniał temat, co jakiś czas przystając i pokazując kolejne pomieszczenia bądź obrazy oraz komentując je odpowiednio. Jednak z ust bruneta nie padło żadne słowo. W milczeniu i z wciąż obojętnym wyrazem twarzy, cierpliwie słuchał. Nie przerywał, ani nie zadawał żadnych pytań. Trochę to Uzumakiego peszyło, bo rzadko miał okazję oprowadzać nowicjuszy i fakt, że ten uparcie milczy, nie nastrajał go optymistycznie.
Gdy już pokazał mu większą część zakonu, postanowił, że da mu trochę odpocząć. Zaprowadził go do części mieszkalnej, po drodze skręcając jeszcze do łaźni. Wszyscy Bazylianie niezwykle cenili sobie czystość, o czym poinformował młodszego mężczyznę. Sasuke przyjął tę wiadomość, jak wszystkie inne. Nie skomentował jej w żaden sposób, jednak Uzumaki nie przejął się tym. Po pokazaniu łazienki, która urządzona była niezwykle nowocześnie, skierował się do miejsca, gdzie były cele.
 Wiedział, że każdy, kto wstępuje do klasztoru, jest zasypywany gradem informacji, więc nie zdziwił się, gdy dostrzegł lekki wyraz zmęczenia na twarzy Sasuke.
— A tutaj będzie od dziś twoja cela. — Wskazał palcem na proste drewniane drzwi pozbawione klamki. Miały tylko staromodną zasuwę i to od zewnątrz, tak by mnich nie mógł zamknąć ich od środka, a jedynie jak będzie wychodził. — Moja jest kawałek dalej, o tam. — Ponownie pokazał kierunek, o którym mówił. — W razie jakbyś miał jakieś pytania, to śmiało możesz przyjść. Postaram się odpowiedzieć na każde.
— Zawsze tyle gadasz? — spytał niespodziewanie Uchiha.
— Owszem! — zaśmiał się Naruto, uśmiechając się szeroko. — Niekiedy trzeba zająć się oprowadzaniem turystów, gdy któryś z mnichów nie ma czasu lub zachoruje. Turyści i dzieci nie narzekają.
— Dzieci? — zdziwił się brunet. — Macie tu dzieci?
— Nie! Chodziło mi o dzieci z wioski, które nieraz się tutaj zakradają. Są czasami męczące i lubią robić psikusy, ale dzięki nim jest wesoło. No i sam Pan powiedział: „Wszystkich przychodzących do klasztoru gości należy przyjmować jak Chrystusa, gdyż On sam powie: Gościem byłem i przyjęliście mnie”.
A i to należy wiedzieć, że nie wielomówstwo, lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie — odparł na to Sasuke, ironicznie się uśmiechając.
— Oj, Sasuke, nie bądź taki sztywny. Wkrótce się przekonasz, że życie tutaj jest znacznie inne niż każdy sobie wyobraża.
Sasuke przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Zastanawiał się, jak bardzo mylił się, zakładając, że znajdzie tutaj tak bardzo upragniony spokój. Zamiast tego powiedział tylko:
— Jestem zmęczony, czy możesz zostawić mnie samego?
— Oczywiście. To z Bogiem, Sasuke. — Odszedł, pozwalając nowicjuszowi na odpoczynek.


Sasuke westchnął cicho, siadając na małym łóżku. Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz niewiele rzeczy miał do oglądania. Zwykła drewniana szafa, mały stolik, a na nim lampka i proste, twarde łóżko – oto całe wyposażenie pokoju. Nawet okna nie było. Nad drzwiami wisiał mały, ciemnobrązowy krzyż. Na szafce znalazł brewiarz i brązowy różaniec, a także notes i długopis. Chwycił krucyfiks od zauważonego różańca  i obracał go w palcach. Od teraz ten malutki pokoik był jego miejscem. Jego utopią.
Pogrążony we własnych myślach nie usłyszał, że ktoś wchodzi. Dopiero dźwięk starych pordzewiałych zawiasów mu to uświadomił. Podniósł głowę, by zobaczyć, że osobą, która weszła do środka, jest starszy, niski zakonnik. W jednej ręce trzymał torbę Sasuke, a w drugiej kilka warstw jakiegoś złożonego materiału.
Benedicite Dominus — użył staroświeckiego pozdrowienia.
Podszedł bliżej i położył obok Uchihy to, co przyniósł. Sasuke chciał wstać, jednak ten powstrzymał go gestem ręki.
— Jestem Danzo, przeor klasztoru. — Uchiha szybko przypomniał sobie, że przeor był drugą osobą po opacie w hierarchii. — Czuwam nad dyscypliną i pilnuję tutaj porządku. — Skóra wisiała mu na policzkach i podbródku, a głębokie bruzdy wokół ust nadały mu srogi wygląd. Krótkie ciemne włosy oprószone były siwizną. Na szyi miał zawieszony pokaźnych rozmiarów krzyż. — Rozpakuj się i przebierz. Sprawdziłem twoje rzeczy osobiste i cieszy mnie to, że nie znalazłem wśród nich nic, co jest zakazane. Równo z biciem dzwonu udaj się na posiłek. — Starzec usiadł obok Sasuke, który tępo wpatrywał się w przyniesione rzeczy.
— Oczywiście, ojcze — odparł.
Przeor wyciągnął jego bieliznę i rzeczy osobiste, a torbę ułożył sobie na kolanach. Pewnie zamierzał zabrać ją ze sobą. No tak, teraz nie będzie już jej potrzebował. Styl życia Bazylianów był surowy, a wyjścia poza wyznaczony teren należący do klasztoru były zakazane. Jednak to mu zupełnie odpowiadało, bo nie planował żadnych wycieczek. Po tych kilku latach, które obfitowały w przeprowadzki do nowych miejsc, chciał stabilizacji. Wiedział, że kierując się tą drogą, jest bliski osiągnięcia swojego celu. Tylko on i Bóg. On i kilkoro innych mnichów, z którymi nauczy się żyć.
— Musisz wiedzieć, Sasuke, że życie tutaj nie należy do łatwych — zwrócił się do niego łagodnie, jednak z lekkim naciskiem na ostatnie słowo. — Po pierwsze, proszę, abyś oddał mi swój telefon, jeśli posiadasz, bo używanie komórek jest zakazane. Tak samo jak korzystanie z komputera i Internetu w celach osobistych oraz kontakty seksualne. Od tej pory obowiązuję cię celibat. Nie wolno samemu i bez mojej lub opata zgody opuszczać murów klasztoru, a posiłki i modlitwy odbywają się o ścisłej porze. Jeśli ktoś się spóźni, niestety jego szansa minęła. Jedynym wyjątkiem jest choroba. Wtedy oczywiście, masz prawo przebywać w łóżku. Jeśli popełnisz grzech, odpowiesz za niego pokutą. Co to ja jeszcze miałem ci powiedzieć? — zamyślił się na chwilę.
— Nie mam telefonu — wtrącił Uchiha, korzystając z okazji, że przełożony zamilkł.
— Dobrze. Ach, już wiem. Korzystanie z łazienki w czasie wolnym jest jak najbardziej dozwolone. Wielka Cisza następuje po komplecie i trwa do rana. Wszyscy mnisi na zmianę sprzątają i dbają o porządek w zakonie, jak również pracują fizycznie przy zbiorach i pomagają ludziom z wioski. Przygotowania posiłków też to dotyczy. Jako mnich, który jest na etapie nowicjatu, będziesz pod stałą opieką starszego stażem mnicha. Twoim, o ile się nie mylę, będzie brat Naruto. Oprowadzamy również wycieczki, jednak tym nie będziesz się zajmował. — Przerwał, by nabrać oddechu i kontynuował: —   Codziennie uczestniczymy w mszy i śpiewamy. W niedzielę odprawiamy msze dla mieszkańców wioski. Na razie to tyle ode mnie. Czy masz jakieś pytania?
— Nie, na razie nie. Dziękuję.
— Wrócę później i zabiorę twoją odzież. Zostanie schowana w magazynie, w razie gdybyś chciał opuścić nasze mury. — Danzo spojrzał na niego przeciągle, lecz zanim Uchiha zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć, przeor wyszedł.
Oparł się o ścianę, wzdychając cicho i przez chwilę przyglądał się swoim ubraniom. Prawdopodobnie ostatni raz w życiu miał na sobie spodnie i koszulę. Był zmęczony i trochę poirytowany, jednak teraz nie mógł zacząć użalać się nad sobą. Chwycił w palce biały sznur, bez węzłów na końcu. Ich brak był cechą charakterystyczną u nowicjuszy. Cieszył się, że już wkrótce będzie mógł z dumą nosić ten strój i służyć Bogu. Wszystko, czego się obawiał, spychał na sam dół świadomości, przekładając rozmyślania na później.
Wstał i zajął się tym, co zostało mu polecone, a gdy skończył, padł na kolana i cicho szeptał słowa modlitwy. Potem długo wpatrywał się w swoje dłonie, ściskające różaniec. Z tego transu wyrwał go głośny i głęboki ton bijącego dzwonu. Nadeszła pora posiłku. Nie zastanawiając się dłużej, wyszedł z celi i podążał za innymi, by znaleźć drogę do refektarza. Co prawda Naruto pokazał mu, gdzie jest jadalnia, jednak aż tak szybko nie zapamiętałby do niej drogi.
            Po wejściu do sali Sasuke zdziwił się, gdy dotarł do niego delikatny chichot. Rozejrzał się i zobaczył, że grupki zakonników jedząc, śmieją się w najlepsze. Pokręcił z dezaprobatą głową. zniesmaczony odgłosem szeptanych rozmów, toczonych w luźnej atmosferze. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, nikt nie spojrzał na niego krzywo lub złośliwie, mimo to Sasuke miał wrażenie, że niektórzy zachowują się nie tak, jak przystoi. Gdy został potrącony przez wchodzącego mnicha, który miał na głowie kaptur, prychnął ostentacyjnie.
— Wybacz, bracie i szczęść Boże — zaczął przepraszająco ten, który go niechcący popchnął. Odrzucił z głowy kaptur i spojrzał na Uchihę. — Jestem brat Sai, a ty pewnie jesteś nowicjuszem Sasuke? — Gdy Uchiha potaknął, mnich odsunął się lekko na bok i dodał: — Mam nadzieję, że wybaczysz mi mój brak manier.
— Szczęść Boże i z Bogiem — odpowiedział na pozdrowienie. — Nie tylko tobie pewnie ich brakuje. — Wskazał głową na salę, a Sai uczynił to samo.
— No cóż. To, że jesteśmy mnichami, nie znaczy, że nie jesteśmy ludźmi. Każdy przecież ma prawo do pewnej swobody, jeśli nie czyni tym nikomu krzywdy. Jesteśmy bractwem, które kocha Boga i chce mu służyć, ale to nie równa się z fanatyzmem. Chyba, że mówimy o Danzo, przeorze.
— Nie jestem fanatykiem, jeśli to masz na myśli. Jestem mnichem, ale posiadam w sobie kulturę. Rozmowy przy jedzeniu są po prostu nie na miejscu. — Nie okazał zdziwienia, że zakonnik powiedział wprost, że przeor klasztoru jest uważany za osobę o mocnych i stanowczych, graniczących z obsesją poglądach zapaleńca, ale skłamałby, gdyby powiedział, że to go nie zaskoczyło.
— Z czasem przywykniesz, zobaczysz. Jeszcze będziesz wyczekiwał pór posiłków, by móc porozmawiać. — Sai wzruszył ramionami i odszedł.
Uchiha nie przejął się jego słowami, ponieważ uznał że Sai się mylił. Teraz jednak nadszedł czas, by udać się po obiad. Gdy miał już iść, poczuł, że cała pewność siebie sprzed chwili znika. Na miękkich nogach i mimo długiej modlitwy, pełen obaw i zwątpienia ustawił się w kolejce po posiłek. Starał się jednak za wszelką cenę utrzymać obojętny i poważny wyraz twarzy. Było mu wstyd, że tak szybko uległ pierwszym chwilom zawahania. Z nałożonym już jedzeniem, rozejrzał się dyskretnie, szukając wolnego miejsca, by w spokoju usiąść i zjeść. Niestety większość stolików była zajęta przez grupki mężczyzn. W rogu sali dostrzegł jednak tylko dwie osoby, postanowił więc, że uda się tam. Im mniej ludzi będzie obok, tym lepiej.
— Wolne? — spytał, a gdy dwaj bracia równocześnie skinęli mu głowami, usiadł, zachowując możliwe jak największy odstęp. Pragnął samotności i choć w zakonie jej nie brakowało, to jednak nie miał ochoty na spoufalanie się z innymi. Zawsze był typem samotnika i nigdy nie interesowało go zawieranie nowych znajomości. Niestety, mimo że on ich nie szukał, to ludzie i tak sami do niego docierali. Już kilka razy przekonał się, że jego obojętność, a w skrajnych przypadkach arogancja, nie są dla niektórych przeszkodą. Nie przyznałby się do tego nigdy głośno, jednak tych przyjaciół, których posiadał, cenił ponad wszystko. Teraz jednak musiał pogodzić się z tym, że już nigdy ich nie spotka. Szybko zganił się w duchu za takie myślenie. Nie mógł pozwolić na to, by takie drobnostki przysłoniły mu wiarę w Boga. Chciał mu służyć, pomagać innym i w ciężkiej pracy fizycznej znaleźć ukojenie dla swojej zbolałej duszy. Znów skrzywił się wewnętrznie, że po raz kolejny umysł przyćmiewają mu wątpliwości. Jednak zdawał sobie sprawę, że jest tylko człowiekiem, który grzeszy. Mimo to chciał pracować nad sobą, zmienić się na lepsze, ale wiedział, że nigdy nie sięgnie do ideału. Każdy człowiek błądził, jeden mniej, drugi bardziej, ale Sasuke czuł, że Bóg mu pomoże w tej drodze. Był w pełni świadomy swoich wad, które wielokrotnie ujawniały się w życiu codziennym.
— Hej, słyszysz mnie? — Sasuke tak się zamyślił, że nie zauważył nadejścia Naruto. Ten prawdopodobnie pytał go o coś, ale Sasuke był myślami gdzie indziej. Spojrzał więc na niego obojętnie, licząc, że to wystarczy, by odszedł i dał mu spokój. Niestety, chyba znów spotkał na swej drodze osobę upartą i nieprzejmującą się tym, że nie ma ochoty na kontakty towarzyskie.
— Możesz powtórzyć? — spytał, bo może gdy już odpowie na jakieś pytanie upartego mnicha, ten w końcu zrozumie, że Uchiha nie chce z nikim rozmawiać. Zmusił się do spojrzenia mu w twarz, a gdy tylko to zrobił, natychmiast pożałował tego gestu. Oczy pełne wesołych ogników słały w jego stronę aurę ciepła i obietnicę przyjaźni. Pierwszy raz w życiu zwrócił uwagę na czyjeś oczy i był zaskoczony tym, jakie wywarły na nim wrażenie. Wzrok powoli przesunął się na resztę twarzy mężczyzny. Trzy podłużne, cieniutkie blizny na każdym z policzków, których wcześniej nie zauważył, nadawały mu aury tajemniczości. Skąd się wzięły, nie wiedział, ale po raz kolejny ogarnęło go uczucie ciekawości.
— Pytałem, czy mogę zjeść z tobą.
— A musisz? — Uchiha otrząsnął się już z pierwszego szoku, ponownie przywdziewając maskę obojętności i mrużąc oczy.
— Nie, ale chcę. — Nie przejmując się, że najwyraźniej brunet nie życzy sobie jego towarzystwa, usiadł naprzeciwko i zaczął jeść. — Ach, no i radzę ci przez ten tydzień porządnie się najadać.
— Czemu? — spytał, choć wcześniej koncentrował się na talerzu, chcąc nie wdawać się z drugim mnichem w dyskusję.
— Bo do końca tygodnia gotuje brat Chouji, co łatwo zauważyć, po dobrym smaku dania. A następną zmianę w kuchni będzie miał Iruka. Wtedy wszyscy przez czas możliwe najdłuższy wybierają post — zakończył wesoło.
Sasuke nie skomentował tej informacji, ponawiając przerwane jedzenie. Czuł się dziwnie, rozmawiając, bo jeszcze kilka minut temu wyraził opinię, że jest to pozbawione kultury. Jednak był coraz bardziej zaskoczony zachowaniem otaczających go ludzi. Miał w umyśle wizję, że zostanie odizolowany od świata i każdy, z kim się tutaj spotka, będzie prawił o Bogu i zbawieniu. Jak na razie jednak słyszał same normalne rozmowy o sprawach przyziemnych. Nawet opat Sarutobi nie wygłosił mu na wstępie kazania, a przyjął go jak człowieka. Zwykłego, słabego człowieka, którym de facto był.
Ciekawy był jak wiele błędnych założeń wkrótce przyjdzie mu skonfrontować.

Naruto obserwował spod rzęs siedzącego naprzeciw młodego mnicha. Wiedział z wcześniejszej rozmowy z opatem, że jego serce jest czyste, jednak są pewne wątpliwości, co do jego wiary. Nie to, żeby był kimś złym. Po prostu niektórzy ludzie wstępowali do klasztoru, nie będąc do końca pewnym słuszności swej decyzji. Naruto na prośbę staruszka miał obserwować Uchihę i, w razie czego, delikatnie wspomóc w wierze lub wytłumaczyć mu, że najprawdopodobniej dokonał złego wyboru. Opat podejrzewał, że Sasuke szuka ucieczki od normalnego świata.
Miał być jego pierwszym nowicjuszem, którego będzie miał pod opieką. Trochę obawiał się powierzonego mu obowiązku, ale postanowił, że będzie starał się być dla niego nie tylko kimś, kto wskazuje oraz pomaga. Chciał być dla niego przyjacielem.
Nie należało się śpieszyć i Uzumaki miał tego świadomość. Musiał być cierpliwy, bo każdy, kto wstępował w szeregi Bazylianów, był pełen zapału i chęci, a szybko przekonywał się, jak naprawdę wygląda takie życie. Nie każdy potrafił sprostać wymaganiom i regułom tu panującym. Jemu samemu najtrudniej było przywyknąć do wczesnego wstawania oraz zachowania całkowitego milczenia między kompletą a śniadaniem. Jednak z czasem przywykł. Codzienne rytuały, męczące i ściśle przestrzegane, nie stanowiły dla niego już żadnego problemu. Zresztą nie tylko on potrafił, w razie konieczności, sprytnie obejść kilka zakazów.
— Jak skończymy, zaprowadzę cię do kuchni. Posprzątamy.
— Dobrze.
— Od dziś, przez twój pierwszy rok nowicjatu, będę cały czas do twojej dyspozycji.
— Wiem, przeor mnie o tym poinformował. Będziesz mnie szpiegował? — spytał brunet, odsuwając do siebie pusty talerz. — Nie wiem, czy to mi odpowiada.
— Nie, nie. — Naruto machnął ręką, uśmiechając się. — Jak zapewne wiesz, przez pierwszy rok zwany kandydaturą, nowicjusz zostaje przydzielony do starszego mnicha, który pomaga, wspiera i prowadzi go.
— Nie jest mi to potrzebne.
Dwójka braci, która siedziała obok, skończyła jeść i, zabierając swoje talerze, odeszli, zostawiając ich samych. Brunet odetchnął cicho, bo teraz nikt nie był świadkiem tej kompromitującej, jego zdaniem, rozmowy.
— Może nie, może tak. — Uzumaki wstał i pozbierał talerze. — Takie są wymagania. Nie każdy, tak jak ty teraz twierdzisz, jest od razu pewny, że chce spędzić resztę życia w zakonie. W powołaniu trzeba się utwierdzić.
— Jestem pewny. — Wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. — Inaczej bym nie wstąpił.
— Podczas mojego pobytu tutaj widziałem wielu, którzy odchodzili. — Naruto ze spokojem spojrzał mu w twarz.
Sasuke nie odezwał się ani słowem, a blondyn zaobserwował, że na krótką chwilę zmarszczył brwi w zamyśleniu, po czym odwrócił wzrok. Zastanawiało go, czemu Sasuke unika kontaktu wzrokowego, jednak zrzucił to na przytłoczenie nowym miejscem. Z czasem do wszystkiego się przyzwyczai.
Nie chcąc dłużej kontynuować tematu, wstał i gestem nakazał mu iść za nim. Im szybciej wprowadzi go w obowiązki i codzienne życie wśród reszty braci, tym szybciej będzie mógł porozmawiać z nim o powołaniu. Gdy Uchiha szedł za nim, Naruto zerknął na niego kątem oka. Był zdziwiony z jaką swobodą ten porusza się w habicie. Kiedy on miał go po raz pierwszy na sobie, nie mógł przyzwyczaić się do szorstkości materiału i co chwilę się drapał. Uchiha jednak szedł wyprostowany, nie zdradzając żadnych oznak niewygody. Poza tym przez głowę Naruto przemknęła krótka myśl, że Uchiha wygląda w nim nadzwyczaj dobrze.
Klasztorna stara kuchnia była dużym pomieszczeniem z rzędami drewnianych szafek. Wielki roboczy stół, zastawiony był pustymi talerzami i garnkami. Po sali kręciło się kilku zakonników, doprowadzających pomieszczenie do porządku. Jedynym, który nie pracował, był brat Chouji, który dopiero teraz, po przygotowaniu wszystkich potraw, miał czas, by zjeść.
— Witajcie, bracia. — Uzumaki powitał zakonników kręcących się po kuchni. — To jest brat Sasuke, nowy członek naszej społeczności.
Zgromadzeni w pomieszczeniu mnisi powitali Uchihę krótkim: “Szczęść Boże” i wrócili do swoich zajęć. Szybko i sprawnie wymieniali się komendami i poleceniami. Naruto odłożył do ogromnego zlewu talerze, które ze sobą przyniósł, a następnie podał swojemu podopiecznemu biały fartuch. Założył swój, a gdy skończył go wiązać, zauważył, że Sasuke też jest już ubrany. Patrzył na Uzumakiego przenikliwe, czekając. Naruto uśmiechnął się szeroko i wskazał mu kąt kuchni, gdzie stały przybory do sprzątania, a wśród nich wiadra, miotły i szmaty do podłóg.
— Kiba! Ja i Sasuke zajmiemy się spiżarnią i korytarzem do kuchni, dobrze? — Uzumaki spytał niskiego szatyna.
— Jasne, dziękuję, za pomoc, Naruto. I tobie też, Sasuke. — Mnich skinął im głową i wrócił do zmywania naczyń. Odkładał czyste talerze na stół, a inny zakonnik wycierał je i chował do rozlatujących się od upływu lat szafek.
Bez jakichkolwiek innych pytań i w zupełnej ciszy, zabrali się do pracy. Po skończeniu Naruto zaprowadził Sasuke do innej części klasztoru, gdzie mieszkali bracia, którzy złożyli śluby wieczyste. 
— A ty? Jakie śluby masz złożone? — odezwał się niespodziewanie Uchiha, gdy szli ciemnym korytarzem.
— Dwa dni temu złożyłem śluby tymczasowe.
— Dlaczego nie od razu wieczyste?
— To kolejny okres utwierdzenia się w powołaniu i wierze, choć ja wyzbyłem się już wszystkich obaw. Z niecierpliwością będę oczekiwał, by złożyć wieczystą przysięgę.
Uchiha widział jak na twarz wpływa Uzumakiemu szeroki uśmiech. Cały aż pojaśniał, gdy opowiadał mu o swoich przekonaniach.
— A czym to się tak dokładnie różni? — Sasuke wiedział, że być może te pytania rozbawią Uzumakiego, jednak ten nie zdradzał żadnych oznak złośliwej wesołości.
— Tym, że ja też po upływie roku od ślubu tymczasowego, mogę wystąpić z zakonu.
— Ale ty nie wystąpisz, prawda? — stwierdził, nie dając Naruto szans na przedstawienie swojego stanowiska i przyjrzał mu się, gdy ten zwolnił nieco i zrównał się z nim. — Opowiedz mi o tych ślubach — poprosił, bo nie chciał, by uwaga mnicha skupiła się na nim.
Naruto zaczął tłumaczyć, że takie śluby obowiązują usqeu ad mortem, aż do śmierci, a zakonnik dba o powiększenie swojej jedności z Bogiem i na stałe związuje się z klasztorem.
Sasuke idąc za nim, coraz bardziej dziwił się, że Naruto chce, a właściwie już został mnichem. Potok słów wydobywający się z jego ust i różne, niekiedy gwałtowne gesty, nie pasowały do postawy cichego i skromnego mnicha. Choć usilnie starał się nie zwracać na to uwagi, ciężko było mu oderwać od niego wzrok. Nie wiedział czemu, jednak coś w postawie mężczyzny nieustannie go przyciągało. Był tutaj dopiero dwa dni, ale czuł, że Naruto dopiero za jakiś czas pokaże mu swoje prawdziwe oblicze. Był tym zaintrygowany, lecz szybko zganił się za to w duchu. Nie mógł pozwolić, by uczucia inne niż miłość do Boga, wybijały go z rytmu. Zwłaszcza, jeśli chodziło o zwykłą ludzką ciekawość w stosunku do innej osoby. Za wszelką cenę pragnął wyzbyć się tych uczuć.
— Hej, Sasuke, spójrz! — odezwał się nagle Naruto, gwałtownie się zatrzymując, przez co Sasuke wpadł na jego plecy. — Możemy wziąć ślub razem! — wykrzyknął, a Uchiha wybałuszył na niego oczy, zastanawiając się jak rozpoznaje się u kogoś oznaki szaleństwa. — To znaczy, złożyć śluby — poprawił się szybko, zdając sobie nagle sprawę ze swojej wpadki. — Wybacz mi, o Panie, to przejęzyczenie. — Położył dłoń na karku, pocierając go, w geście lekkiego zakłopotania.
— Nie strasz — zakpił Uchiha. — A co do ślubów, to wszystko przed nami. —Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej niechciane myśli, jakie wzbudziły w nim słowa mnicha. Skupił się na krokach i teraz tylko jednym uchem słuchał paplaninę Naruto, który nie zwracał na niego większej uwagi. Sasuke rozglądał się dookoła, a gdy mijali innych zakonników, widział, że wszyscy uśmiechają się w stronę jego przewodnika. Chyba go lubią, pomyślał, gdy jakiś straszy brat wesoło pomachał Uzumakiemu. Zanim zdążył dokładnie przyjrzeć się mijanemu właśnie mnichowi, Naruto zatrzymał się.
— Jesteśmy. To jest część mieszkalna mnichów po ślubach wieczystych. — Zatoczył ręką łuk, wskazując na przestrzeń przed sobą. Sasuke czuł chłód bijący od kamiennych ścian i lekko się zatrząsnął. Grube mury klasztoru nie przepuszczały promieni słonecznych z zewnątrz.
 — Chodź, pokażę ci, gdzie mnisi studiują. — Nie czekając na reakcję, chwycił go za przegub, ciągnąc delikatnie. Sasuke, zbyt zaskoczony, nie zdążył zareagować, no a krzyczeć, że ma go puścić, nie wypadało. Poddał się więc i dał prowadzić. Po chwili znaleźli się przed salą pozbawioną drzwi, w której siedziało kilkunastu mnichów.
Naruto dopiero po chwili, gdy zobaczył sugestywne spojrzenie starszego z braci, zauważył, że wciąż trzyma bruneta. Puścił go z przepraszającym i delikatnym uśmiechem, i starając brzmieć naturalnie, rzucił pierwsze, co mu wpadło na myśl:
— To jest klasa, gdzie wszyscy mnisi wspólnie się uczą. Studiują.
— Zauważyłem. — Sasuke uniósł jedną brew, patrząc na Naruto. — Zresztą mówiłeś wcześniej dokąd idziemy, zapomniałeś?
— Nie, no, nie zapomniałem. — Naruto złapał się za kark, w geście lekkiego zdenerwowania. — Lepiej już chodźmy, niedługo zacznie się msza. A ty będziesz tam głównym gościem i nie wypada nam się spóźnić.
— Jasne.
— Jesteś zdenerwowany? Zostaniesz w końcu oficjalnie poświęcony przez opata, a to dla wielu osób jest potężnym stresem.
— Przeżyłem gorsze chwile — odparł sucho.
— Może kiedyś mi o tym opowiesz.
— Nie sądzę. Chcę to zostawić za sobą.
— Skoro tak… Jestem ciekaw, jak będziesz się czuł na twojej wspólnej wieczornej spowiedzi.
— Słucham? Wspólnej? Nigdy nie słyszałem o takich praktykach.
— No cóż, nikt o nich nie słyszał. To wymysł Danzo, więc wiesz… — przewrócił oczami, dając mu tym do zrozumienia, że nie jest z tego zadowolony. — W każdy czwartek. Ale niekiedy jest zabawnie.
Teraz to Sasuke nic już nie rozumiał. Wspólna spowiedź, na której w dodatku jest zabawnie? No cóż, wkrótce miał się o tym przekonać. Ruszyli z powrotem, każdy pogrążony we własnych myślach.

***

Sasuke, stojąc w głównej nawie kościoła, tuż obok Naruto, faktycznie przekonał się, czym jest wspólna spowiedź. Mnisi po nabożeństwie ustawili się według starszeństwa. Opat, przeor, a następnie mnisi od tego, który był najstarszy stażem, do niego samego, który był najmłodszy. Zerknął kątem oka, na Uzumakiego, który stał tuż obok i z trudem zachowywał poważny wyraz twarzy. Nie dziwił mu się, bo sam miał ochotę parsknąć śmiechem, gdy słyszał, jak podczas publicznej konfesji mnisi przyznawali się do grzechów polegających na tym, że ktoś „w czasie Wielkiej Ciszy prawdopodobnie mówił przez sen”, „przez nieuwagę zrzucił talerz ze stołu, tłukąc go” bądź „zakradł się do kuchni i zjadł kilka ciastek”. Sasuke nie wiedział, co ma powiedzieć, więc gdy usłyszał, głos Naruto, który powiedział, że „używał jako zakładki do Biblii karnetu na ramen”, otwierał już usta, gdy wtem głos zabrał opat:
— Bracie Sasuke, jako że jest to twoje pierwsze takie doświadczenie, dziś nie masz obowiązku spowiedzi. — Stanął za ołtarzem i nie czekając, kontynuował czynności kończące mszę.
Naruto odwrócił ku niemu twarz, mrugając porozumiewawczo i cicho wyszeptał:
— A nie mówiłem, że jest wesoło?
Uchiha przyznał mu rację, bo w momencie, gdy tego słuchał, naprawdę nie wiedział, czy ma śmiać się, czy płakać. Zwyczaje, jakie tu panowały, zaskakiwały go dosłownie co chwilę. Skinął mu w odpowiedzi głową i zwrócił wzrok na opata.
Po mszy przeor poprosił go, by wystąpił na środek. Zaczęła się ceremonia poświęcenia go. Sarutobi zbliżył się do niego, a za nim przeor i jeden straszy mnich, którego imienia Sasuke dotąd nie poznał. Poczuł na czole znak krzyża, który wykonywali oni wszyscy kolejno. Następnie poczuł krople wody święconej i cicho szeptane słowa błogosławieństwa. Opat podał mu kielich z winem mszalnym i Sasuke posłusznie wypił, powtarzając słowa przysięgi, które dyktował przeor. Mnisi za jego plecami śpiewali po łacinie, a mnich, który odebrał od niego kielich, założył mu na szyję łańcuszek z wygrawerowaną na nim twarzą św. Bazylego. Znak, że należy do Bazylianów i będzie kroczył wyznaczoną ścieżką.
Odetchnął z ulgą, gdy wszystko się skończyło i mógł wrócić na swoje miejsce.

***

Po dwóch miesiącach Naruto zrozumiał, że opieka nad nowicjuszem nie będzie wymagała od niego wiele trudu. Uchiha chętnie wykonywał polecenia, potrafił bez protestu kilka godzin dziennie znosić trud ciężkich prac fizycznych i nigdy się nie skarżył. Mało się odzywał, jednak w czasie tych pierwszych dni było to raczej normalne wśród kandydatów. Może i Sasuke nie narzekał na zmęczenie, jednak musiało mu ono doskwierać. Naruto postanowił dać mu więcej czasu, zanim zacznie z nim pracować nad pogłębianiem wiary. Najpierw musieli się poznać i sobie zaufać. Niestety teraz nie było na to czasu, bo zakonnicy sami hodowali warzywa i mieli w swoim posiadaniu kilka pól, którymi trzeba było się zająć. Codziennie wszyscy wspólnie pracowali, by zebrać jak najlepsze plony i zapewnić sobie oraz innym wyżywienie. Naruto chętnie pomagał starszym i mniej krzepkim mnichom, Sasuke brał z niego przykład. Wszyscy mnisi głośno wyrażali swój podziw dla nich dwóch i dziękowali im ogromnie wdzięczni za pomoc.
Uchiha był z takiego obrotu spraw bardzo zadowolony. Szybko się dostosował i zaaklimatyzował. Nigdy nie bał się wyzwań i pracy, więc teraz z ochotą wyręczał w niej innych. Początki nie były łatwe, ale Sasuke zaciskał zęby i dalej pracował, mimo piekących pęcherzy na dłoniach. Bóg obdarzył go zdrowym i silnym ciałem, więc nie będzie narzekał na drobne niedogodności.
— Sasuke, odpocznij! — zawołał Kiba, widząc, że nowicjusz nieprzerwanie coś robi.
— Nie muszę.
— Sasuke, chociaż trochę wody się napij — wtrącił się Naruto. — Upał jest okropny, jeszcze się pochorujesz.
— Naprawdę nie musisz się o mnie martwić, bracie. — Sasuke odwrócił się i zaczął kopać z drugiej strony, sprawnie i szybko wbijając łopatę w ziemię. Gdy dostrzegł za plecami cień, przerwał i odwrócił się.
— Mówiłem, że nie chcę. — Oparł się o łopatę, patrząc na Naruto, który trzymał w wyciągniętej ręce butelkę z wodą.
— Bracie Sasuke — dobiegł ich głos gdzieś spośród odpoczywających mnichów. — Wypij choć trochę, bo jeśli zemdlejesz, to ciężko będzie nam cię nieść do klasztoru. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, a droga daleka.
— No właśnie, Sasuke. Pij — powtórzył Uzumaki, zgadzając się z Nejim, który wcześniej zabrał głos.
Wysoki szatyn cieszył się dużym szacunkiem w grupie, przez swoją troskę okazywaną innym braciom.
Uchiha wziął w końcu proponowany napój i zaspokoił pragnienie. Woda nie była smaczna, bo od leżenia na słońcu zrobiła się ciepła i dość nieprzyjemna w smaku, lecz nawet się nie skrzywił po przełknięciu.
— Faktycznie, było mi to potrzebne — rzekł, oddając butelkę Naruto. — Bóg zapłać.
— Cieszę się. — Szeroki uśmiech wpłynął na twarz mężczyzny. — A teraz do pracy! — zawołał, gdy już odłożył napój i chwycił drugą łopatę.
Wszyscy posłusznie wstali i kontynuowali to, co robili wcześniej. Dopiero gdy słońce chyliło się ku zachodowi, uznali, że na dzisiaj koniec. W miłej atmosferze udali się z powrotem do klasztoru, by zdążyć na nieszpory i wieczorne śpiewy.

***

Sasuke, podczas pobytu w klasztorze Bazylianów pod wezwaniem Świętego Jozafata, przyznał sam przed sobą, że zanim się tutaj znalazł miał poczucie własnej wyższości. Będąc biznesmenem w firmie ojca, często znajdował się na pierwszych stronach gazet, był obiektem zainteresowania mediów i mało kto w jego mieście go nie znał. Bywały momenty, gdy tęsknił za tamtym życiem, budziły się w nim wspomnienia. Pewne rzeczy tkwiły w nim jak cierń, pojawiając się w niechcianych chwilach. I właśnie teraz taka chwila nadeszła.
Uchiha, przecinając dróżkę prowadzącą do zakonnego ogrodu, szedł na spotkanie z bratem Naruto. Mieli udać się razem do biblioteki, by uporządkować dawno nieprzeglądane   skrypty i księgi. Zadanie mało przyjemne, jednak Uchiha czuł uścisk w żołądku na samą myśl, że spędzi kilka godzin w towarzystwie Uzumakiego. Był równocześnie podekscytowany i przerażony, że ciało wysyła mu dziwne sygnały, które nie powinny mieć miejsca. Zauważył go przy posągu Matki Boskiej, gładzącego po włosach jakiegoś małego chłopczyka. Kilkoro dzieci stało nieopodal, jakby czekając na kolegę. Gdy Sasuke podszedł bliżej, Naruto właśnie odprawiał malca i cała grupka ruszyła wydeptaną dróżką do wioski.
— Witaj, Naruto. — Uchiha zsunął z głowy kaptur, a Naruto zamiast odpowiedzi, obdarzył go promiennym uśmiechem.
— A to małe psotniki. Na szczęście udało mi się być tutaj przed Danzo. Inaczej mogłoby być nieprzyjemnie.
— A co się stało? — spytał nowicjusz autentycznie zaciekawiony, bo rzadko miał okazję widzieć biegające po ogrodzie dzieci.
— Chcieli ubrać Matkę Boską w kapelusz i szal, żeby nie była taka „blada” jak to określili. Dobrze, że udało mi się wyjaśnić im, że to nie jest konieczne.
Sasuke zaśmiał się w duchu, gdy o tym usłyszał. Nie spodziewał się, że ktoś może być tak pomysłowy. A już szczególnie dzieci.
Ruszyli powoli ku bibliotece, bo mimo kilku godzin czasu wolnego, nie byli pewni, czy uda im się uporać z tym w jedno popołudnie.
Gdy weszli do pomieszczenia, znad biurka uniosła się głowa mnicha. Przecierał zaspane oczy ręką, a rękaw habitu miał mocno wygnieciony. Widocznie opierał się na nim podczas drzemki.
— Szczęść Boże, Shikamaru — pozdrowił go Naruto. — Czyżbyś znów medytował? — spytał z uniesionymi brwiami, na co tamten lekko się speszył.
— Nawet nie waż się o tym wspomnieć Danzo — ostrzegł go. — Bo… — urwał, dostrzegając Sasuke. — Wy się nie ważcie.
— Dobra, dobra, spokojnie. Nikomu ani słóweczka, prawda, Sasuke?
— Taa. A teraz pokaż nam, czym mamy się zająć i możesz iść medytować dalej.
— Pięć ostatnich regałów. Powodzenia. — I nie czekając, aż odejdą, znów ułożył się na blacie, niemal natychmiast zasypiając.
Skierowali się w wyznaczone miejsce, a im głębiej wchodzili, tym wyraźniej czuli zapach starości, kurzu i stęchłego powietrza. No tak, w końcu brat Shikamaru Nara, oprócz tego, że był śpiochem jakich mało, pełnił jeszcze zaszczytną funkcję największego lenia klasztoru. Wywietrzenie pomieszczenia, raczej przekraczało granice jego możliwości.
 Gdy dotarli do końca i przyjrzeli się regałom zawalonym księgami, skrzywili się na myśl, co ich czeka. Pierwszym, co zrobił Sasuke, było mocowanie się ze starymi, drewnianymi oknami, by choć trochę je uchylić. Udało mu się to dopiero, gdy bardzo mocno szarpnął za okiennice. Ale w efekcie stracił równowagę i wpadł na Naruto, który w międzyczasie musiał za nim stanąć.
— Matko Boska! Sasuke!
— Czemu się do mnie skradasz, młocie? — zawołał Uchiha, po czym zatkał sobie usta dłonią. — Wybacz, nie chciałem cię obrazić.
— Nic się nie stało, bracie. — Uzumaki wstał z podłogi, otrzepując habit. — Wiedziałem, że kiedyś zaczniesz przypominać człowieka, draniu! — rzucił bez zastanowienia. — Ups, teraz chyba ja ciebie obraziłem.
— Jesteśmy kwita. I tak nic się nie stało, zapomnijmy o tym. — Sasuke również poprawił szatę, choć chyba zrobił to tylko po to, by uniknąć patrzenia na Naruto.
Ciężko było mu się do tego przyznać, ale brakowało mu takich luźnych, beztroskich rozmów, kłótni i przepychanek słownych.
— Spoko. Zostawimy to w tajemnicy, ale jak będziemy sami, śmiało możemy sobie poużywać. Widzę w twoich oczach, że to cię poruszyło… — dokończył szeptem. — Ja też jestem tylko człowiekiem, Sasuke.
Uchiha stał i nie poruszył się, gdy poczuł jak ręka mnicha, zaciska się na jego nadgarstku i delikatnie ciągnie go w dół. Przykucnął obok siedzącego na ziemi mężczyzny i po długiej chwili ciszy odezwał się głosem wypranym z emocji.
— Przecież jesteś mnichem.
— Owszem. Ale nie oznacza to, że jestem kimś lepszym. Jestem słaby, jak wszyscy tutaj. Kiedyś bez przerwy starałem się medytować, pościć, zagłębić się w wiarę. Jednak odkryłem, że nie muszę tego robić. Samo to, że tu jestem, służę Bogu, mimo wielu obaw skrywanych w głębi serca, a także tęsknoty za zwykłymi rzeczami, daje mi szczęście. Uświadomiłem sobie, że trzeba podążać za tym, co się kocha.
— To zaskakujące, słyszeć to od ciebie.
— Ale to prawda. Myślisz, że nie tęsknię za poprzednim życiem? Byłbym głupcem, gdybym tego nie robił. Ale prawdziwym wstrząsem są nachodzące cię w środku nocy wątpliwości. Nie wiem, czy ty też je masz, jednak ten mrok dopadnie każdego. Tylko od nas zależy, czy stawimy mu czoła.
— Tak, to prawda. Mnie też niekiedy nachodzą takie chwile. Jednak staram się je zduszać.
— Nie rób tego. To, że się wahasz, nie jest czymś złym. To świadczy, że wciąż szukasz swojej drogi, stawiając sobie trudne pytania. To kolejny z kroków do utwierdzenia się w powołaniu.
— A jeśli się nie utwierdzę? Co wtedy? — Nie wiedział dlaczego to powiedział. Słowa wymknęły mu się ust i było za późno na udawanie. Po raz pierwszy podzielił się z kimś swoimi wątpliwościami i wcale nie był z siebie, w tym momencie, dumny.
Lecz Naruto nie zrobił z tego problemu. Wzruszył ramionami i przez krótką chwilę mu się przyglądał. Słaby podmuch powietrza rozwiał mu opadające na czoło kosmyki, a on machinalnie je odgarnął.   
— Wtedy zaczniesz żyć na nowo w świecie za murami. I mam nadzieję, że jeśli do tego dojdzie, odwiedzisz mnie kiedyś — zażartował Uzumaki, uznając rozmowę za zakończoną. Wstał i podał mu dłoń, by również się podniósł. I wtedy właśnie, coś się stało. Poczuli to obaj, nie umiejąc oderwać od siebie wzroku, pragnąc, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Mieli wrażenie, że to znak, ale żaden z nich nie chciał się odzywać, nie chciał przerwać tej magicznej chwili, gdy ich zetknięte dłonie elektryzowały i budziły dziwne doznania i uczucia. Mierząc się wzrokiem, powoli odsunęli się od siebie. Mieli wrażenie ogromnej straty, gdy kontakt został przerwany.
W ciszy zaczęli pracę. Uchiha, co jakiś czas zerkał na Naruto, próbując dojść do ładu z tym, co przed chwilą poczuł. To było niesamowite, zupełnie nieprawdopodobne. Serce biło mu w piersi jak oszalałe, a on modlił się, by Uzumaki, nie usłyszał jak mocno i głośno uderza. Ścisnęło go w żołądku z nadmiaru emocji.


Siedząc w stalli, mnisi śpiewali Salve Regina, a Uzumaki, czując ciepło bijące od Sasuke, z którym stykali się ramionami, błądził myślami zupełnie gdzie indziej. Nie skupiał się na prowadzonej mszy, wciąż przypominając sobie pewne dziwne i nurtujące go sytuacje.
Czuł, że jest często obserwowany przez młodego nowicjusza, ale nie znał powodu tych obserwacji. Lubił go, nawet bardzo. Mógł śmiało powiedzieć, że między nimi zawarta była jakaś cicha nić porozumienia. Od samego początku, mimo przepychanek słownych i kpiących uwag, Uzumaki szukał jego towarzystwa. Ostatnio prawie bez przerwy rozmyślał nad tym, co oznacza życie w klasztorze. Skąd nagle brały się te myśli? Nie wiedział, tak samo jak nie umiał ich powstrzymać. Wdzierały się do jego głowy, przypominając mu jego ideały, gdy sam dopiero wstępował do zakonu. Pełen był przekonania, że wszyscy tutaj będą się kochali i obdarzali wzajemną miłością i troską, jednak rzeczywistość była zgoła inna. Okazało się, że mnisi nie różnią się wiele od ludzi z zewnątrz. Potrafią gderać i narzekać godzinami, a nawet okazywać złośliwość. Niektórzy byli już tak zniedołężnieli, że nie opuszczali swoich cel, a kilkoro było tak zapatrzonych w ideały Kościoła, że co chwilę pisali listy z postulatami do papieża.
Nie potrafił usiedzieć w miejscu, kręcąc się okrutnie w ławce, powodując że znajdujący się blisko niego mnisi rzucali mu karcące spojrzenia. Opat prowadzący nabożeństwo również to zauważył, jednak z jego strony nie nastąpił żaden atak. Za to przeor Danzo wpatrywał się w niego zmrużonymi oczami i Naruto powtarzał sobie jak mantrę, że ma zachować spokój. Zacisnął palce na brewiarzu i spuścił wzrok, bo twarde spojrzenie przełożonego nie było przyjemne. Przecież nie robił nic złego! Spędził w opactwie pięć lat i rzadko zdarzało się, żeby ogarniały go takie myśli, jak te obecnie. Podobało mu się tutaj, mimo monotonii takiego bytu i nigdy się nie uskarżał na brak czegoś, czego mieć nie może. Podniósł głowę i wpatrywał się w kościelny ołtarz, pozwalając, by ogarnął go spokój i skupił się na głoszonym kazaniu.


Następnego dnia znów wszyscy mnisi udali się poza teren klasztoru, wykorzystując dobrą pogodę do pracy. Sasuke dyskretnie obserwował Naruto. Nie było widać po nim zmęczenia, choć wczoraj dla zabawy urządzili sobie zawody, kto szybciej przekopie pas ziemi. Rywalizacja zakończyła się wygraną Sasuke, a w nagrodę otrzymał oklaski i wiele słów uznania. Uchiha czuł, że bolą go mięśnie i zastanawiał się, czy Naruto też odczuwa skutki wczorajszej pracy. Trudno było to stwierdzić, bo Naruto w każdych okolicznościach, mimo spływającego z czoła potu, uśmiechał się i żartował.
Sasuke, trzymający się nieco na uboczu, wsłuchiwał się w wesołe przekomarzanki Naruto i Kiby. Wielokrotnie był zaskakiwany jego zachowaniem, jednak po czasie przywykł do nich. Głośny śmiech i krzyki stały się dla niego czymś, z czym utożsamiał tego mnicha. W końcu nie raz zaśmiał się pod nosem, widząc, jak Uzumaki biega w kółko, bo czegoś zapomniał lub gdy wywracał się na prostej drodze. Kręcił wtedy głową z politowaniem, ale Naruto nic sobie z tego nie robił. Szczerzył się do niego radośnie za każdym razem, gdy coś nawywijał.
— Jesteś łamagą, młocie — powiedział, gdy wracali do klasztoru, a Naruto został z tyłu, bo zaplatał się we własny habit.
— A ty jesteś niemiły — odparował natychmiast, jednak nie złośliwie. — Mógłbyś mi pomóc. Zrób dobry uczynek dla bliźniego.
— Że niby dla ciebie?
— No, a widzisz tutaj kogoś innego?
— Całą grupę mnichów, jakieś sto metrów przed nami. — Chwycił zaplątany materiał i szybkim ruchem wygładził go.
— Dziękuję, mimo twojej niechęci.
— Wcale nie jestem zniechęcony. — Sasuke zmrużył oczy, a gdy to nie pomogło, osłonił oczy przed słońcem dłonią. — Lepiej chodźmy, bo będą za nami czekać — dodał, ruszając za innymi.
— Czekaj! — zawołał za nim, jednak nowicjusz nie zatrzymał się. — Sasuke, stój!
— Chyba lepiej nie. Jak znów się zaplątasz, to się spóźnimy, a tak to przynajmniej ja dotrę na miejsce o czasie. Przekażę im, że prawdopodobnie leżysz gdzieś na drodze, to ktoś wyjdzie cię szukać, a teraz wybacz, ale jestem głodny.
— Ej, ja też jestem głodny! — wrzasnął Uzumaki. — Pomóż mi, draniu!
— No dobra, już dobra. — Schylił się i pomógł mu wstać, a jego serce zabiło mocniej, gdy tylko ich skóra zetknęła się. Właśnie dlatego nie chciał mu na początku pomóc. Bał się tego, co się z nim dzieje.
Nie wiedział jednak, że Naruto sam prowokuje takie sytuacje. Szybko odsunął się od niego i ponowił marsz do zakonu. Czuł, że po plecach spływa mu zimna strużka potu, a na twarzy wykwitają czerwone plamy. Wziął głęboki oddech i starał się uspokoić. Chyba potrzebował samotności. Coś było stanowczo z nim nie tak, skoro reagował na tak dziwnie na zwykły kontakt z drugą osobą. Z drugim mnichem w dodatku.
— Sasuke, poczekaj no! Bo poskarżę się opatowi, że zostawiasz mnie na pastwę losu!
Uchiha usłyszał głuchy trzask i z niedowierzaniem spojrzał na ponownie leżącego na ziemi Naruto. Ten szybko zaczął wstawać, korzystając z okazji, że Uchiha się zatrzymał.
— No tak — zaczął kpiąco Sasuke. — Każdy dwór ma swojego błazna. — odwrócił się na pięcie, nie zwracając uwagi na jego zdziwienie.
Naruto zatrzymał się w pół kroku, gdy to usłyszał. Zdziwił się, bo chyba pierwszy raz Sasuke wykazał jakieś poczucie humoru. Zaśmiał się głośno, szczęśliwy, że chyba zdobył kolejnego przyjaciela. Lecz przez jego umysł znów przebiegło wspomnienie dotyku i nie roztkliwiając się dłużej nad sobą, z ociąganiem ruszył z miejsca. Znów czuł, że odbędzie ze sobą mentalną rozmowę. Gdy patrzył na plecy oddalającego się bruneta, ten odwrócił się przez ramię i lekko uśmiechnął. Samymi kącikami warg, ale to zdecydowanie był uśmiech. Tak, teraz Uzumaki był pewien, że wszystko będzie dobrze i z czasem wszystko się ułoży.


— Idziemy? — Naruto otarł ręką pot z czoła, a następnie poprawił pas od habitu, ściskając go odrobinę mocniej. — Muszę się wykąpać.
— Ja też. Chodźmy. Albo najpierw chwilę odpocznijmy.
Wspólnie, ramię w ramię skierowali się do zacienionego miejsca. Oprócz nich nikogo w sadzie nie było. Przez ostatnie dwie godziny Naruto i Sasuke zrywali jabłka, które zakon dostarczał do pobliskiej wioski. Mieszkańcy za skromną opłatą kupowali owoce, by robić z nich przetwory i soki, zapewniając tym samym utrzymanie sobie i rodzinom. Zakon również na tym korzystał, więc taki układ wszystkim odpowiadał. Jednak niemiłosierny upał, był przeszkodą dla starszych i mniej sprawnych zakonników, przez co, po uzyskaniu zgody opata, Sasuke i Naruto poszli sami. Wśród drzew panowała duchota, jednak z upływem godzin cień stawał się większy i dawał lepsze schronienie. Na początku, tak jak i zawsze, zaczęli rywalizować. Tym razem, ustalili, że zwycięży ten, który jako pierwszy napełni piętnaście skrzynek. Zremisowali, bo obaj w równym czasie, wsypali do ostatniej skrzynki wiadro owoców.
— Brawo, Sasuke. — Zdyszany Uzumaki, oparł ręce na kolanach, próbując zaczerpnąć tchu. Twarz miał czerwoną i spoconą, ale nie stanowiło to żadnej przeszkody, dla szerokiego uśmiechu. — Świetnie nam poszło. Ojciec Sarutobi będzie zadowolony.
— Tobie również należą się gratulacje, Naruto. — Sasuke oparł się o pień drzewa i podwinął rękawy. Przejechał ręką po włosach, chcąc poprawić opadające kosmyki.
— Czemu ich nie zetniesz? — spytał Naruto.
— Bo… przypominają mi o kimś.
— O kim? — dociekał zaintrygowany mnich.
Sasuke, wziął głęboki oddech i spojrzał w górę, obserwując liście. Chciał się już odezwać, jednak w gardle stanęła mu ogromna gula, że nie mógł wykrztusić słowa. Jednak gdy patrzył na Uzumakiego, coś wewnątrz niego kazało mu w końcu powiedzieć to, co leżało mu na sercu. Błękitne oczy Naruto spoglądały na niego bystro, jednak bez ponaglenia.
— O moim starszym bracie — odważył się powiedzieć szeptem. Czuł, że za chwilę zdarzy się coś, co pomoże mu przetrwać tę rozmowę. Nie wiedział skąd wzięło się to przypuszczenie, miał wrażenie, że czuje obok siebie jakąś obecność, która szepcze mu do ucha pocieszające słowa. — On… — urwał, zbierając się na odwagę, by opowiedzieć całą historię, jednak znów głos go zawiódł. Milczał długą chwilę, aż poczuł, że jego opiekun, siada obok niego. Spojrzał na niego kątem oka i zobaczył, że ten z lekkim uśmiechem wpatruje się w bezchmurne niebo. Wyglądał, jakby go w ogóle nie słuchał i nie zwracał na niego żadnej uwagi. Wtem Sasuke spostrzegł, że Uzumaki ściągnął z siebie szkaplerz – płachtę materiału, zakładaną na habit, i wszystko co miał zamiar powiedzieć, wypadło mu z głowy. Przyglądał się umięśnionej sylwetce mnicha i czuł, że jego myśli, które do tej pory skrzętnie ukrywał, starając się znosić je w milczeniu, wyciekają z niego niczym lawa podczas wybuchu wulkanu. Wstał i bez słowa wyjaśnienia odszedł, przerażony samym sobą, swoimi wizjami i zdradliwą wyobraźnią. Słyszał, że Naruto go woła, jednak nie zatrzymał się. Zaczął biec, zupełnie nie przejmując się tym, że go zostawił. To, co wyobrażał sobie, siedząc przy nim, było złe i to od tego chciał uciec.
Naruto, gdy dotarł do klasztoru, zobaczył mnichów szykujących się do nabożeństwa. Jednak on nie miał zamiaru w nim uczestniczyć, bo bardziej zależało mu na znalezieniu Sasuke. Nie wiedział co niego wstąpiło, że zerwał się i uciekł, ale obawiał się, że to mogło być po części jego winą. Pragnął z nim porozmawiać, wyjaśnić sytuację i zapewnić, że nie będzie naciskał już nigdy więcej. Po prostu wydawało mu się, że Uchiha jest już gotowy, do rozmowy o przeszłości. Jednak najprawdopodobniej jego demony wciąż były żywe i raniło go każde wspomnienie o poprzednich zdarzeniach. W końcu udało mu się go odszukać, przy wejściu do refektarza. Wydawało się, że już doszedł do siebie, bo nie okazywał oznak zdenerwowania, gdy go dostrzegł. Naruto jak gdyby nigdy nic, podszedł i z wesołym uśmiechem, spytał:
— Widziałeś gdzieś opata?
— Nie.
— To dobrze, pewnie już przygotowuje się do wieczornej mszy. Idziesz?
— Tak, idę. — Sasuke, który podczas biegu do klasztoru, zmęczył się, ale również przemyślał kilka spraw, wyminął go i ruszył przodem.
— Matko, pali się gdzieś? Wszyscy cały dzień biegają. — Pokręcił głową z dezaprobatą i spokojnie ruszył za nim.
Znajdzie czas na wyjaśnienie wszystkiego. Kiedyś na pewno, jednak jeszcze nie dziś.

***

— Hej, Naruto! — Kiba, który opuszczał właśnie łazienkę, zatrzymał się, gdy zobaczył, że dwóch mnichów, ma zamiar skorzystać z kąpieli. — To już jutro, prawda? — Wyszczerzył się radośnie i sugestywnie poruszył brwiami. — Nie mogę się doczekać! Och, Boże wybacz mi moją pychę!
— Bóg na pewno ci wybaczy, bracie. — Uzumaki śmiał się głośno z zachowania zakonnika. — Mówisz to co roku, i co roku, kończysz tak samo. Ciekawe czy opat, nie wymyśli ci jakiegoś innego zajęcia, żeby uniknąć kolejnej katastrofy.
Sasuke, który do tej pory tylko słuchał, ze zdziwieniem przyglądał się rozmawiającym, a po chwili spytał:
— Jakiej katastrofy? O czym wy w ogóle mówicie?
— No tak, przecież, ty nic nie wiesz! — Kiba złapał się za głowę. — Kończy się okres leżakowania piwa. Niedługo będziemy je rozlewać do butelek i przy okazji degustować.
— Piwa? — wyjąkał zaskoczony do granic Sasuke. — Robicie tu piwo?!
— Oczywiście — odezwał się Naruto. — A Kiba co roku się upija — parsknął pod nosem. — Niedługo sam się przekonasz.
— Pijecie piwo? — znów spytał Uchiha, bo myślał, że właśnie się z niego nabijają. — Przecież opat, przeor i zakazy i no…
— Bracie Sasuke. — Oficjalny ton dobiegł ich z zza pleców i wszyscy trzej odwrócili się w tamta stronę. Opat Sarutobi stał z założonymi rękami, a jego oczy lekko zmrużone, sprawiały, że twarz staruszka wyglądała poważnie.
— Dlaczego sądzisz, że zakonnicy nie mogą mieć żadnych uciech? Przecież to, że służymy Bogu, nie znaczy, że musimy zamknąć się na świat.
— Tak, ojcze przełożony. Masz rację. Wybacz mi, proszę, moje ograniczenia. — Skłonił pokornie głowę. Chwili poczuł na włosach ciężar, i domyślił się, że to opat położył na niej swoją dłoń.
— Nic się nie stało, bracie Sasuke. Mam nadzieje, że jeszcze nie raz uda się nam ciebie zaskoczyć. — Z dobrotliwym uśmiechem na ustach odszedł, zostawiając ich samych.
— No, no Sasuke. Chyba będziesz miał przyjemność uczestniczyć w procesie rozlewania. Już opat tego dopilnuje. — Kiba mrugnął porozumiewawczo do niego, a Uchiha wykrzywił delikatnie wargi, w imitacji uśmiechu. — Idę, a wy później dołączcie do nas na mszy.
— Skoro ty będziesz uczestniczył, to ja również.
— Skąd wiesz?
— Zapomniałeś? Jestem twoim opiekunem podczas nowicjatu. I coraz bardziej ta rola mi się podoba. — Zaśmiał się głośno, a następnie klepnął go delikatnie w plecy. — Tam gdzie ty, tam i ja. A teraz chodźmy. Kąpiel czeka.

Tak jak Naruto powiedział, późnym popołudniem obaj zostali wezwani do opata, który oficjalnie nakazał im pracę przy produkcji i rozlewaniu piwa. Gdy wracali do cel, Naruto szczerzył się radośnie, jednak Uchiha wymuszenie odpowiadał na jego zaczepki i żarty. Był trochę spięty, co Naruto wyczuwał, jednak umiejętnie nie pytał go o przyczynę. Od czasu, gdy brunet w panice uciekł z sadu, Uzumaki postanowił sobie, że nie będzie więcej ingerował w jego sprawy z poprzedniego życia. Wolał, by brunet sam przyszedł i powiedział, o co chodzi. Bo że coś było nie tak, wiedzieli obaj, jednak żaden z nich nie poruszał tego tematu. Uzumaki, bo przeczucie mu mówiło, żeby nie naciskać, a Sasuke, bo nie chciał dopuścić na wierzch swoich myśli, uparcie spychając je na sam dół świadomości. Taki stan trwał już od kilku dni, może więcej, jednak dopiero teraz Uzumaki zauważył, że coś się dzieje z Sasuke. Zastanawiał się, czy jest to związane z wiarą i powołaniem, bo być może właśnie to go dręczyło. Pomyślał, że może jutro, jak uda mu się wmusić w niego trochę alkoholu, przeprowadzi z nim rozmowę.
 Gdy dotarli na miejsce, Naruto ze zdziwieniem zobaczył, że brunet po szybkim pożegnaniu, zamknął drzwi od swojej celi. Nawet nie zapalił światła, a Uzumaki po raz kolejny stał, wpatrując się w drzwi. Nasłuchiwał chwilę, jednak oprócz szurania, nic nie dosłyszał. Wzruszył ramionami i udał się do siebie.
Włączył małą lampkę i klęknął, odmawiając wieczorną modlitwę. Do kolacji mieli jeszcze godzinę i Uzumaki chciał wykorzystać ją na kolejną analizę sytuacji. Chciał jakimś sposobem dotrzeć do Sasuke, pomóc mu. Ale po chwili uświadomił sobie coś jeszcze. Że mimo czasu jaki spędzają razem, on wciąż o nim myśli. Zupełnie jakby ktoś włożył mu do głowy jakąś taśmę z filmem i cały czas odtwarzał. Takie obrazy towarzyszyły mu za każdym razem, gdy był sam. Bez niego.

***

Uchiha leżąc w ciemności, prowadził mentalną rozmowę sam ze sobą. Stało się to, czego tak bardzo się obawiał, wstępując w mury zakonu. Powoli na wierzch wychodziła jego prawdziwa natura, a tego nie chciał. Teraz zaciskał ręce na kocu, jednak te co chwilę próbowały ześlizgnąć się niżej. Prosił Boga o więcej siły, by móc oprzeć się tej pokusie, jednak od jakiegoś czasu to przestało wystarczać. Zacisnął zęby, spazmatycznie oddychając. Powoli popadał w obłęd. Wzbraniał się przed zamknięciem oczu, bo wtedy, w ciszy i ciemności, nawiedzał go jeden obraz. Wolał już nie spać, niż doświadczać tego dokuczliwego uczucia. Kręcił się, próbując walczyć z coraz silniejszą chęcią poddania się. Wciąż zadawał sobie pytanie: „dlaczego”? Jednak odpowiedź nie nadchodziła, a on był coraz bardziej przerażony tym, co się z nim działo.
Zmęczenie, które czuł, nie było jeszcze na takim poziomie, by zasnąć od razu, po zamknięciu oczu. Coraz bardziej rozdygotany, zagryzał wargi, odsuwając jak najdłużej w czasie to, co raczej nieuniknione. Jednak i tym razem, pomału, powolutku, przymykał powieki. Sprzeczne emocje kotłowały się w nim, a on chciał odrzucić to co złe, lecz przyjemność, która się przed nim rysowała, kusiła jak sam diabeł. W końcu zacisnął mocno oczy i zrobił to. Pozwolił, by umysł zalały mu setki wspomnień, w których niezmiennie był jeden główny bohater. Naruto. Jego opiekun, mentor, brat. Zakonnik jak on. Osoba duchowna, marząca o tym, żeby służyć Bogu, a jego głównym celem było zostać opatem.
Jak to możliwe, że Sasuke miał myśli, które niekoniecznie były czyste? Nawet nie niekoniecznie, bo na pewno. Były złe, brudne i nie powinny w ogóle się zacząć.
 Teraz, gdy dłonie już wślizgnęły się już pod koc i torowały sobie drogę do jego męskości, Sasuke zupełnie zapomniał o wszystkim. Nie obchodził go, że leży na twardym, niewygodnym łóżku, że w każdej chwili ktoś może wejść i, mimo ciemności, domyślić się, co robi. Liczyło się tylko to elektryzujące uczucie przyjemności, gdy ręka ruszała się metodycznie w górę i w dół, a Uzumaki w jego wizji uśmiechał się do niego. Opalona od pracy na słońcu skóra, blond kosmyki, opadające na twarz i błękitne oczy, błyszczące, za każdym razem jak widziały Uchihę. Zwiększył nacisk i przyspieszył, a po chwili w głowie cieszył się widokiem Naruto wychodzącego w kłębach pary spod prysznica, owiniętego ręcznikiem w biodrach. Pojedyncze krople wody, spływały mu po skórze, chowając się w różnych zagłębieniach ciała. Sapnął cicho, tym razem wyobrażając sobie, jak razem wracają do klasztoru, a Uzumaki w akcie odwagi, całuje go namiętnie. Zaczął haustami łapać powietrze, czując, że zbliża się do końca. Zacisnął usta, by nie wydobył się z nich najcichszy nawet dźwięk i poddał się rozchodzącym spazmom rozkoszy.

***

 Po południu po klasztorze miała być oprowadzana spora grupka turystów, więc większość mnichów zajmowała się sprzątaniem zakonu. Sasuke i Naruto, jako że przez ostatnie tygodnie wyciskali z siebie siódme poty podczas prac fizycznych byli zwolnieni z tego obowiązku. Opat dał im większą część dnia wolnego. Musieli tylko stawiać się mszach i posiłkach.
Sasuke, który miał już dość unikania tematu swojego przystąpienia do opactwa, postanowił wyjaśnić tę kwestię. Nie był gotów, by mówić o tym przy innych, wolał żeby tylko Naruto znał prawdę. Poprosił go więc, by w ramach relaksu przeszli się nad pobliską rzekę.
— Sam się sobie dziwię, że jeszcze cię tu nie przyprowadziłem. Ale chyba nie było wcześniej czasu. To miejsce ma w sobie urok, prawda? — zachwycał się Naruto.
— Rzeka jak rzeka, a trawa jak wszędzie. Nic ciekawego.
— Jesteś draniem. Skoro marudzisz, to po co tu przyszliśmy? — spojrzał na niego z ukosa, wyraźnie pokazując, że jest niezadowolony z jego opinii. Skrzyżował ręce na piersi i z oburzeniem maszerował obok Sasuke. Gdy jednak tamten się zatrzymał, zrobił to samo.
— Chcę powiedzieć ci o Itachim. — Brunet spojrzał mu prosto w oczy, a Naruto momentalnie przestał udawać obrażonego.
— Jeśli ten temat jest zbyt trudny, to nie zmuszaj się — rzekł cicho.
— Chcę, rozumiesz?
Uzumaki nie odpowiedział, tylko czekał cierpliwie, patrząc jak Uchiha zbiera się w sobie.
— Itach, zabił naszych rodziców. Mnie też chciał zabić. — Tym razem głos nie zadrżał mu ani przez sekundę.
Oczy Naruto rozszerzyły się z szoku, przyjmując te informacje do wiadomości.
— Jak to? — wyjąkał totalnie zaskoczony. Akurat takiej rewelacji, nie spodziewał się usłyszeć.
Sasuke nabrał powierza do płuc i mówił opanowanym, spokojnym tonem, a obojętny wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Zupełnie jakby recytował wyuczony na pamięć fragment. Naruto zachował milczenie, ale w sercu czuł coraz większy ból. To o czym Sasuke opowiadał było straszne. Pożar, śmierć rodziny, a najgorsze, że wszystko zostało spowodowane przez jego starszego brata.
— Ale — odważył się mu przerwać. — Czemu powiedziałeś w sadzie, że chcesz o nim pamiętać?
Sasuke chyba po raz pierwszy obrzucił go lodowatym spojrzeniem. Naruto przeszły ciarki, bo wyraz jego twarzy był bardzo niepokojący.
— Bo nie chcę stać się taki jak on. — Sasuke  odparł z mocą. — Dlatego tu przybyłem. By oddać swe życie Bogu i żeby miał mnie w swej opiece, rozumiesz? Bym to ja nigdy nikomu nie wyrządził żadnej krzywdy.
Naruto zrozumiał tylko tyle, że przez Sasuke przebijała się ogromna rozpacz. Tęsknota, poczucie straty i starach – to mógł wywnioskować z jego postawy. Jednak to nie był czas na bezczynne stanie. Naruto potrzebował działania, musiał szybko coś zrobić.
— Na pewno się taki nie staniesz. Jesteś kimś innym niż on, kimś, kto wie co jest dobre, a co złe. Nie popełnisz cudzych błędów, bo nie jesteś nim. Po prostu, ty jesteś Sasuke i koniec.
Uchiha powoli odwrócił się w jego stronę,  bo podczas mówienia, stanął bokiem. Tak było mu łatwiej.
— Wiesz, że to zabrzmiało okropnie, prawda? — spytał brunet unosząc lekko brew w górę. — Pocieszanie kogoś, nie jest twoją mocną stroną.
— A potrzebujesz go? — Uśmiechnął się chytrze. — Mogę użyczyć rękawa, jeśli trzeba. Ale nie sądzę, byś miał zamiar płakać, co draniu?
— To chyba oczywiste, młocie. — Sasuke odezwał się zjadliwie, zupełnie zapominając o tym, że przed kilkoma chwilami na nowo przeżywał sceny z przeszłości.  
— Również chcę ci coś powiedzieć, ale chodźmy wzdłuż brzegu. — Naruto spoważniał, co Sasuke zaraz zauważył. — Taka piękna pogoda, że szkoda stać w miejscu. — Oczy mu błyszczały, co nie umknęło uwadze Sasuke.
— Jasne, możemy pospacerować.
Idąc z nurtem biegnącej rzeki, coraz bardziej oddalali się od terenów opactwa, ale żaden z nich nie zwrócił na to uwagi. Cisza, przerywana świergotem ptaków nie była krępująca. Jednak Sasuke, który zdążył już ochłonąć po przypomnieniu sobie wszystkich bolesnych chwil, zerkał na Uzumakiego zdecydowanie za często. Chyba chciał, by ten w końcu się odezwał.
— Mam nadzieję, że nie pomyślisz, że wstąpiłem tutaj z desperacji. — odezwał się mając dość napięcia, które odczuwał.
— Ależ skąd! — zaprzeczył Naruto. — Nie tylko ty przeżyłeś w swoim życiu tragedię — dodał ciszej.
— Przeżyłeś... — nieskończone pytanie zawisło między nimi, a Uchiha zrozumiał. Najprawdopodobniej Naruto również krył za sobą coś, co było bardzo bolesne. Nie naciskał,  bo nie chciał. Jemu samemu było ciężko mówić o sobie, spodziewał się więc, że mnichowi, też nie jest łatwo.
— Owszem, moja przeszłość też jest smutna, choć zapewne nie tak bardzo jak twoja. — Naruto spojrzał w górę, na płynące leniwie chmury, by po chwili kontynuować: — Ja nie znam rodziców. I nigdy ich nie poznałem. Zginęli jak byłam malutki. Od tego czasu zajmował się mną opat Sarutobi.
Sasuke wybałuszył na niego oczy. Nigdy, nawet przez myśl mu nie przeszło, że Naruto wychował się w zakonie. A najprawdopodobniej, tak właśnie było.
— Czy, to znaczy, że…
— Nie. Klasztor nie jest moim domem. — Tym stwierdzeniem Uzumaki rozwiał jego wątpliwości.  I spowodował, że poczuł ulgę tak ogromną, że ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
— Wychowałem się w tej wiosce, a opat pomagał moim dziadkom, bo byli w podeszłym wieku. To wszystko.
Uchiha uznał, że nie będzie go o nic więcej pytał. Jednak, patrząc na jego profil, nie umiał się powstrzymać.
— Te blizny, które masz są śladami wypadku? — spytał z udawanym spokojem Sasuke.
— Tak — odparł krótko Naruto, nie wdając się w szczegóły.
Uchiha już otwierał usta, jednak zamknął je, bo uświadomił sobie, że nie wie co powiedzieć. Drugi mnich natomiast, po chwilowym zamyśleniu, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się szeroko i powolnym krokiem ruszył z powrotem, a Sasuke za nim. Obaj wiedzieli, że została między nimi zawiązana kolejna nić porozumienia.

***


— Kiba! Miało cię tu nie być! — zawołał Naruto, zauważając jak mnich schodzi po schodach do klasztornej piwnicy. — Ty kombinatorze! — uśmiechnął się półgębkiem.
— Oj tam. Nie marudź, Naruto. Lepiej jak wam pomogę, to szybciej skończymy. I będziemy mogli…
— Nawet o tym nie myśl Kiba! — Uzumaki pogroził mu żartobliwie palcem. — Wszystko w swoim czasie, spokojnie.
— Jeśli rok w rok się upijasz, to lepiej słuchaj Naruto — wtrącił się Sasuke. — Jak skończymy, to przyniesiemy ci trochę do celi. Tutaj lepiej nie pij, bo jeszcze po schodach nie wejdziesz — dodał kpiąco.
— Jak śmiesz! — zaperzył się Inuzuka, chcąc bronić swojego nadwątlonego honoru. — Zawsze udawało mi się wejść po schodach samemu!
— Jasne, ale tylko jak ktoś podtrzymywał ci prosto plecy.
— I ty, Naruto, przeciwko mnie? — zawołał zdziwiony, jak również rozczarowany, że został odsunięty od tego zadania. — Jesteś wredny.
— Nie jest wredny, tylko prawdomówny — ponownie odezwał się Sasuke.
— Co wy? Zmówiliście się? Dajcie spokój, co? Przecież nic takiego się nie stanie, jak posiedzę z wami. Szybciej skończymy…
— Tak, ale za to to my, a nie ty, będziemy leżeć kilka godzin krzyżem w kościele, jak Danzo cię tu znajdzie.
— Cykory.
— A ty jesteś bliski osiągnięcia stadium mnicha alkoholika — odparował natychmiast Uchiha, a Uzumaki słysząc to parsknął śmiechem.
— Dobrze, niech wam już będzie. Ale za to, macie mi przynieść pięć butelek, jasne?
— Dobra, dobra — Naruto wciąż uśmiechnięty, kiwnął na niego ręką. — A teraz zmykaj, bo nikt nie ma ochoty nabawić się artretyzmu od zimnej posadzki.
Kiba wyszedł, wciąż niezadowolony, a oni metodycznie i spokojnie zabrali się do pracy. Sasuke, który jak dotąd nigdy nic podobnego nie robił, wsłuchiwał się w polecenia Uzumakiego, a gdy miał z czymś problem bądź nie rozumiał fachowego nazewnictwa, nie bał się pytać. Ciężkie beczki toczyli razem, umieszczali je na podpórkach i wkładali do nich dyfuzor. Po obowiązkowej degustacji i stwierdzeniu, że piwo jest dobre, napełniali butelki i korkowali je. Żaden z nich nie zwracał uwagi, że coraz bardziej szumi im w głowach, a wszystko dzieję się jakby w zwolnionym tempie.
— Chyba koniec. — Naruto potarł twarz rękoma. — Teraz możemy odpocząć.
— Czyli, że wracamy na górę?
— Nie, skąd! Posiedzimy tu jeszcze chwilę, żeby w spokoju się napić.
— Ty naprawdę masz zamiar się upić?
— Nie wiem, to zależy. Choć w twoim towarzystwie to chętnie — palnął bez zastanowienia.
Tak naprawdę, to Naruto zamierzał zrealizować swoje postanowienie. Że w końcu, porozmawia z Sasuke i dowie się, czemu ten wstąpił do klasztoru i dlaczego uciekł wtedy z sadu.
Wyciągnął z najbliższej skrzynki dwie butelki i podał jedną nowicjuszowi. Usiadł na starej drewnianej skrzynce i powoli zaczął sączyć napój.   
— Czy to nie dziwne? — spytał cicho Sasuke.
— Ale co dokładnie? — zdezorientowany Naruto, nie wiedział, co ten ma na myśli.
— To wszystko tutaj. Byłem przekonany, że klasztor to miejsce żelaznych zasad i przesiąknięte świętością, do granic możliwości, a tymczasem… — przerwał, szukając w myślach odpowiedniego słowa.
Naruto zadowolony, że Uchiha ułatwił mu zadanie, rozpoczynając temat, wziął kolejny łyk i czekał, aż ten dokończy. Nie popędzał go, ani nie podpowiadał. Chciał usłyszeć, jakie jest jego zdanie, więc cierpliwie czekał.
— Wszystko jest takie zwyczajne — wyrzucił z siebie młodszy mnich. — Wstępując tutaj, czuję, jakbym pozbył się wszelkich iluzji.
— Tak, masz całkowitą rację. Wielu się wydaje, że nie robimy nic poza klęczeniem i modlitwą. Ja również byłem przekonany, że takie miejsca są inne. I również, jak ty, po czasie, zdałem sobie sprawę, że byłem w błędzie. Ale nie powiem, żeby to było złe. Odpowiadają mi takie warunki.
Uchiha chwilę ważył jego słowa, bo jakoś nie umiał mu na nie odpowiedzieć. Czy jemu się tutaj podobało? Podniósł wzrok na twarz Uzumakiego. Podobał mu się on. Naruto. Wiedział, że żywi do niego uczucia, ale o tym nie mógł powiedzieć głośno, bo starszy zakonnik na pewno nie myślał podobnie. Jednak, pijąc podane przez niego piwo, Sasuke kontemplował jego urodę i po raz setny zadawał sobie pytanie, dlaczego akurat w nim musiał się zakochać? Bo, że się zakochał, wiedział na pewno. Jak inaczej wyjaśnić to ciągłe śledzenie go wzrokiem i… Może gdyby spotkali się kiedyś na ulicy, coś by z tego wyszło. Naruto był otwarty, przyjacielski i szczery. Do tego był przystojny. Chętnie słuchał jego opowieści, jak w dzieciństwie płatał innym psikusy, jak spędzał czas z rodziną i przyjaciółmi.
 Teraz Naruto opowiadał, popijając leniwie piwo, jak jego nieżyjący już dziadek, Jirayia, uczył go pływać. Sasuke napawał się jego łagodnym głosem i brał kolejne łyki, systematycznie opróżniając butelkę. Piwo było dobre i nadzwyczaj łatwo przyszło mu pogodzić się z tym, że alkohol na terenie klasztoru nie jest tematem tabu. Rozkoszował się więc smakiem i widokiem mnicha, którego miał przed sobą.
— Zawsze jesteś taki radosny? — Pytanie zadane przez Uchihę, wytrąciło blondyna z opowiadanej właśnie historii.
— Chyba tak, a czemu pytasz? Przeszkadza ci to? — Nie wiedział, czemu drąży temat, chyba po prostu chciał zacząć z brunetem niezobowiązującą rozmowę. No i może udałoby mu się skłonić go, by powiedział coś o sobie, bo zauważył, że skrupulatnie unika tego tematu. Nie chciał naciskać, lecz był zaintrygowany tym, co ten jeszcze ukrywał.
— Nie.
Naruto ze zdziwieniem obserwował, jak ten gniewnie odwraca głowę. Nie umiał go rozgryźć. Raz Sasuke był spokojny i opanowany, innym razem ostentacyjnie kończył jakiś temat, bądź wcale się nie odzywał. Często jednak Uzumaki czuł, że młody zakonnik go obserwuje. Z początku myślał, że robi to dlatego, żeby lepiej poznać zwyczaje panujące w zgromadzeniu, ale odrzucił to założenie, bo Sasuke ze wszystkim radził sobie świetnie. Niejednokrotnie był świadkiem, z jaką łatwością radzi sobie z życiem w murach zakonu. Nie było nic, co sprawiło by mu trudności, a wymagające wysiłku zadania zajmowały mu mniej czasu niż innym, bardziej doświadczonym osobom.
— Sasuke, wszystko w porządku? Uraziłem cię czymś? — próbował dociekać Naruto, bo nie chciał, by nastały między nimi nieporozumienia.
— Tak, w porządku — odparł, jednak dalej wpatrywał się w punkt na szarej ścianie.
— To dobrze. Jednak jeśli zrobiłem coś nie tak, a ty nie chcesz mi o tym powiedzieć, to przyjmij moje przeprosiny.
Sasuke wstał i przeszedł pod ścianę. Ukucnął pod nią i oparł się plecami o chłodny mur. Nieświadomie, bez udziału woli, zerkał na Uzumakiego. Cisza przeciągała się, ale niewiele go to obchodziło. Delektował się towarzystwem chłopaka, całkowicie rozluźniony i zadowolony, że są sami. Kiba, tylko by im przeszkadzał, więc cieszył się, że udało im się go spławić.
— Dlaczego tak mi się przyglądasz?
Uchiha podskoczył, gdy to usłyszał i speszony odwrócił szybko głowę w drugą stronę. Przyłapał go. Naruto wiedział, że go obserwował. Wkradający się policzki rumieniec, był na szczęście niedostrzegalny dla jego oczu, poprzez panujący wokół półmrok. Przyłożył szyjkę butelki do ust i wypił kilka łyków, zyskując tym kilka chwil na znalezienie wymówki. Choć jasnym było, że mu nie odpowie. Bo jak? Miał wstać, podejść i rzucić mu w twarz, że prawdopodobnie się w nim zakochał? Zostałby wyrzucony z zakonu w mgnieniu oka i nigdy więcej by go nie zobaczył. Usłyszał szelest materiału i wiedział, że ten się zbliża. Skrzywił się wewnętrznie, bo będąc w stanie lekkiego upojenia alkoholowego, nie był pewny swoich własnych odruchów. A w dodatku, siedząc pod ścianą, nie miał również żadnej drogi ucieczki, nie mówiąc o spożytym alkoholu, utrudniającym reakcje.
— Sasuke?
Brunet nie reagował, konsekwentnie wpatrując się w ścianę obok. Liczył, że Uzumaki nie będzie dociekał, bo to nie było w jego stylu. Jednak chyba znów, nie docenił mocy alkoholu i tego, że ludzie po jego spożyciu zmieniają swój sposób postępowania. I właśnie wtedy dostrzegł szansę. Ścisnął mocniej butelkę, równocześnie prosząc Boga, by wybaczył mu, to co zamierzał zrobić.
— Czy jest coś, co cię gnębi? Mi możesz powiedzieć, spróbujemy razem stawić temu czoła — wpatrywał się w niego intensywnie, pochylając się nieco w przód. — Proszę, porozmawiaj ze mną.
— Ty. — Mnich, odwrócił się, odwzajemniając spojrzenie. — Ty jesteś tym, co mnie gnębi, Naruto. — Korzystając, że Uzumaki zastygł w lekkim szoku, odstawił opróżnioną do połowy butelkę na podłogę. Potem oparł dłonie na jego kolanach, ściskając je delikatnie. — Od jakiegoś czasu zaprzątasz połowę moich myśli.
Gdy Naruto nadal nie wypowiedział ani słowa, Sasuke zmienił położenie dłoni, przesuwając je na uda. Materiał habitu był szorstki, ale nie przeszkadzało mu to. Wiedział, że pod nim jest ciało, skóra, która tak go przyciągała.
— Ja? — szeptem spytał Uzumaki. — Czemu ja?
— Nie wiem czemu. Chyba tylko Bóg wie. Ale serca nie oszukam. — Odepchnął go i wstał, bo bał się, że straci kontrolę i zrobi coś, czego obaj będą żałować. Wstał i spojrzał na niego z góry. Twarz mnicha nie wyrażała nic, poza dogłębnym szokiem, z którego nie mógł się otrząsnąć. Sasuke wiedział, że to co zrobił mogło zaważyć na wszystkim, jednak w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Poczuł się wolny od ciężaru, jaki czuł przez kilka miesięcy gryzienia się, wyrzutów sumienia i strachu. Odwrócił się i ruszył w kierunku schodów, ze zdziwieniem zauważając, że się zatacza. A przed chwilą nie miał żadnych symptomów świadczących o wypiciu odrobiny piwa. Jednak nie zatrzymał się, twardo idąc przed siebie, podtrzymując się ściany. Procenty we krwi buzowały, utrudniając koordynację, ale zignorował to.
Naruto, tym razem go nie zatrzymał. Był oszołomiony. Podpierał się rękami o podłogę i widział jak Sasuke wspina się po schodach. Głos uwiązł mu w gardle, gdy po raz kolejny powtarzał usłyszane wyznanie. Niby nic, niby zwykłe słowo. Ale wywarło na nim ogromne wrażenie. Czyżby Sasuke mu zaimponował? On od dłuższego czasu zastanawiał się, co to wszystko znaczy, a on w prostym słowie zawarł wszystko.
 Podniósł się i wyprostował, ogarniając wzrokiem puste pomieszczenie. Mechanicznie, jakby bez udziału woli, sprzątać, zgarniając niepotrzebne rzeczy i porządkując te potrzebne. Skończywszy, mozolnym krokiem pokonywał schody, wychodząc na korytarz. Skierował się ku wyjściu na plac, bo potrzebował świeżego powietrza. Coś kłuło go mocno w piersi, i był skłonny przypuszczać, że to jego serce łomocze boleśnie obijając się o żebra. Przemierzał pustą, tonącą w mroku alejkę, nie zwracając uwagi na mocny porywisty wiatr, który targał jego szatą i włosami. Skręcił w lewo i znalazł się przy pierwszej stacji krzyżowej. Wpatrywał się w obraz — JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY — i czuł, że musi przejść tę drogę, stając się jej częścią. Chciał poczuć ból, smutek i cierpienie. Klęknął i próbował przypomnieć sobie słowa modlitwy, jaką powinien zmówić, ale w głowie miał tylko pustkę. Szamotał się sam ze sobą, rozdarty między Bogiem, a Sasuke. W końcu sobie przypomniał i szeptał cicho, ale nie był w stanie się skupić.
Przy drugiej stacji ponownie uklęknął, ale teraz jakby z większą determinacją. Odmówił modlitwę, potrząsając głową za każdym razem, gdy myśli uciekały w stronę Uchihy. Podziwiał scenę — JEZUS NIESIE SWÓJ KRZYŻ — i wiedział, że od tej pory on będzie dźwigał własny.
Przy piątej stacji — SZYMON POMAGA NIEŚĆ KRZYŻ JEZUSOWI — usłyszał za sobą kroki. Nie odwrócił się, bo domyślił się, kim jest przybysz. Po chwili poczuł ciepłą i dużą dłoń na ramieniu i szorstki głos przeora.
— Bracie Naruto, widzę, że sam sobie zadałeś pokutę. Czy jest coś, o czym chciałbyś porozmawiać?
— Tak ojcze, pokutuję. — Zacisnął dłonie w pięści, miętosząc ciężki materiał habitu.
— Nie należysz do osób, które karzą się za łagodne przewinienia — mruknął Danzo.
— Wiem, ojcze.
— Chcę żebyś przeszedł wszystkie stacje do końca, możesz to zrobić na klęczkach. Zadaj sobie pytanie, dlaczego tu jesteś i pamiętaj, że każdy z nas musiał z czegoś lub kogoś zrezygnować. Jeśli zdecydujesz się na rozmowę, znajdziesz mnie w gabinecie.
Naruto zrobił tak, jak powiedział przeor. Dokończył drogę krzyżową, przy każdej stacji próbując zrozumieć, czym jest jego krzyż. Czy jest to ta udręka, gonitwa myśli, gdy nie można pogodzić ze sobą spraw duchowych i ludzkich? Nie znalazł odpowiedzi, jednak po przejściu całej stacji uderzyło w niego dodatkowe pytanie. Czy Danzo zachowa te rozmowę dla siebie, czy pójdzie do opata? W końcu był tutaj od zachowania porządku i nie tolerował zachwiania wiary. No i zrodziło się kolejne pytanie. Czy to, że Sasuke otwarcie powiedział mu, że jest dla niego kimś ważnym, zachwiało tę wiarę? Nie, chyba nie. Choć zmusiło go do podjęcia decyzji. Trudnej i mającej swoje konsekwencje, decyzji. Jednak na razie nie chciał nic robić. Postanowił się przespać i nie robić nic, czego mógłby żałować.
Jednak ranek nie przyniósł mu nic, prócz tępego bólu głowy. Spał może kilka minut, całą noc, kręcąc się z boku na bok. Po krótkim wahaniu, nie poszedł na śniadanie. Zamiast tego, znów wyszedł na zewnątrz. Udał się na tyły budynku, gdzie było ciche, spokojne miejsce, jakiego właśnie potrzebował. Szedł spokojnie, ciesząc się ciepłymi promykami słońca, które dopiero co wzeszło. Kiedy dostrzegł na ławce jakąś sylwetkę, zwolnił. Nie uśmiechało mu się, mieć towarzystwo, pragnął samotności, ale gdy zbliżył się jeszcze trochę rozpoznał, kto to. Iruka, jego najlepszy powiernik i doradca. Osoba, która pomagała mu w pierwszych dniach i która często powtarzała, że Naruto jest mu bliski niczym rodzony brat.
— Szczęść Boże, Iruka. — Uzumaki położył dłoń na oparciu ławki. — Co tu robisz?
— Naruto? Nie spodziewałem się ciebie tutaj — odparł, zmarszczywszy brwi. — Widzę, że nie tylko ja opuściłem dzisiejszą ranną modlitwę. Stało się coś, Naruto? — spytał z troską, przyglądając mu się uważnie.
— Ależ skąd! — zaprzeczył Uzumaki, pocierając ręką kark.
— Nie kłam! Widzę, że jesteś jakiś nieswój. Wybacz, ale jeszcze za wcześnie na ramen, bo bar w wiosce jeszcze zamknięty, więc jeśli masz ochotę, to powiedz, co się dzieje.
— Dawno nie byliśmy razem u Ichraku. — zauważył Naruto. — Chyba jakieś kilka miesięcy, prawda?
— Tak, owszem. Jeśli masz ochotę, to możemy spróbować się kiedyś wyrwać — mrugnął porozumiewawczo, a Naruto zaraz przypomniał sobie, te wszystkie momenty, gdy chyłkiem wymykali się za mury klasztoru i szli do wioski, by mogli zjeść ulubioną potrawę. Zwłaszcza, gdy w kuchni znajdował się mnich, nie posiadający umiejętności kulinarnych. Zawsze wtedy głośno żartował z właścicielem knajpki, że gdyby nie on, już dawno umarłby z głodu. Uśmiechnął się szeroko do tych wspomnień i znów spojrzał na Umino. Od kiedy zaczął przebywać z Sasuke, strasznie go zaniedbał. Nie miał czasu na spotkania i ich przyjacielskie pogawędki, a teraz odczuwał tego skutki. I widział je na własne oczy, bo jego uśmiech nie sięgał oczu, które również zionęły dozą cierpienia. Zrozumiał, że go skrzywdził, ale Iruka nie skarżył się. Czekał na niego cierpliwie i nigdy nie zrobił mu wyrzutów, że Uzumaki, nie ma chwili na spotkanie.   
— Nie.. — zawahał się, a po chwili, pod wpływem impulsu, spytał: — Czy mógłbyś przyjąć moją spowiedź? Wiem, że nie jesteś moim spowiednikiem i przeor może nie być zadowolony, ale…
— No cóż. Popełniłem już wykroczenie, nie udając się na nabożeństwo. Jedno więcej, nie będzie miało znaczenia.
— Dziękuję ci. — Naruto uklęknął przy drewnianej ławce i przeżegnał się. Pocałował krucyfiks i biorąc głęboki wdech zaczął mówić: — Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Ostatni raz spowiadałem się pięć dni temu. Ojcze proszę, wysłuchaj mego grzechu, bo chyba… — zaciął się, czując jak w gardle stanęła mu wielka gula utrudniająca mówienie. Wyciągnął ze szkaplerza mały różaniec, który zaczął nerwowo obracać palcami. Iruka milczał, nie poganiając go. — Chyba się zakochałem, bracie — wykrztusił w końcu. Nie podnosił wzroku, bo dopiero z chwilą, gdy wypowiedział to na głos, zrozumiał, że to całkowita i niezaprzeczalna prawda. Czuł ból w kolanach od klęczenia na twardej ziemi, z nisko pochylona twarzą. Zamknął oczy i dodał ledwo słyszalnie: — W mężczyźnie, ojcze. — I wiedział, że taka jest prawda.

***

Naruto leżał krzyżem na zimnej, kamiennej posadzce kościoła i po raz wtóry analizował sytuację. Każdy gest, każde słowo jakie zamienił z brunetem od kiedy ten wstąpił do klasztoru, każdą chwilę spędzona wspólnie, aż do tej ostatniej, która zmieniła wszystko.
Teraz z twarzą na chłodnej podłodze, wyczekiwał momentu zwolnienia go z kary, za niestawienie się na porannej mszy. Musiał, po prostu musiał zobaczyć się z Sasuke. Chciał porozmawiać z nim w twarz, dokładniej dopytać o motywy. Nie chciał, żeby okazało się, że to jakieś chwilowe zauroczenie, które, jakby nie patrząc, może mieć tragiczne skutki dla nich obu. Spowiedź u Iruki dała mu małą iskierkę nadziei, że wszystko może się ułożyć. Ale aby to nadeszło, potrzebna była im długa i pewnie bardzo krępująca rozmowa.
Nie wiedział jak długo już leży, stracił rachubę czasu już dawno temu, bo zamyślony nie usłyszał nawet dzwonu wybijającego porę obiadu. Przekręcił się, bo zdrętwiała szyja, zaczęła mocno mu dokuczać. No cóż, pomyślał, kiedyś sobie o mnie przypomną .

***

Sasuke krążył po swojej małej celi, mrucząc cicho pod nosem. Był w kropce. Nie wiedział, co ma robić. Wydawało mu się, że każda opcja, którą byłby skłonny wybrać, miała swoje konsekwencje. Nie wiedział, co wczoraj w niego w wstąpiło. Przecież planował rozegrać to zupełnie inaczej. Naruto nigdy miał się o tym zafascynowaniu nie dowiedzieć. Tak, tak, to na pewno tylko fascynacja, zauroczenie, które kiedyś minie. Wszystko powróci do normy, do poprzedniego stanu rzeczy. Znów będą kumplami, będą wspólnie wychodzić do pracy i na posiłki. Będą sobie dogryzać i razem się śmiać. Sasuke za jakiś czas, jak tylko ze spokojem poukłada sobie wszystko w głowie i dojdzie z tym do ładu, pójdzie do niego i przeprosi. Tak, a co. Przeprosi i powie, żeby zapomniał. Takie rozwiązanie było najbezpieczniejsze dla nich obydwu. Przecież, na Boga, są w klasztorze, są mnichami! To nie jest ani czas, ani miejsce, na takie rzeczy, na takie wyznania. Pluł sobie w brodę, że posłuchał głosu serca. Zawsze kierował się rozsądkiem, potrafił wiele przemilczeć, a wczoraj zachował się jak ostatni dzieciak.
 Skrzywił się zaraz, że wszystko spartolił, bo od wczoraj nigdzie nie widział Uzumakiego. Z jednej strony był zadowolony, bo nie musiał patrzeć na niego, unikać jego niezadowolonego spojrzenia, lub czuć się skrępowanym. Niestety, z drugiej strony, pragnął być blisko niego, bliżej, jak jeszcze nigdy z nikim.
Uchiha wiedział, że Naruto nie było rano ani w refektarzu, ani na nabożeństwie. Nawet opat zainteresował się jego nieobecnością, co tylko utrudniło mu poszukiwanie go. Ale próbował. Wbrew wszystkim swoim postanowieniom, chodził po klasztorze, zaglądając w każdy kąt, ale nigdzie na niego nie trafił. Nawet klauzura, do której Uzumaki rzadko chodził, była pusta. Przez ponad godzinę czekał na niego w jego celi, jednak Naruto się tam nie pokazał. A on tak strasznie chciał go zobaczyć. I prosić o wybaczenie, błagać wręcz, by sprawa została zapomniana, żeby tylko go nie stracić. Nie chciał, by jego egoistyczna postawa stała się brzemieniem, które Uzumaki musiałby dźwigać. Niech ten ciężar, zostanie tylko w jego sercu i duszy. On sobie z tym poradzi, a Naruto nie zasługiwał na coś, co było grzeszne. Jego oddanie i miłość do Boga były na wyższym szczeblu hierarchii, niż ludzkie potrzeby kogoś takiego, jak Uchiha.
Wtem usłyszał cichy dźwięk otwieranych drzwi. Zastygł w bezruchu, bo domyślił się kto jest gościem. Nie odwracając się, zacisnął mocniej pięści, czując, że wszystko, co miał mu do powiedzenia, ulotniło się z jego głowy.
— Sasuke? — Naruto stał w progu, a on usłyszał drżenie jego głosu. — Możemy porozmawiać?
Stało się. Nadeszła ta chwila, o której niedawno myślał. Ale teraz, w tej chwili, miał ochotę uciec jak najdalej, schować się gdzieś, by ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Żywił złudzenia, że jakoś to będzie, ale wiedział, że to niemożliwe. Nigdy się z tym nie pogodzi, nie będzie w stanie znieść bolesnych słów, które już za parę sekund usłyszy.
— Wiem, że musimy, ale… — Odetchnął głęboko, próbując dodać sobie odwagi. — To nie tak miało być, Naruto.
— Sasuke, proszę, daj mi coś powiedzieć.
— Nie! — krzyknął desperacko, jednocześnie schylając się i opierając dłonie na niskim stoliku. Miał wrażenie, że traci oddech, a całe ciało buntuje się przeciw najgorszemu. — Wiesz, co? Wyjdź stąd, po prostu zostaw mnie samego.
— Ale…
— Wynoś się! — ryknął, a Naruto aż podskoczył, słysząc furię w jego głosie.
Zaraz jednak przyszło otrzeźwienie, a wraz z nim postanowienie uporu. Nie wyjdzie dopóki nie wyjaśnią sobie wszystkiego.
— Najpierw musimy sobie coś wyjaśnić. — Zbliżył się do niego, stając mu za plecami.
— Tu nie ma nic do wyjaśniania, rozumiesz? Poniosło mnie, za dużo wypiłem, gadałem bez sensu, zapomnij o tym! — Sasuke, wciąż się nie poruszył, nie chciał nawet spojrzeć na mnicha.
— Sasuke, przestań! Jak możesz?
— Co „jak mogę”? Normalnie! Odwal się ode mnie, słyszysz?
— Nie! Nie mam zamiaru, dopóki…
— Dopóki co? Palniesz mi zaraz kazanie, jakim to grzesznikiem jestem? Dziękuję, obejdę się!
Uzumaki powoli tracił cierpliwość. Co było z Sasuke nie tak, że nawet nie dopuszczał go do głosu?
— Na Boga, Sasuke! — zdenerwowany jego zachowaniem Uzumaki, złapał go za ramiona, próbując przemówić mu do rozsądku! — Uspokój się, słyszysz?
Sasuke jednak, wyprostował się nagle i odepchnął go tak, że Naruto zatoczył się. Stał naprzeciwko niego z chmurną miną, a oczy ciskały gromy. Od razu można było się domyślić, że jest wściekły. Naruto nigdy go takiego nie widział. Czuł się dziwnie, stojąc w obliczu gniewnego Uchihy, bo do tej pory ich relacje zawsze były miłe i uprzejme. Owszem, dogryzali sobie, jednak nigdy nie były to zaczepki, które mogłyby doprowadzić do złości.
Lecz teraz Uchiha nawet nie był zły. On wręcz kipiał agresją, a to się Naruto wcale nie podobało. Nie tak, to wszystko miało wyglądać. Przyglądał się Sasuke przez moment w skupieniu, szukając jakiejś metody, która pozwoliłaby mu załagodzić narastający konflikt.
            Doszedł do tylko jednego wniosku, że w tym wypadku najlepszą obroną będzie atak. Zmrużył oczy i spytał z największym jadem w głosie na jaki go było stać:
            — Czy ty się w ogóle słyszysz, draniu?! To ty musisz się zamknąć i mnie posłuchać, jasne?
            — Nie!
         — A właśnie że tak! — Teraz to Uzumaki krzyknął i podobnie jak on, Uchiha zdziwił się, słysząc podniesiony ton głosu. — Przyszedłem tu, by ci coś powiedzieć, a ty nawet nie raczysz na mnie spojrzeć. Zachowujesz się jak dziecko!
           — Nic ci do tego, młocie!
         — Właśnie że dużo mi do tego, Uchiha! Ta sprawa dotyczy nas obu, więc z łaski swojej, wysłuchaj mnie w końcu!
            Sasuke nie odzywał się, a Naruto korzystając z okazji, że ten milczy, wstał i wygładził habit, a następnie zrobił dwa kroki w jego kierunku. Stojąc na wprost niego, dosłownie na wyciągnięcie ręki, zaczął mówić:
      — Ja wiem, że to, co powiedziałeś wczoraj, nie miało tak wyglądać, ale… — zaciął się, czując zbliżające się nerwy w związku z tym, co miało nadejść. — Ale nie jestem tym oburzony. Jestem zaskoczony, owszem, jednak musisz wiedzieć, że nie jesteś z tym sam.
         — Co? — wytrącony z równowagi Uchiha patrzył mu prosto w oczy, doszukując się cienia kłamstwa. Nic takiego jednak nie dostrzegł. — Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
            Naruto w nagłym impulsie, zrobił kolejny krok i odważnie odpowiedział mu na spojrzenie.
            — To, że uświadomiłeś mi coś bardzo ważnego, Sasuke.
         — Uświadomiłem? Co? Co ty pleciesz? — Oddychał szybko, a zmysły niemal szalały, gdy drugie ciało było tak blisko niego.
            — Pokaż mi…
            Uchiha coraz bardziej gubił się w słowach Naruto. Nie wiedział już nic, oszołomiony i otępiony przez samą jego obecność. W duchu zaklinał się na wszystkie świętości, żeby tylko był w stanie się opanować, jednak jego wątłe ludzkie ciało, powoli wyrywało się z ryzów, szukając obejścia zakazu nadanego przez umysł. Było spragnione mocnych, czysto erotycznych doznań, które przez wzgląd na zakon zostały stłamszone. Miał wrażenie, że łańcuchy okalające jego żądze powoli i systematycznie poluzowują się. Te wszystkie noce, kiedy się onanizował z myślą o nim, były niczym, w porównaniu do szału jaki go teraz ogarniał. Próbował się odsunąć, zrobić choć malutki kroczek w tył, odetchnąć powietrzem, które nie będzie przesycone zapachem Naruto, które nie będzie go zniewalać i prowokować. Nic z tego, tuż za sobą miał stolik nocny i ścianę, do której nie mógł się zbliżyć. Czuł się jak w pułapce i jak przez mgłę dotarły do niego powtórzone słowa blondyna: „Pokaż mi!”. Nie zastanawiał się dłużej, nic się nie liczyło. Był cholernym egoistą i niech Bóg mu wybaczy lub Piekło pochłonie, że za chwilę, już za sekundę sprowadzi jedną z jego owieczek na złą drogę, ku ciemności.
            — Nie wiem, co mam ci pokazać, bo prawdę mówiąc, wcale cię nie słuchałem. Ale mogę zrobić coś, co jest całkowitym zaprzeczeniem moich dotychczasowych, niemiłych słów — mówiąc to, pochylił się delikatnie i złapał go za sznur od habitu, przyciągając bliżej siebie. Cały czas intensywnie wpatrywał się w tęczówki mnicha. Teraz nic już nie miało znaczenia. Nie potrafił się powstrzymać; to było silniejsze od wszystkiego co do tej pory przeżył, nic nie mogło równać się tej chwili. Coraz bardziej zbierając się na odwagę, i równocześnie napominając się w myślach, by nie być zbyt gwałtownym, musnął ustami lekko rozchylone wargi Naruto.
Spodziewał się wielu rzeczy. Katastrofy, Armagedonu, a nawet powtórki z biblijnego Potopu, by ukarać jego niecny czyn. Ale nie stało się nic, co mogłoby zakłócić ten magiczny dla niego czas. Zamiast poczucia grozy i strachu, czuł jakby całe ciało uniosło się kilka centymetrów nad ziemią. Niesamowita lekkość, a także szok, że nie został odepchnięty i wyklęty, były niczym sygnał, by nie czekać dłużej. Musiał, po prostu musiał to zrobić. Objął go ręką za kark, przyciskając do siebie, a gdy nie napotkał oporu, mimowolnie się uśmiechnął. Język delikatnie gładził kontur ust, a on rozkoszował się ich smakiem, jakby właśnie spożywał ambrozję. Zupełnie nie obchodził go fakt, że Naruto nadal się nie poruszył. Nic nie miało znaczenia, był w swoim własnym raju, odciętym od rzeczywistości. Szybko jednak został sprowadzony na ziemię, bo początkowa euforia przestała wystarczać, budząc tylko więcej pragnień, na które nie mógł sobie pozwolić. Musiał przestać, dopóki była na to szansa. Z ciężkim westchnieniem odsunął się kawałek. Miał wszystko gdzieś, więc nie chował twarzy, unosząc ją dumnie. Wiedział, że wszystko legnie w gruzach, ale innej możliwości nie było, oprócz powiedzenia tego, co konieczne:
— A teraz wyjdź, Naruto.
Uzumaki natomiast, zaskakując go ogromnie, uśmiechnął się szeroko i przekrzywił głowę na bok, patrząc na niego, jakby… filuternie? Nie, to nie możliwe. Uchiha zmarszczył brwi, lecz mina mnicha się nie zmieniła. Nie wiedział, o co chodzi, bo to, co przed chwilą zrobił, nie zasługiwało na aprobatę. A to najwyraźniej Naruto mu okazywał.
            — Właśnie to chciałem, żebyś mi pokazał. Musiałem się przekonać, że to nie wytwór mojej wyobraźni. — Oparł dłoń na jego klatce piersiowej, uważnie go obserwując. Widział szok, widział niedowierzanie i, co najzabawniejsze, niezwykle go to bawiło. Teraz uspokojony, bo dostał dowód jakiego oczekiwał, postanowił przejąć pałeczkę. — I wiem już, że obaj będziemy przeklęci. — Naparł na niego z impetem, nie dając mu żadnych szans na ucieczkę, czy choćby przetrawienie tej informacji. Złapał go za ramiona, odszukując usta i chciwie wpił się w nie, niczym spragniony wędrowiec, odnajdujący oazę.
            Tak jak się spodziewał, Sasuke szybko odpowiedział na jego pocałunki, stopniowo coraz chaotyczniej i mocniej kąsając chętne usta, ssąc i przygryzając, niecierpliwie pragnąc więcej i więcej. Rozchylone usta pozwoliły mu utorować sobie drogę do języka, by po chwili poczuć go i wspólnie walczyć o dominację. Jednak nie układ sił był tutaj ważny, liczyło się to, że ta chwila trwała, że to naprawdę się działo. I właśnie ten moment wybrał sobie rozum, by przerwać ten wstęp, to zaproszenie do cudownej ekstazy. Uchiha znów się odsunął, nie pozwalając zdezorientowanemu Naruto się zbliżyć. Wyprostował ramiona trzymając go na dystans, łapiąc oddech i równocześnie cieszył się, że widzi krwiste rumieńce na policzkach drugiego mężczyzny.
            — Naruto, musisz natychmiast stąd wyjść, słyszysz?! — wyszeptał ochryple. — Odejdź!
            — Nie ma mowy! Nie teraz! Co ci odbiło, draniu?
            — Jeśli nie wyjdziesz, to…
            — To co? Przestań, Sasuke!
Widząc, że ten nie zamierza odpuścić, uśmiechnął się chytrze, łapiąc go za poły habitu i przyciągając do siebie.
            — Nie, to nie. Miałeś szansę na ucieczkę, a teraz będę brał cię w celi, bracie — wymruczał Uchiha, chyba nawet nie zdając sobie sprawy jakim głosem to powiedział.
            Następnym co poczuł była ręka Naruto, która nie wiedzieć kiedy zaczęła gładzić jego plecy.
            — Mówiłem już, że razem będziemy przeklęci.
Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie. Szaty falowały, gdy w pośpiechu próbowali je jeden z drugiego ściągnąć, a ciszę przerywały tylko ich głośne oddechy. Starając się nie oddalać od siebie dalej niż na wyciągnięcie ręki, udało im się wyswobodzić z krępujących ruchy habitów. Stały się zbędne, więc zostały rzucone niedbale na ziemię, a oni, już rozluźnieni chłonęli się wzrokiem. Instynktownie zbliżyli się do siebie, znów zagłębiając się w mocnym, zaborczym pocałunku, nie mając dość. Dopiero co odkryta przyjemność stała się katalizatorem do działania. Żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyślał, jakie będą tego skutki. Liczyło się tylko tu i teraz. Wiedzieli, że czasu jest mało i że w każdej chwili ktoś może wejść, ale nie przerwali.
  Wyczulone zmysły dotyku, mające swe źródło w niecierpliwych dłoniach, badały całą swoją powierzchnią, skórę drugiego. Odgłosy pocałunków odbijały się cichym echem, a oni przywarli do siebie, spleceni w miłosnym uścisku, ocierając się o siebie, pragnąc jak najmocniej czuć, bliskość innego ciała.
   Sasuke zaborczo złapał Naruto za biodra, składając mu pocałunki na szyi i w zagłębieniu obojczyka. Zauważył jak ten drży, gdy stopniowo, coraz bardziej zbliżał się dłońmi do jego męskości. Był rozgorączkowany i rozpalony do granic możliwości. Zaciśnięte oczy, rozchylone usta i urywany oddech Uzumakiego niezwykle go podniecały. Wracając ustami do jego warg, ścisnął go za pośladki ukryte pod materiałem bielizny. Widział, jak ten gest zadziałał na mężczyznę, więc powtórzył go, napawając się widokiem podniecenia w jego oczach.
  Szybkim ruchem zgarnął ze stoliczka leżące tam przedmioty, w tym Pismo Święte, które wylądowały obok szat, na podłodze. Następnie zamienił się rozdygotanym z nadmiaru emocji Naruto miejscami i popchnął delikatnie go w tył, tak że ten na nim usiadł.
  Ukląkł przed nim, a mnich wiedząc co się szykuje, chciał zaprotestować, jednak Uchiha złapał mu nadgarstki i przytrzymał, patrząc wymownie w oczy. Uzumaki wiedział, że ten dopnie swego. Mówiąc wprost, był tym trochę przerażony, bo celibat, który towarzyszył mu od pięciu lat, nie był w tym momencie korzystny. Nie potrzebował wiele, by dojść, ale Sasuke najwyraźniej to nie przeszkadzało. Skinął głową, bo nie był w stanie wydusić z siebie głosu i Uchiha puścił go. Wciąż patrząc mu w twarz, oparł dłonie na jego udach gładząc je uspokajająco. Wsadził palce pod materiał i odchylił go, a Naruto uniósł się, pozwalając mu ściągnąć zbędną już odzież. Gdy tylko poczuł usta zaciskające się na jego członku wydał z siebie głośne sapnięcie. Porażony tym doznaniem złapał Uchihę za włosy, dociskając mocniej do ciała. Wypchnął równocześnie biodra w górę, ułatwiając mu dostęp. Zupełnie nie zwrócił uwagi na gwałtowny ruch Sasuke.
            — Hej, spokojnie, Naruto — odezwał się zaskoczony, dyskretnie przełykając nagromadzoną w ustach ślinę.
            — Pieprzyć to — zaklął po raz pierwszy od kiedy tu przybył, łapiąc go za ramię, przyciągając z powrotem. — Na spokój, jest już stanowczo za późno.
            Sasuke uśmiechnął się drapieżnie na te słowa. Skoro Uzumaki tego chciał, to on mu pokaże, że wkrótce zacznie żałować, że odrzucił delikatność.
Nigdy by nie przypuszczał, że za chwilę będzie świadkiem czystego szaleństwa, a nawet, że będzie jednym z jego uczestników. Nerwowe, pozbawione wszelkich oporów ciała lgnęły do siebie, szukając jak największej rozkoszy.
Naruto oparł ręce na jego ramionach, czując, że dłużej nie wytrzyma, a spełnienie nadchodzi potężną falą. Krzyknął gardłowo, nie mogąc się powstrzymać. Spazmatycznie łapał oddech, próbując uspokoić rozdygotane do granic możliwości ciało. Wstał, z niejakim trudem i dosłownie rzucił się na Sasuke, przygniatając go do drzwi celi.
Uchiha czuł, że kolana miękną mu z każdym kolejnym ruchem zwinnych dłoni Uzumakiego, przesuwających się po jego ciele. Przez kręgosłup pędziło tysiące iskier pobudzając każdą komórkę do życia. Zatraceni w przyjemności, nie zwracali uwagi na niedogodności i miejsce, w którym się znajdują. Coraz bardziej chcieli dojść do meritum tego impulsu. Konsekwencje nie miały żadnego znaczenia, były czymś zupełnie nieważnym. Instynkt obudzony w ich obu przysłonił niewiedzę i strach przed światem. Dosłownie wtopieni w siebie, czuli jak ich serca uwalniają się z ciężkich okowów, a umysły odrzucają przemyślenia, co jest dobre, a co złe.



Naruto, powoli wyswobodził się z objęć Sasuke, choć wcale nie chciał opuszczać tego ciepła. Mimo małej przestrzeni na łóżku, było mu niezwykle wygodnie.
Niestety, zbliżała się wieczorna msza i ryzyko, że ktoś ich nakryje było ogromne. Spojrzał na leżące na ziemi, porzucone w pospiechu habity, które wyścielały mały skrawek podłogi niczym dywan. Splątane, tak jak jeszcze niedawno ich ciała, wyglądały wręcz bluźnierczo. Potrząsnął głową, szybko pozbywając się nadchodzących złych i ciężkich myśli. Wkrótce przyjdzie czas, żeby się z nimi zmierzyć, jednak jeszcze nie teraz. Pozbierał rozrzucone części swojej szaty i założył ją. Po chwili wyczuł, że Sasuke również wstał i ma zamiar zrobić to samo. Nie odzywali się do siebie, choć atmosfera nie była napięta. Raczej nie mieli zamiaru psuć tej magicznej chwili. Jednak nieuchronnie zbliżał się czas powrotu do rzeczywistości. Zanim Naruto zdążył się zorientować, już był w silnym uścisku ramion nowicjusza, a jego usta odpowiadały na niecierpliwy, przepełniony pasją pocałunek. Nic nie miało znaczenia oprócz tego, co wspólnie rozpoczęli. Nic.


  Od tamtej pory, Sasuke i Naruto, spędzali ze sobą jeszcze więcej czasu, choć wydawało się wręcz niemożliwe. Sekundy, które spędzali osobno odczuwali niczym traumę, zupełnie jakby ktoś odebrał im życiodajny tlen, pozwalający żyć.
  Gdy tylko mieli pewność, że są bezpieczni, oddawali się przyjemności miłości, nie mogąc się nasycić, pragnąc by świat wokół nich przestał istnieć, a oni dwaj trwali w bezdennej pustce niekończącej się przyjemności.
  Nawet gdy stali na mszy wpatrując się w opata i powtarzając na pamięć znane słowa modlitwy, ich myśli były skierowane ku drugiemu. Żyli jakby w oderwaniu, nie zwracając uwagi na świat i ludzi wokół.
  Pewnego wieczoru, wracając z kolacji, po wymianie porozumiewawczych uśmiechów, kierowali się w stronę cel. Jednak przyszłe plany, jakie mieli, zostały zburzone, przez zastępującego im drogę mnicha.
  — Opat chce cię widzieć, Naruto — powiedział i odszedł, bez jakichkolwiek dodatkowych wyjaśnień.
  Chyba dopiero to zwróciło ich uwagę na to, że ktoś mógł ich obserwować i domyślić się, jakie relacje ich łączą.
  — Pójdę już lepiej — Naruto niepewnie się odezwał, unikając wzroku Sasuke. — Później przyjdę. — Oddalił się, nie oglądając za siebie.
          Zbliżał się do gabinetu ojca Sarutobiego, a każdy kolejny krok był dla niego coraz trudniejszy. Nie wiedział czego ma się spodziewać, a rozszalała wyobraźnia podsuwała mu miliony scen, w których niekoniecznie chciał brać udział. Pozwolono mu wejść. Oddychał płytko, ukrywając drżące z nerwów ręce w rękawach habitu. Zbliżył się niepewnie do masywnego biurka. Stanął na baczność, pilnując się, by żadnym gestem nie okazać, jak bardzo jest zdenerwowany.
         — Usiądź, bracie Naruto. — Machnął ręką na krzesło, nie podnosząc spojrzenia znad kartek, którym się przyglądał. Szeroki blat stołu uniemożliwił Uzumakiemu dojrzenie, co tak bardzo pochłania uwagę opata. Uspokoił się nieco, bo wiedział już, że nikt nie wiedział o jego romansie z Sasuke. W przeciwnym wypadku Hiruzen nie zachowywałby się tak spokojnie. Czekał cierpliwie, nie odzywając się, bo bał się, że głos go zdradzi. Im mniej będzie mówił, tym lepiej dla niego. Spojrzał ponad ramieniem ojca przełożonego i przyjrzał się obrazowi zajmującemu pół ściany.
            Przedstawiał ukrzyżowanie świętego Piotra. Naruto podziwiał kunszt artysty i przez moment miał wrażenie, że patrząc na scenę na ikonie, jest w stanie poczuć ból, jaki towarzyszył bohaterowi malowidła. Ciche kaszlnięcie wyrwało go z zamyślenia, przeniósł więc wzrok na starszego mężczyznę.
            — Nadszedł czas, by ustalić termin twoich uroczystych ślubów, Naruto.
            Uzumaki nie poruszył się, zastygłszy w bezruchu po oświadczeniu, jakie usłyszał. Przez głowę pędziły mu tysiące myśli, a on nie potrafił złożyć ich w jedną sensowną odpowiedź. Przeszedł go zimny dreszcz. Uroczyste śluby, których kiedyś tak pragnął, były na wyciągnięcie ręki, a on pochłonięty uczuciem do Sasuke, a nie Boga, zupełnie o nich zapomniał. Teraz, postawiony w obliczu ich nieuchronnego nadejścia, miał ochotę wiać. Jak przez mgłę docierały do niego kolejne słowa opata:
          — Myślę, że najodpowiedniejszą datą będzie siódmy kwietnia, ku pamięci świętego Jana Chrzciciela. A ty jak myślisz? — Spojrzał na niego, lekko unosząc głowę.
           — Nie jestem pewien.
           — Nie? No to może…
Naruto wiedział, że to, co robi, jest szalone, ale nie potrafił inaczej. Jak mógłby w spokoju umówić z przełożonym datę swojego ślubowania, gdy stało się tyle rzeczy, które wymagały omówienia? Znów zwrócił wzrok na twarz świętego Piotra i zbierając się w sobie, by nie zacząć krzyczeć, wyszeptał:
      — Nie, nie o to mi chodziło. — Naruto czuł, że jego desperacja przybiera na sile, utrudniając wysłowienie się. — Po prostu nie wiem, czy chcę te śluby złożyć — wyrzucił na wydechu.
            Opat długo i przenikliwe go obserwował. Uniesiona w powietrzu ręka z ołówkiem drgała lekko, jednak nie opadła. Małe i okolone głębokimi zmarszczkami oczy ojca, skanowały siedzącego sztywno wyprostowanego mnicha.
            — Skoro tak, to dam ci jeszcze czas do namysłu. Choć przyznam, że jestem zaskoczony. Wróć za dwa dni, wtedy ponowimy rozmowę. A teraz odejdź i módl się.
            Uzumaki zerwał się z krzesła jak oparzony, nawet się nie żegnając. Nie był godzien, by tu dłużej przebywać. Był grzesznikiem i zasługiwał na potępienie.

            Dosłownie padł na łóżko w swojej celi. Miał iść do Sasuke, jednak po tym, co usłyszał, nie miał na to ochoty. Mętlik w głowie nie pozwoliłby mu się skupić, a na rozmowę z Uchihą nie był jeszcze gotowy. Wszystko zaczęło się komplikować. A raczej on i Sasuke to skomplikowali. No bo kto mógłby przypuszczać, że za murami klasztoru, gdzie powinni oddać swe serca i dusze Panu, oni odnajdą ukojenie w swoich ramionach? Schował twarz w dłoniach i kołysząc się lekko, zastanawiał się, co teraz. I co dalej? Czy chciał spędzić tu resztę życia? Zadawał sobie pytania, na które nie potrafił udzielić jasnej odpowiedzi. Wszystko, co do tej pory wiązało się z wiarą i tym co kochał, przesłonił mu brunet. Uchiha wkradł się w jego życie, a on, zakochany, nie zwracał uwagi na niebezpieczeństwo, jakim był ten związek.
            Szukał drogi, którą przyjdzie mu wybrać. Pragnął pomocy, lecz bał się zwrócić do Boga, bo teraz dopiero zdał sobie sprawę, że Go skrzywdził. Odwrócił się od Niego, dla człowieka. I wiedział, że jest tylko jedno możliwe wyjście z tej sytuacji.

            Zbierał się na odwagę ponad godzinę nim wstał i rozprostował zesztywniałe członki. Musi z tym skończyć. Teraz, póki jeszcze jest szansa, że wszystko wróci do normy, a całość skończy się dobrze. Położył dłoń na nierównej powierzchni drzwi, znów się wahając. Czy to możliwe, że ta decyzja wszystko zniszczy? A może jakoś uda im się pokonać najgorsze i nauczą się to akceptować? Bo nie chciał nikomu, a już zwłaszcza Sasuke, zniszczyć życia. Takiego ciężaru nie wziąłby na swoje barki. Wolał za wszelką cenę go chronić, bo myśl, że jego działania sprowadzą na niego cierpienie, była okropna. Miał już wyjść i iść do Uchihy, ale strach przed tym, co miał zamiar zrobić, niemal go paraliżował.
            Wrócił w głąb pomieszczenia i usiadł na łóżku. Głowa pękała mu z bólu, więc zaczął masować skronie. Nagle poczuł, że materac ugina się pod czyimś ciężarem. Zaskoczony zobaczył, że to Sasuke.
            — Naruto, co się stało? — Otoczył go ramieniem, głaszcząc uspokajająco po plecach. — Jesteś zdenerwowany, prawda?
            Naruto już jakiś czas temu nauczył się, że ten potrafi go przejrzeć i zaprzeczanie, że nic mu nie jest na nic się nie zda. Jednak nie wiedział, jak ma to z siebie wyrzucić. Nie chciał tego. Całe jego wnętrze krzyczało przeciw temu, co musiał zrobić. Ale to była jedyna słuszna decyzja. Oparł głowę o bark Sasuke, wzdychając ciężko. Odwlekał ten moment jak mógł, łudząc się, że stanie się coś, co mu pomoże. Ale żaden znak na to nie wskazywał, więc powoli otwierał usta, chcąc mieć to już za sobą. Jednak nim zdążył powiedzieć choć słowo, poczuł jak ten przyciąga go do siebie i zamyka mu je pocałunkiem. Znów czuł ekscytację, jak zawsze zresztą, gdy był z Uchihą. Zaczął inicjować delikatne pieszczoty, byleby tylko znaleźć się bliżej. Poczuł, że Sasuke odsuwa się nieznacznie, więc złapał go za kark, na powrót przyciągając. Desperacko zagłębił się w ciepłych wargach, celebrując ten moment, pragnąc by ten ostatni raz był wyjątkowy. Po zaspokojeniu tej potrzeby, puścił go i sam się odsunął. Chwycił go za rękę, splatając razem ich palce i szukał odpowiednich słów, by powiedzieć mu co postanowił.
            — Sasuke… — zaczął niepewnie. — Musimy porozmawiać.
            — Masz rację, musimy — zgodził się Uchiha, spokojnym tonem.
Naruto spłynęła po plecach zimna stróżka potu, bo nagle uderzyło w niego, że brunet może mieć takie same zdanie, jakie on podjął odnośnie ich związku.
            — Czas z tym skończyć, Sasuke. — Biorąc głęboki haust powietrza, szybko, nim ten zdołał mu przerwać dodał: — Z tym szaleństwem musimy skończyć.
            — Tak. Wiedziałem, że to powiesz. — Uchiha ścisnął mocniej dłoń mnicha.
            — Mam nadzieję, że to rozumiesz. Bo kiedy dziś opat powiedział, że mam przed sobą śluby wieczyste, dotarło do mnie, co robimy.
            — A cóż takiego według ciebie robimy? Grzeszymy? Owszem. Sprzeciwiamy się regułom? Też. Więc nie rozumiem, co ci siedzi w głowie, mówiąc że czas z tym skończyć.
            — Bo tak nie może być! — wybuchnął nagle histerycznie Uzumaki. Wstał i uderzył pięścią w ścianę. — Robimy coś złego, a ja nie chcę, byś przeze mnie cierpiał, rozumiesz?!
Nigdy nie pogodzę się z tym, że to przeze mnie okłamujesz wszystkich, że będziesz skazany na gniew Boży! Nie chcę tego! — zaczął krzyczeć, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że ktoś może go usłyszeć. Był tak rozdarty, że nic nie miało w tym momencie znaczenia. Chciał ukryć się gdzieś głęboko i cierpieć do końca swych dni w samotności.
            Sasuke wstał i podszedł do niego, mierząc go nieprzyjemnym spojrzeniem.
            — Myślisz, że tylko ty jesteś zdezorientowany? Ale może zacznijmy od początku. Czego chciał od ciebie opat?
            Naruto w skrócie opowiedział mu, jak przebiegła wizyta w gabinecie przełożonego i dodał kilka słów o swoich dotychczasowych przemyśleniach. Było mu już wszystko jedno, co Uchiha sobie pomyśli. Musiał to zrobić, musiał powiedzieć mu, że to definitywny koniec.
            — I to siedzi ci w głowie, tak? Twój strach o mnie, o to co robimy, jest tak silny, że chcesz się po prostu poddać?
            — Nie chcę się poddać! — zaprzeczył gwałtownie Uzumaki. — Ale to jedyne wyjście z tej sytuacji.
          — No cóż — kpiąco uśmiechnął się Sasuke, unosząc rękę i gładząc go po policzku. — Skoro tak bardzo ci zależy na moim zbawieniu, to ci to ułatwię. Odchodzę. Ale nie od ciebie. Odchodzę z klasztoru. Na zawsze.
           — C-co? — wyjąkał zszokowany Naruto. — Dlaczego?!
           — Bo miałeś co do mnie rację, moje powołanie nie jest tak silne, jak moja miłość do ciebie.   
           — Proszę, nie mów…
        — Czego mam nie mówić? Że cię kocham? Przykro mi słyszeć, że sobie tego nie życzysz, ale to prawda. Kocham cię, Naruto.   Mam nadzieję, że moje odejście ułatwi ci wiele spraw i znów zbliży do Boga. I wybacz mi mój egoizm. Niestety, wiem, że to, co nas połączyło, nigdy już nie zniknie. A teraz… — zawiesił głos, wypuszczając ciężko powietrze. — Żegnaj. — Czarne oczy spojrzały na niego po raz ostatni, nim ich właściciel cicho nie opuścił pomieszczenia.
Uzumaki nie mógł w to uwierzyć. Nigdy jeszcze od nikogo nie usłyszał tych dwóch słów, które powiedział mu Uchiha. Zrobił krok naprzód, potem jeszcze jeden. „Kocham cię”, słowa odbijały się mu w czaszce, a ich sens dotarł do niego niczym nagłe uderzenie pioruna.
Chciał iść za nim. Naprawdę tego chciał. Lecz ciało pragnące wyrwać się do przodu za nowicjuszem, odmówiło mu posłuszeństwa. Umysł zalany został setkami wątpliwości, roztrząsania usłyszanych słów, myśli o komplikacjach  Oparł dłoń o drzwi i z bezsilnością oparł o nie czoło. Sasuke właśnie zamierzał opuścić klasztor i to z jego powodu, a on nie mógł się zmusić do wyjścia. Przecież był z nim już w tylu różnych sytuacjach, że zwykła rozmowa twarzą w twarz nie powinna go tak przerażać. Ale niestety, właśnie tak było. 
Jednak nie wyszedł, był zbyt oszołomiony nawałem nowych myśli. Po raz kolejny postanowił, że lepiej nieprzemyślane rozwiązania odłożyć na później.

***

Od tego czasu minęły dwa dni. Dwa okropnie długie dni, które Naruto spędził na ciągłym zamartwianiu się. Bezskutecznie próbował, przy każdej nadarzającej się okazji,  wybić Sasuke z głowy pomysł opuszczenia klasztoru. Miał ku temu mało okazji, bo Uchiha, totalnie go ignorował, robiąc tysiące uników byleby tylko nie mieli sposobności porozmawiać. Naruto podejrzewał, że jest zraniony tym, że Naruto nie udzielił mu odpowiedzi.
 Ale Naruto nie chciał się poddać. Czuł się okropnie z myślą, że Sasuke opuszcza klasztor przez niego. Poza tym, strasznie za nim tęsknił. Stojąc w kościele, nie zwracał uwagi na nic, tylko katem oka obserwował Uchihę. Brakowało mu ich wspólnych schadzek, pełnych pasji pocałunków, namiętnych nocy. Wszystkiego, co do tej pory wspólnie przeżyli.
Wiedział, że zachował się jak ostatni głupek, nie zatrzymując go. Ale złożyło się wtedy na niego tyle uczuć, że chaos jaki spowodowały nie pozwolił mu na szybką i zdecydowaną reakcję. A teraz płacił za tę zwłokę, zdecydowanie za wysoką jak dla niego cenę. Ignorancja Uchihy niezmiernie go irytowała, ale wszelkie próby nawiązania rozmowy kończyły się fiaskiem. A czas, jaki pozostał do opuszczenia przez Sasuke klasztoru nieuchronnie się zbliżał.
           
            Wbiegł na dziedziniec klasztoru prawie w ostatnim momencie. Nie miał pojęcia, że już dziś Sasuke zostanie odesłany do domu. Zdyszany, nie zwracał uwagi na nic poza oddalającym się Sasuke.
Ale ten widocznie usłyszał, że ktoś się zbliża i odwrócił się. Miał nadzieję, że uda mu się opuścić zakon i nie trudzić się na pożegnania. To było zbyt bolesne nawet jak dla niego. A przecież nie mógł komuś zrujnować przyszłości. Nie chciał, by Uzumaki cierpiał ładując się w związek, w sercu zawsze mając Boga. Mógł przecież rywalizować z człowiekiem, ale z Nim nie miał szans. Wolał usunąć się w cień, pozostawiając sprawy własnemu biegowi. W końcu z czasem, obydwoje przestana się zadręczać i zapomną.
Zauważył Naruto i posłał mu smutny uśmiech. Ponownie odwrócił się i wznowił wędrówkę, za teren klasztoru. Chciał mieć to już za sobą.

Naruto z szokiem wpatrywał się w plecy Sasuke. Ten uśmiech, który zobaczył gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, poraził go niczym prąd.
I właśnie ten impuls zmienił wszystko.
Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej, krzyknął głośno:
            — Sasuke! Zaczekaj!
            Nowicjusz zatrzymał się w miejscu, słysząc wołanie i odwrócił się przez ramię
            — Naruto, co ty robisz? — spytał opat groźnie, widząc jak ten podąża za  Uchihą.
Ale ten nie kwapił się z odpowiedzią. Chwycił habit, unosząc go lekko do góry, by mieć większą swobodę ruchu.
            — No właśnie, co ty robisz… — Sasuke zawahał się, ale po chwili dokończył: — …młocie? — Już mu nie zależało na szacunku w oczach opata. Odchodził, zostawiał to za sobą. Ale nie wiedział, co kombinuje Naruto. Zmrużył oczy przyglądając mu się podejrzliwie.
            — Idę, nie widzisz, draniu? — Uśmiechnięty mnich nic nie robił sobie z jego złej miny.
Opat stanął w miejscu, obserwując z zaskoczeniem, jak brat Naruto, zatrzymał się na wprost opuszczającego klasztor. Po chwili wzruszył ramionami i stwierdził ,ze chyba przyszedł się z nim pożegnać. Postanowił wrócić do klasztoru.

            Świat zatrzymał się w miejscu, gdy Uchiha zrozumiał co ten zamierza zrobić. Zdumienie było doskonale widoczne na obliczu Sasuke, który nawet nie drgnął, przyglądając się temu co robił Naruto. Powolnym, leniwym ruchem złapał za sznur od habitu i jednym szybkim ruchem, ściągnął go, rzucając na ziemię. Zrobił kolejny krok w stronę Sasuke, nie spuszczając z niego wzroku.
            — Przepraszam. — Kolejny krok był mniejszy, jakby niepewny.
            — Za co? —  Sasuke nie wiedział, o co chodzi. Naruto przystanął w miejscu, opuszczając ramiona. Wyglądał na przybitego.
            — Że cię nie zatrzymałem. I, chciałem powiedzieć…
            — Teraz, to już nie ma znaczenia, Naruto. Nie lubię pożegnań, więc łatwiej będzie, jeśli…
            — Nie przerywaj mi, draniu! — warknął w jego stronę. O dziwo ten posłuchał. Uzumaki wbił niego spojrzenie, z którego biła ogromna determinacja i upór — Ja też cię kocham. Idę z tobą. Choćby na koniec świata. I niech Bóg mi wybaczy, ale nie ma nic, co by mogło mnie zatrzymać — wyrzucił z siebie na wydechu. Znów począł zbliżać się do niego aż znalazł się tak blisko, że prawie stykali się nosami.
Uchiha nie zastanawiał się wcale. Zresztą kto by się zastanawiał po takim oświadczeniu? Na pewno nie on. Bez wahania przyciągnął go siebie, a mnich ufnie wtulił się z jego tors. Trwali tak, nie przejmując się niczym. To był ich niema obietnica. Obietnica przyszłości i przyrzeczenie, że wszystko się ułoży. Nic ich nie złamie, bo walka o drugiego była zbyt trudna.
            Bo zawsze trzeba dążyć do tego, co się kocha.

3 komentarze:

  1. Jej! Jestem pierwszą osobą, która to skomentuje :3 No to do roboty :D Jakby określić to co tutaj przeczytałam. Mhmm... Z pewnością ciekawe. Jestem osobą wierzącą a i tak przeczytałam to z ogromnym zainteresowaniem. Cieszę się, że Naru poleciał jednak za Saskiem :) Sasek tu nie jest aż tak draniowaty, ale wydaje mi się, że o to chodziło. Jeśli się mylę popraw mniexD No i walnęłam tekst papieża :'( Chyba zacznę wysyłać pieniądze do Watykanu za patent xD Wracając do historii, to rozwaliły mnie przewinienia tych mnichów. Ubaw zacny :)
    Dzięki za teksty, które piszesz i sorry za zawracanie wiadomej części ciała. Życzę dużo weny i udanych wakacji.
    Pozdrowienia,
    Kuroshii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej komć! <3 Dziękuję serdecznie, że się odezwałaś i witam Cię gorąco. Cieszę się, że tekst się spodobał, napisanie go było ogromnym wyzwaniem i miło mi, że odebrałaś go pozytywnie.
      Nie zawracasz mi głowy, fajnie, że komentujesz! :D Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam.
      P.s Co do kontaktu na priv to zapraszam na google hangout. Myślę, że zaproszenie do kręgów powinno wystarczyć.
      Buziaki :*

      Usuń
  2. Witam,
    to wspaniały tekst, Sasuke ucieka od życia i wstępuje do klasztoru, w którym spotyka Naruto i w nim się zakochuje, alkohol często pomaga, okazało się, ze obaj darzą się tym samym uczuciem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń